Nissan X-Trail I - uniwersalny czy bezsensowny?
Obecnie sens posiadania typowej terenówki jest tak wielki, jak jeżdżenie w lecie skuterem śnieżnym po mieście. Z kolei teoretycznie uniwersalne SUVy są zwarte i gotowe do akcji, pod warunkiem, że przed ich zderzakiem nie pojawi się pierwsze wzniesienie. Czy istnieje jeszcze samochód, który nie zakopie się w bagnie, a na autostradzie nie będzie bujał się jak ponton na Atlantyku?
Tak, ale niemieccy producenci nie znoszą takich aut, dlatego trzeba pogrzebać wszędzie poza Europą. Najlepiej zacząć od Azji. Propozycja z wyższej półki to Toyota Land Cruiser – z kolei tym z niższej bliżej jest już do aut szosowych, niż terenowych. Toyota Rav-4 to typowy mieszczuch z napędem na wszystkie koła, w którym najlepiej wygląda kobieta, która przed chwilą wyszła ze SPA. Suzuki Vitara, czy Grand Vitara? No, tu jest już trochę lepiej. Można też się zastanawiać nad Mitsubishi Pajero, niektórych modelach Ssang Yonga czy Kii Sorento. Ale chwilkę! Jest przecież jeszcze Nissan X-Trail!
Jego nazwa brzmi jak żałosny przydomek jednego z robotów, które chcą zawładnąć światem i większości ludzi nic nie mówi. Jednak wystarczy pokazać komukolwiek zdjęcie tego wozu, by usłyszeć: „Chyba gdzieś już go widziałem". No właśnie – chyba. X-Trail pierwszej generacji wszedł na rynek w 2001 roku, czyli w czasach, kiedy wszystkie samochody miały przesłodzone i miękkie kształty. Ta edycja nie jest specjalnie popularna, bo jako nowa kosztowała niemało, a przez swoje przestarzałe, pudełkowate kształty zgrabnie wtapia się w tłum i sprawia takie wrażenie, jakby codziennie przecinała każdemu drogę do pracy. Wśród innych aut wydaje się po prostu totalnie bezbarwna. Jednak najlepsze jest to, że jak już jakimś cudem wzrok się na niej zatrzyma, to cały samochód okazuje się krzykliwy i zatrzymuje spojrzenie na dłużej. Wielkie, przednie reflektory wyglądają tak, jakby miały oświetlić pół Europy. Do tego tylne lampy sięgają samego dachu, a powierzchnia szyb mogłaby konkurować ze szklarnią. Jeszcze ciekawiej jest we wnętrzu.
Dzięki temu, że samochód jest tak kwadratowy, to poczucie przestrzeni po zajęciu miejsca na fotelach jest takie, jak po wejściu do katedry. Sufit ciągnie się gdzieś tam wysoko nad głowami pasażerów, tylko fresków jeszcze na nim brakuje. Do tego przestrzeni jest sporo, a oparcie kanapy jest regulowane, dlatego nikt nie powinien narzekać na wygodę. Bagażnik nie jest może zbyt duży, bo ma tylko 410l, ale dzięki temu, że przedział pasażerski jest pojemny, to po złożeniu kanapy można go powiększyć do blisko 1850l. Auto idealne? Niestety nie.
Tworzywa użyte do wykończenia wnętrza są delikatnie mówiąc – specyficzne. Do tego te ozdobne, srebrne wstawki wyglądają tak, jakby pochodziły z chińskiego, doświadczalnego laboratorium nuklearnego. Nie zdziwię się, gdy okaże się, że osoby, które nad nimi pracowały mają teraz cztery ręce i sześć głów – w tym jedną na plecach. Ponadto w samochodach terenowych piękne jest to, że można od czasu do czasu przewieźć w ich bagażnikach coś dużego. Owszem, X-Trail też to potrafi, ale wolę nie wiedzieć jak będzie wyglądał jego kufer po takim wyczynie. W materiałach użytych do jego wykończenia można grawerować wzorki własnymi zębami. Pozostaje jeszcze kwestia wyposażenia. Praktycznie każdy egzemplarz ma „elektrykę" szyb, ABS, czy centralny zamek. Ale nie chodzi mi tyle o listę dodatków, co o sposób ich działania. Ten egzemplarz miał np. nawigację – długo szukałem przycisku, który wysunie ekran z radia i ustawi go przed moimi oczami. Na próżno. Trzeba chwycić wyświetlacz palcami i dzielnie go ciągnąć, aż cały wysunie się z odtwarzacza... . Fotele oczywiście też są sterowane mechanicznie – jak wszystko w tym aucie. To nie jest wóz dla gadżeciarza, bo tu po porostu nie ma elektronicznych dodatków - ale może to i dobrze, bo nie ma się co psuć. A raporty awaryjności to temat, który X-Trail bardzo lubi.
Samochód był produkowany w Japonii, a jego eksploatacja zwykle jest przyjemnością. Najbardziej złośliwym punktem w tej konstrukcji jest zawieszenie, ale zwykle kapitulują w nim tylko gumy i sworznie wahaczy oraz łączniki stabilizatora – czyli to, co w każdym innym aucie, które męczy się z naszymi drogami. Nawet silnik wysokoprężny, który zwykle sprawia problemy jest tutaj trwały. Swoją drogą jak to możliwe, skoro nosi oznaczenie rodziny dCi montowanej w Renault i której z każdym dniem nienawidzi coraz więcej mieszkańców Ziemi? To proste – bo wersja 2.2dCi, prócz nazwy, nie ma nic wspólnego z Renault – to japońska konstrukcja, a jej jedyne problemy to wycieki oleju z turbosprężarki, rozszczelniający się intercooler i zawodny napinacz pompy hamulcowej. Taki silnik ma dwie moce – znikomą i niską, czyli 114KM oraz 136KM. Co do tej pierwszej – 114KM w terenowym wozie... to brzmi tak źle jak jeździ, ale przy niskich prędkościach wóz i tak jest dość zrywny, bo moment obrotowy ratuje sytuację – wystarczy omijać proste międzymiastowe i będzie dobrze. Wersja 136-konna to z kolei jeden z najlepszych wyborów w tym samochodzie. Nie pali dużo i szczególnie od 2000obr./min. jest naprawdę zrywna – oczywiście w granicach swoich możliwości. Wada – na zimno pracuje tak, jakby miała się zaraz rozpaść. Motor benzynowy ma podobną moc – 140KM, ale nie każdemu się spodoba. Zwykle 10l/100km to norma, a w dolnym zakresie obrotów nie istnieje coś takiego, jak zapał do pracy. Auto jest za ciężkie, moment obrotowy za niski, a spalanie za wysokie – trzy razy „nie" jak w „Mam Talent", więc odpada. Można za to kręcić go na potęgę, bo wtedy ożywa, lub sięgnąć półkę wyżej – po nienajświeższe konstrukcyjnie 2.5l o mocy 165KM. Najlepsze jest to, że pali tyle, co mniejszy, benzynowy brat, a jeździ znacznie lepiej – szczególnie powyżej 4000obr./min. Tak naprawdę mogłaby to być podstawowa jednostka X-Traila - a nie flagowa.
W tym wszystkim chodzi jednak o mix typowego wozu terenowego ze zwykłą „osobówką", więc jak X-Trail jeździ? W terenie naprawdę nieźle. To ciekawe, ale kierowca sam może sobie wybrać sposób napędu. Tylna oś może być dołączana automatycznie jak u konkurencji. Można też włączyć przekazywanie momentu obrotowego wyłącznie na jedną oś, oraz stały 4x4. Nie powiem, że wóz przejedzie przez błota całej Amazonii, ale radzi sobie. A auto, które „radzi sobie", zwykle jest zarazem żenujące na drodze, bo każdy większy zakręt to walka z kierownicą i jedzeniem podchodzącym do gardła. Ale nie tu. Terenowy Nissan oczywiście nie jeździ tak dobrze jak typowa osobówka, ale i tak pozytywnie zaskakuje. Zawieszenie zachowuje komfort, ale jest zarazem dość twarde i sztywne, dlatego można się zdziwić, co to auto potrafi.
Czy to oznacza, że warto go wziąć zamiast zwykłego auta? Jeśli nie macie słabości do terenówek, widok polnych ścieżek nie jeży wam włosów na plecach, tandetne tworzywa przyprawiają o psychozę maniakalno-depresyjną, a pakowność jest na co dzień tak potrzebna, jak łupież we włosach, to omijajcie to auto szerokim łukiem. Jeśli jednak z którąkolwiek kwestią się nie zgadzacie – to będzie to jedna z najlepszych propozycji na rynku wtórnym.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
Top-Car
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00