Nowy Seat Leon - recepta na ocalenie?
Walka pomiędzy koncernami przypomina średniowieczną wojnę. Rycerze tłuką się ze sobą mieczami, wyłaniają się zwycięzcy i przegrani. Ale prędzej czy później siły zbrojne zmieniają się, a zwycięzcy... mogą stać się przegranymi. Tak jak Seat, który znalazł się w finansowym dołku. Ale to nie znaczy, że koncern poddał się - postanowił bronić się nowym Seatem Leonem.
Model Leon jest wytwarzany od 1999 roku, a najnowsza generacja wyjeżdża z fabryki w Martorell pod Barceloną – i właśnie tam się wybrałem. To dość zabawne, ale wylądowałem na lotnisku w Barcelonie, na którym jak na ironię było blisko 10 stopni mniej, niż w tropikalnej Polsce. Zabawne było jeszcze coś – wsiadłem do auta, które zaczęło mnie wieźć do hotelu, a po drodze… mijałem coraz więcej nowych Seatów Leonów, którymi jeździli miejscowi Hiszpanie. Skąd tu tyle tych samochodów, skoro u nas nie ma ani jednego?
Zagadka jest bardzo prosta - oficjalna prezentacja nowego Leona miała miejsce pół roku temu, dlatego na dużej ilości rynków ten samochód już dawno znajduje się w ofercie dealerskiej, przez co na drogach go przybywa. W takim razie co jest nie tak z naszym krajem? Wystarczy odpowiedzieć sobie na jedno pytanie: „Kiedy widziałem jakąś reklamę Seata?”. Cóż, ostatnio więcej słyszy się o cukierniczej karierze rodziny Grycanów, niż Seacie. A wszystko przez problemy z polskim importerem, który działa od 1993 roku – Iberia Motor Company ma wypowiedzianą umowę, sprawa jest w sądzie, a sprowadzaniem Seatów zajął się Volkswagen Group Polska. Co ciekawe – okres wypowiedzenia umowy Iberii kończy się dopiero w listopadzie 2014 roku, dlatego do tej daty nasz kraj będzie prawdziwym "rodzynkiem", który posiada dwóch importerów jednej marki samochodowej… W sprawę lepiej głębiej nie wnikać, bo to grząski temat. Zresztą ciężko czegokolwiek dowiedzieć się od obu stron, ale za to wiele można się domyślić. Mimo skomplikowanej sytuacji, prezentację nowego Leona z zeszłego tygodnia zorganizował Volkswagen Group Polska, a przedstawiciele firmy zapowiadają, że Seat w końcu wyjdzie w kierunku polskich klientów. Oby – bo Leon wygląda całkiem obiecująco.
SEAT LEON – ZMIANA STYLU
Co się zmieniło? Wszystko. Nawet logo zostało odświeżone w odniesieniu do poprzedniej generacji. Auto zbudowano na nowoczesnej platformie MQB, która jest bazą dla wielu aut z koncernu Volkswagena. Przy okazji Leon nie wygląda już jak ziemniak – ma teraz zgrabną oraz smukłą linię, choć mimo wszystko poprzednikowi też nie można wiele zarzucić pod względem designu. Ostre kształty mają jednak nowocześniejszy klimat, a przez to, że mało które auto jest narysowane tak brutalną kreską, to na Leona trudno nie zwrócić uwagi. Nawet w Hiszpanii, w której przybywa go w tempie rozmnażających się gupików. Esteci powinni również rozważyć zakup LEDowego oświetlania – dodaje autu sporej ilości pieprzu, a diody obsługują nie tylko światła do jazdy dziennej, ale również mijania oraz drogowe. Tego w kompaktach jeszcze nie było.
Współczesny świat ma manię wielkości. Telefony komórkowe rosną i trzeba je nosić w torbach podróżnych, a mieszkanie w budynku, który ma mniej niż 500 pięter staje się passe. Nowy Leon idzie jednak własną drogą i zamiast urosnąć – zmniejszył się. Dokładnie o 5cm w przypadku wersji 5-drzwiowej. To jednak nie znaczy, że samochód jest przez to ciasny. Urósł zarówno rozstaw kół jak i osi. Temu drugiemu przybyło 58mm za sprawą przesunięcia silnika do przodu o 4cm i pochyleniu go pod kątem 12 stopni. Pasażerowie tylnej kanapy mogą prawie wierzgać nogami z powodu sporej przestrzeni, a i w okolicach głowy centymetrów nie brakuje. Krzywdą jest za to ulokowanie na kanapie trzech osób. W okolicach ramion uczucie jest podobne do zaciskania ręki w imadle. Mimo tego przestronność kabiny daje pozytywne odczucia, a bagażnik zachowuje przeciętną dla kompaktów wartość 380l. Co ciekawe - kufer urósł o 39l na tle poprzedniego Leona. Największą kartą przetargową tego samochodu jest jednak jego styl. A jeśli już o nim mowa – w ofercie jest też dostępny Seat Leon SC, czyli 3-drzwiowy Sport Coupe. Co prawda z Coupe ma mniej więcej tyle wspólnego, co świnka morska z dzikiem, ale za to przypomina trochę Alfę Romeo Brera, która brzydka nie jest. Leon SC ma o 35mm mniejszy rozstaw osi, niż w wariancie 5d, co faktycznie czuć na tylnej kanapie. Za to inna linia bocznych okien, tylna szyba pochylona pod kątem 19 stopni oraz obniżona linia dachu sprawiają, że auto wygląda nieco bardziej sportowo i ilość miejsca z tyłu przestaje być istotna. SC ma po prostu cieszyć oko, co wychodzi mu całkiem nieźle, a pojemność bagażnika i tak pozostała w nim bez zmian. W tym całym designerskim kunszcie jest jednak jeden zgrzyt.
NIE WSZYSTKO SZALONE
Mam wrażenie, że projektem nadwozia zajął się wizjoner, który przed pracą „chlapnął” sobie kilka głębszych, by się wyluzować. Jednak nad wnętrzem zasiadł jego o 20 lat starszy kolega, który raczył się kawą - by nie zasnąć nad tym, co tworzył. Kokpit tak naprawdę nie pasuje do nadwozia. Też ma ostre linie, jest zwrócony ku kierowcy i świetnie rozplanowany pod względem ergonomii, ale ten design już gdzieś był. A dokładniej mówiąc – w autach z lat 80’. Choć z drugiej strony wszyscy miłośnicy Volkswagena i Skody poczują się jak w domu. Nie można również powiedzieć nic złego na temat spasowania elementów wnętrza. Co do jakości tworzyw – przyjemne w dotyku znajdują się głównie w górnej części deski rozdzielczej, o pozostałe można sobie ostrzyć noże kuchenne. To jednak nie jedyne cięcia kosztów – wysokość mocowania przednich pasów bezpieczeństwa również nie jest regulowana. Mimo tego na to wszystko można przymknąć oko po wjechaniu w górskie serpentyny.
W hiszpańskim klasztorze na terenie masywu górskiego Montserrat, Antoni Gaudi czerpał ponoć wenę, którą przelał później na swoje biomorficzne projekty w Barcelonie. Co prawda później potrącił go tramwaj, przez co nie wszystkie wizje dokończył, ale obecnie wierni i tak chętnie chodzą w tamten rejon na pielgrzymki. Kierowca Seata Leona może skorzystać na tym regionie w jeszcze inny sposób. Górska droga, ostre łuki, miliony zakrętów i wzniesień – zawieszenie Leona kocha takie warunki! Z przodu pracują kolumny McPhersona, z kolei kwestia tylnej części jest już bardziej skomplikowana – warianty o mocach poniżej 150KM oferują belkę skrętną, a pozostałe układ wielowahaczowy. W praktyce na oba typy nie mogę powiedzieć nic złego. Auto daje mnóstwo radości, a taką charakterystykę zawieszenia połączoną z Montserrat można porównać chyba tylko do spływu rwącym potokiem na dętce od traktora – zabawa jest przednia! Ponadto układ kierowniczy świetnie współpracuje z kołami i nowe hasło marki „Enjoyneering” ma tu sens. W połączeniu z nadwoziem usztywnionym o 15% auto potrafi zaserwować mnóstwo frajdy. Jestem jeszcze tylko ciekaw jak układ sprawdzi się na naszych jezdniach – drogi Barcelony są równe jak stół bilardowy, a zawieszenie, choć zachowuje sporo komfortu, jest dość sztywne. Miłym dodatkiem opcjonalnym są również profile jazdy. Można wybierać pomiędzy Eco, Comfort oraz Sport, a samochód zauważalnie zmienia swoją reakcję na pedał gazu. W usportowionym wariancie FR ustawienia podrasowują coś jeszcze – kolor zegarów i dźwięk z układu wydechowego. Cóż, miły akcent.
KAŻDY ZNAJDZIE COŚ DLA SIEBIE
W moje ręce wpadł zarówno 140-konny silnik benzynowy 1.4 TSI 140KM jak i turbodiesel 2.0 TDI 150KM. Oba gwarantują świetne osiągi, choć mam wrażenie, że 1.4 TSI pozostawia lepsze wrażenie. Podczas jazdy miejskiej w ogóle go nie słychać, zniewala kulturą pracy i spontanicznie wkręca się na obroty aż do odcięcia. Nie zmusza też do nieustannych redukcji – nawet na niskich biegach Leon bardzo chętnie przyspiesza, a górskie drogi połyka w całości. Ale trzeba zejść na ziemię - oczywiście to nie jest podstawowy motor. Ofertę otwiera 1.2 TSI 86KM wart 52 835zł w najuboższej linii wyposażenia ENTRY. Za diesla 1.6 TDI 90KM trzeba z kolei dać 61 575zł. Wariant 3-drzwiowy jest tańszy o niecałe 1000zł. Co można znaleźć w standardzie? Jeśli chodzi o wyposażenie, to całkiem sporo – od 6 poduszek powietrznych, po system automatycznego hamowania po kolizji, ABS, ESC i system kontroli ciśnienia w oponach. Jest też komputer pokładowy oraz elektrycznie sterowane szyby przednie i lusterka. Lepiej jednak nie cieszyć się przedwcześnie. Brakuje kilku potrzebnych elementów - choćby klimatyzacji, bez której współczesny naród czuje się jak student bez ściągi na egzaminie. A to nie wszystko - elektrycznie sterowane szyby z tyłu, podgrzewane lusterka, światła przeciwmgłowe, kierownica wielofunkcyjna... to też jest opcja. Sprawę rozwiązuje wariant REFERENCE, który oferuje znacznie więcej. Prócz benzynowego 1.2 TSI 86KM za 59 835zł, może mieć pod maską też odmianę wzmocnioną do 105KM – wartą 61 550zł. Diesel 1.6TDI również w tym przypadku ma dwie moce – 90 i 105KM, które kosztują odpowiednio 68 075 i 71 150zł. Wersja STYLE oferuje już w standardzie między innymi w pełni LEDowe oświetlenie, oraz mocniejsze silniki – 1.4TSI 122-140KM oraz 2.0TDI 150KM. Listę zamyka linia FR, która wygląda drapieżniej, a jej ceny dochodzą do ponad 97 000zł. Moce? Od 122 do 180KM w przypadku jednostek benzynowych oraz 150-184KM, jeśli chodzi o diesle.
Na koniec pozostaje jeszcze jedno pytanie – czym Nowy Seat Leon chce do siebie przekonać klientów na tle nieśmiertelnego Volkswagena Golfa i praktycznej Skody Octavii? Oczywiście padła taka kwestia na konferencji prasowej, a odpowiedzi chyba każdy się domyśla – hiszpańskim temperamentem. Jak widać – nie pojawiło się tutaj słowo „ceną”, ale za to przedstawiciele wspomnieli jeszcze o wysokiej jakości serwisu. Całość brzmi niewinnie i nieco chaotycznie, ale w praktyce Leon jest czymś w rodzaju bochenka chleba na bezludnej wyspie - wraz z Ibizą ma pomóc przetrwać całej marce, więc sprawa jest wyjątkowo poważna. Czy plan się uda? Jeśli ludzie faktycznie kupują wszystko "oczami", to tak. Tylko, że rynek może okazać się nieco bardziej skomplikowany, więc pozostaje mi tylko trzymać kciuki. Leon jest ciekawą propozycją i dobrze by było, gdyby dzięki niemu Hiszpania dalej kojarzyła się również z motoryzacją - a nie tylko z wakacjami.