Nowy Opel Insignia - świeży czy odgrzany?
Nie ma chyba nic lepszego od porannej kawy przed pracą. Jednak nawet jej smak potrafi się w końcu znudzić - na szczęście wtedy można zacząć kombinować z dodatkami. Choćby z mlekiem i zrobić z niej latte. Opel Insignia od samego początku był naprawdę smaczny, ale tak jak kawę - również jego w końcu trzeba czymś "przyprawić", by nie był mdły. Czy faktycznie stał się przez to lepszy?
Insignia stała się wizytówką nowej twarzy Opla jeszcze w 2008 roku i znalazła ponad 600 tys. nabywców. Wprowadziła przy okazji sporo zmian. To właśnie dzięki niej znany od lat model Vectra trafił „do piachu”, co ciężko przyjęli miłośnicy marki. Szybko zmienili jednak zdanie, gdy zobaczyli jak właściwie wygląda Insignia. Nowy model stał się większy, zastąpił Vectrę oraz Signum, a także zerwał z topornym designem rysowanym od ekierki. Poprzednia stylistyka była co prawda mimo wszystko elegancka, ale nowy styl wprowadzony przez Insignię podbił serca mieszkańców Europy – miękkość, seks i klasa… Te słowa chyba najlepiej charakteryzują zamysł projektantów. Nowa limuzyna została przyprawiona ciekawą technologią i wieloma smaczkami z klasy Premium. Do oferty nadwoziowej, czy wyposażeniowej też ciężko się przyczepić – sedan, kombi, hatchback, a może sportowe OPC? Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Choć obrazek jest idealny, to miał prawo się w końcu znudzić. A że Opel nie chce podzielić losów Saaba, to zaprosił dziennikarzy do Frankfurtu.
OPEL INSIGNIA – W GRANICACH ROZSĄDKU
Po wylądowaniu w Niemczech przeniosłem się około 40 minut od Frankfurtu na konferencję prasową. O czym mówili przedstawiciele Opla? Że to nowy samochód. Choć w rzeczywistości zależność między nową i starą Insignią jest taka, jak miedzy Cindy Crawford wstającą rano z łóżka, a Cindy Crawford na bankiecie w Hollywood. To dalej ta sama kobieta, tylko w tym drugim przypadku w lepszym wydaniu. Z Samochodem jest tak samo. Co się konkretnie zmieniło?
Wizualnie na pierwszy plan wysuwa się inna tylna część auta – szczególnie przeprojektowane lampy i chromowana listwa wcinająca się w nie. Zresztą – podobnie jak w Jaguarze XF czy BMW Serii 7. Z przodu zmiany są nieco bardziej kosmetyczne, najlepiej widoczne są inne reflektory oraz poszerzony i obniżony grill. Insignia nie straciła swojego urzekającego charakteru, a do tego nawet zyskała drobny szczegół – nowe nadwozie. Country Tourer jest w pewnym sensie odpowiedzą na Audi A4 Allroad czy VW Passata Alltrack. Nadwozie kombi nawiązuje nieco do SUVa i pozwala łatwiej załadować do bagażnika zdobycze potrącone w lesie, a podwyższone zawieszenie i napęd na wszystkie koła ułatwiają ucieczkę przed dzikimi zwierzętami przez zabłocony las. Mieszkańcom szwajcarskich, górskich wiosek powinno się spodobać. Co do Polaków – to się okaże.
W odświeżonej Insignii prócz dopieszczonego designu można liczyć na nowe materiały i dodatki wykończeniowe, trochę bardziej wyszukanej elektroniki, mniej przycisków na konsoli oraz większy ekran wielofunkcyjny systemu Infotainment. Zmiany niewidoczne gołym okiem też się znajdą. Tylne zawieszenie zostało przeprojektowane, a aktywna żaluzja z przodu zmniejsza opór aerodynamiczny.
CZAS NA MINIMALIZM
Insignia była kiedyś krytykowana za niewielkie błędy w ergonomii oraz liczbę przycisków na kokpicie. Coś w tym było – deska rozdzielcza bardziej przypominała klawiaturę MacBooka, niż auto, a że Opel analizuje uwagi klientów, to postanowił wszystko uprościć. Tym razem na tle poprzednika przycisków już dużo mniej, choć to nie znaczy, że nie ma ich wcale. Jedne zostały zaklęte w systemie Infotainment, a inne zastąpiono dotykowym panelem. Czy słusznie? Całość faktycznie wygląda dużo bardziej przejrzyście, ale jak to z dotykowymi panelami – raz kontaktują lepiej, a raz gorzej. Nowością jest również zestaw zegarów – tym razem stanowi zderzenie świata realnego i wirtualnego. Obrotomierz, wskaźnik paliwa i temperatury silnika są analogowe, a prędkościomierz jest z kolei wyświetlany na kolorowym ekranie. Co prawda grafice bliżej do komputerów ATARI niż współczesnych Macintoshów, a wskazówka podczas szybkiego przyspieszania momentami nie nadąża, ale przynajmniej całość jest wyraźna i czytelna. Ekran obsługuje też dane z komputera pokładowego, a także wiele ustawień auta. Co ciekawe – jedna z opcji pokazuje nawet odległość od poprzedzającego samochodu.
Nowy, 8-calowy ekran na konsoli centralnej jest elementem systemu Infotainment. Radio, nawigacja, pliki muzyczne – to tylko niektóre elementy, które obsługuje. Na rynku będą również dostępne dedykowane aplikacje, np. z pogodą, a system IntelliLink umożliwia zintegrowanie wybranych funkcji smartfona z autem. Jak można zarządzać danymi, które prezentuje 8-calowy monitor? Najprościej jak można – palcem, bo ekran jest dotykowy. Jednak przy dźwigni zmiany biegów pojawiło się coś jeszcze – touchpad, podobny do tego w laptopach. Wystarczy go musnąć, by na ekranie pojawiła się myszka. Kursor jest co prawda dla ułatwienia automatycznie naprowadzany na ikony, ale podczas jazdy sterowanie touchpadem można porównać do jednoczesnego chodzenia po linie i golenia brody brzytwą. Dotykanie ekranu fakt faktem zostawia ślady palców, ale jest dużo bardziej intuicyjne.
CO POD MASKĄ?
Po wyjściu z samolotu nie byłem skazany na podróż z kierowcą jakiegoś busa, którego zadaniem było dowieźć mnie żywego na konferencję prasową - już na lotnisku do jazd testowych zostały podstawione odświeżone Insignie. Odebrałem więc kluczyki do uterenowionej wersji Country Tourer i ruszyłem przed siebie.
Lotnisko we Frankfurcie jest światowym rekordzistą pod względem obsługiwanych połączeń lotniczych, toteż wydostanie się z parkingu przypominało błądzenie po labiryncie – też był spory. Minotaura tylko brakowało, by dodać całości szczypty adrenaliny. Podczas przejazdów wąskimi korytarzami podziemnego parkingu przeszkadzały nieco grube, przednie słupki w aucie. Przez tylną szybkę również niewiele widać, a były momenty, które zmuszały do cofania. Wśród panującej ciasnoty lekarstwo okazało się jednak bardzo proste - kamera cofania. I bogu za nią dzięki, bo niewielkie, ścięte lusterka również nie są idealne. Po dłuższej chwili wydostałem się w końcu z lotniska i wpadłem na autostradę.
Pod maską Insignii Country Tourer pracował benzynowy motor 2.0l, który dzięki doładowaniu osiągał moc 250KM. Sporo? Tak, ale nie warto zapominać, że uterenowiona Insignia swoje waży, a napęd na wszystkie koła zabiera nieco mocy. Początkowo po wciśnięciu pedału „gazu” nic się specjalnie nie dzieje. Silnik zaczyna nieco głośniej brzęczeć, choć kabina jest tak dobrze wyciszona, że i tak nie ma w tym nic męczącego. Przy okazji auto zaczyna powoli nabierać prędkości. Sytuacja zmieniła się nieco, gdy silnik przekroczy około 3000 obr./min. Czuć wtedy uderzenie mocy, a auto rwie się do przodu. Co nie znaczy, że jest strasznie – mój zmiennik na fotelu pasażera był zupełnie zrelaksowany i wspólnie stwierdziliśmy, że 250KM w tym aucie po prostu nie czuć. Country Tourer chętnie przyspiesza również przy wysokich prędkościach i oferuje przyjemną rezerwę mocy, ale całość serwuje kierowcy w specyficzny sposób. To zupełnie tak, jakby podać komuś na talerzu papryczkę chilli, a chwilę później donieść szklankę wody do popicia, żeby nie paliło w język. Country Tourer robi tak samo. Zjechałem jednak w końcu z autostrady, by sprawdzić samochód na bardziej wymagającej drodze.
Auto jest podwyższone, ale o dziwo nieźle prowadzi się w zakrętach. Napęd na wszystkie koła zapobiega uślizgom przedniej osi i nie trzeba obawiać się dużych prędkości na łukach. Konstrukcja tylnego zawieszenia została zmieniona, ale szczerze mówiąc większych różnić i tak nie czuć. Wóz nieźle łączy sportowy sposób prowadzenia z komfortem. Sporo radości z jazdy przynosi również układ kierowniczy. Skrzynia biegów tylko nieco rozczarowuje - na rynku łatwo o precyzyjniejszą konstrukcję. Po godzinie dotarłem na konferencję prasową, po której postanowiłem zmienić samochód. Cennik otwiera Insignia z benzynowym motorem 1.4 Turbo 140KM - kosztuje 88 750zł. Do wyboru jest również 1.6 SIDI 170KM, wspomniany wcześniej motor 250-konny oraz 2.8 Turbo 325KM w sportowej wersji OPC. Diesel 2.0CDTI osiąga od 120 do 195KM. I właśnie dieslem postanowiłem się przejechać. Tym razem postawiłem na Insignię sedan z 2.0-litrowym CDTI pod maską. 140KM brzmi rozsądnie i tak też jeździ. Motor ma niewielką nadwyżkę mocy, która umożliwia dość żwawe wyprzedzanie. Przypływ mocy czuć już od około 1700 obr./min., jednak dopiero powyżej 2000 obr./min. można mówić o tym, że samochód przyspiesza, a nie cierpi. Skrzynia biegów w tym motorze również mogłaby pracować lepiej, ale z nią związana jest inna, zabawna historia. Osoby, które noszą bransoletki na prawej ręce mogą być lekko podirytowane - podczas zmian biegów na 2., 4. i 6. przełożenie bransoletka uderza w touchpad i ciągle uruchamia menu, które zasłania część obrazu z nawigacji satelitarnej. Ot małe niedopatrzenie.
Insignia jest wielkim sukcesem Opla, dlatego producent ostrożnie wprowadza wszelkie zmiany. Pewne jest jedno - do tej pory najlepiej sprzedawała się wersja Sports Tourer, czyli kombi. Osiągnęła ponad 40% udziału sprzedaży modelu. Na pozostałych pozycjach uplasowały się odpowiednio hatchback, sedan i OPC. Opel liczy, że ta tendencja utrzyma się, a uterenowiony Country Tourer wzbogaci ofertę nadwozia kombi. Czy to głównie on jest tą śmietanką do kawy wspomnianej na samym początku? Nie – całe auto smakuje teraz lepiej. A że dobra kawa zawsze się sprzeda, to i odświeżony Opel Insignia znowu ma szansę przypomnieć się na rynku.