Narzędzie do walki z VAT-em - Toyota Hilux 3.0 D-4D
W wielu krajach Europy nabywcy samochodów elektrycznych lub hybrydowych mogą liczyć na rządowe dotacje i ulgi podatkowe. W Polsce na preferowanej pozycji znajdują się amatorzy... pickupów.
Od początku ubiegłego roku firmy, które zdecydują się na zakup półciężarówki, mogą odliczyć pełną kwotę VAT zawartego w cenie pojazdu, a w trakcie jego eksploatacji mają możliwość odliczenia VAT-u od każdego litra zakupionego paliwa.
Firmy wybierające "kratkowozy" mogą odliczyć do sześciu tysięcy złotych VAT od zakupionego pojazdu. Podatku VAT od paliwa odliczać nie można. Przepisy uwzględniają jedynie możliwość włączania go do kosztów brutto firmy. Ewentualne oszczędności są oczywiście uzależnione od modelu samochodu oraz liczby pokonywanych kilometrów. W skrajnej sytuacji przedsiębiorcy są w stanie zyskać po kilkanaście tysięcy złotych rocznie, w innych korzyści wynikające z posiadania pickupa będą śladowe. Pytanie, czy gra jest warta świeczki nasuwa się samo...
Pickupy, bez względu na markę oraz wersję wyposażeniową, są pojazdami typowo użytkowymi. Ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu. Kto liczy na dobrze wyposażony, świetnie wykończony i skutecznie wyciszony samochód, grubo się zawiedzie. Plastiki są twarde, siedzenia mizernie wyprofilowane, szum opon i powietrza opływającego nadwozie słychać wyraźnie, a system audio zwykle pochodzi z dolnej półki. Ilość przestrzeni w kabinie, biorąc pod uwagę ogromne rozmiary nadwozia, jest tylko przeciętna – cenne miejsce dla pasażerów kradnie m.in. rozbudowany tunel środkowy, w którym konstruktorzy pojazdu muszą upakować skrzynię biegów i wał napędowy.
Cechą wspólną pickupów jest też specyficzne zachowanie na drogach. W trosce o komfort pasażerów przednie zawieszenie jest strojone dosyć miękko. Tył ze sztywnym mostem podpierają resory piórowe. Im bardziej zostanie obciążony - tym lepiej pickup lepiej się prowadzi. Pusta „paka” półciężarówki na większych wybojach lubi podskakiwać, a po wyłączeniu kontroli trakcji i po mocniejszym dodaniu gazu na zakręcie zwykle efektownie zamiata.
Legendarna Toyota Hilux
Pickupy znajdziemy w ofercie każdego z wiodących koncernów motoryzacyjnych. Który z nich jest najlepiej znany? Oczywiście Toyota Hilux. Poważny wkład w popularyzację japońskiej półciężarówki miała redakcja programu „Top Gear”. Specjalnie przygotowanym egzemplarzem prowadzący wybrali się na Biegun Północny. Później James May wjechał Hiluxem na islandzki wulkan Eyjafjallajökull. Najbardziej pamiętna była jednak próba unicestwienia Toyoty Hilux. Półciężarówka z 1988 roku z przebiegiem przekraczającym 300 tysięcy kilometrów trafiła do programu w 2003 roku. Hilux był uderzany, topiony, podpalany, a nawet umieszczony na szczycie wyburzanego wieżowca. Przetrwał wszystko. Oczywiście stan samochodu systematycznie się pogarszał, ale po każdej z morderczych prób silnik pojazdu udawało się uruchomić i Toyota Hilux ruszała o własnych siłach. Czy z równie dobrym wynikiem najnowszy Hilux przetrwał nasz test?
Nic nie zapowiadało problemów. W trakcie przygotowywania zdjęć do artykułu trzykrotnie pokonujemy błotnistą, niezbyt głęboką kałużę, która sięga najwyżej do połowy wysokości koła. Wysoko zawieszony Hilux poradził sobie z zadaniem bez trudu. Liczne zarysowania i wgniecenia na karoserii testowanego egzemplarza świadczyły, że wcześniej samochód musiał znosić dużo poważniejsze katusze. Zdjęcia wykonane, więc Hiluxa można było umyć. Po odświeżeniu auto wyrusza do Krakowa. W trasie spisuje się bardzo dobrze. Zza kierownicy użytkowej Toyoty praktycznie na wszystkich patrzymy z góry. Siedzenia zostały umieszczone niemal na wysokości dachów innych pojazdów, co zapewnia również doskonałą widoczność. W lepszej sytuacji są jedynie kierowcy samochodów ciężarowych. Podobnie jak oni, kierowca Hiluxa może poczuć, że jest królem szosy.
Otrzymaliśmy egzemplarz z najmocniejszym z oferowanych w Polsce silników - trzylitrowym turbodieslem D-4D, który dostarcza 171 KM przy 3600 obr./min oraz 360 Nm w zakresie 1400-3200 obr./min. Słuszne wartości sprawiają, że dwutonowa Toyota Hilux prezentuje dynamikę typową dla samochodów osobowych. Na przyśpieszenie do "setki" potrzebuje niecałych 12 sekund.
Potencjału silnika nie należy jednak nadużywać. Ponad dwie tony stali łatwo nabierają prędkości, ale hamują i skręcają przeciętnie. Na każdym szybciej pokonywanym zakręcie wyraźnie odczujemy mizerną precyzję układu kierowniczego, „wykładanie” się ścianek opon w rozmiarze 265/65 R17 oraz wpływ wysoko położonego środka ciężkości na trakcję. Na wsparcie ze strony napędu na cztery koła liczyć nie można. Toyota Hilux otrzymuje proste rozwiązanie bez centralnego mechanizmu różnicowego, więc korzystanie z trybu 4x4 jest możliwe wyłącznie na nawierzchniach o obniżonej przyczepności. Nad zachowaniem testowanej Toyoty Hilux 3.0 D-4D pieczę sprawował system VSC. Odpowiednik ESP można wyłączyć i cieszyć się poślizgami, których kontrolowanie ułatwia ogromny, 3,08-metrowy rozstaw osi.
We flagowej odmianie SR5 A/T za przeniesienie momentu obrotowego odpowiada "automat" z pięcioma przełożeniami. Nieznacznie poprawia osiągi w porównaniu z ręcznie sterowaną skrzynią, co jest okupione nieco wyższym spalaniem. Wyższym, jednak wciąż rozsądnym. W trasie potężna Toyota Hilux potrzebowała ok. 8-9 l/100km, a podczas jazd miejskich wypijała z baku 4 l/100km więcej.
W kabinie Toyoty Hilux wszystko jest proste, użyteczne i łatwe do czyszczenia. Mimo tego japońskiej półciężarówce daleko było do miana spartańskiej. W odmianie SR5 standardem są m.in. elektrycznie sterowane szyby i lusterka, sześć poduszek powietrznych, automatyczna klimatyzacja, system audio z sześcioma głośnikami, a nawet wielofunkcyjna kierownica, tempomat i kamera cofania.
Po uwzględnieniu dopłat za lakier metalizowany oraz nawigację, otrzymamy kwotę przekraczającą 150 tysięcy złotych. Do ceny zakupu pojazdu warto z miejsca doliczyć kilka lub kilkanaście tysięcy złotych na pokrywę przestrzeni bagażowej. Bez niej pakunki przewożone na "pace" mogą zostać przemoczone lub wywiane z samochodu. Kolejnym problemem jest ułożenie bagażu - na blaszanej podłodze będzie przesuwał się bezwładnie po każdej zmianie prędkości. Sytuacja nie ulegnie poprawie również, gdy na podłogę trafi plastikowa lub gumowa wykładzina. Pozostają więc pasy mocujące lub plastikowe skrzynki do przewozu mniejszych przedmiotów.
Wspomniana przeprawa przez kałużę nie wyszła Toyocie Hilux na dobre. Następnego dnia kontrolka ładowania akumulatora świeciła się przez kilkadziesiąt sekund po uruchomieniu silnika. Zgasła, a pasek klinowy był na miejscu. Być może ten typ tak ma - założyliśmy optymistycznie. Drugiego dnia scenariusz się powtórzył. Kontrolka gasła chwilę po uruchomieniu silnika. Trzeciego rozbłysła na dobre. W komorze silnika znajdują się dwa akumulatory, więc mimo braku ładowania bez problemu udało się dotrzeć do ASO, które zdiagnozowało awarię alternatora.
Serwis zaproponował wymianę alternatora we wtorek. Pech chciał, że samochód musiał wrócić do Warszawy w poniedziałek. Naprawy nie zlecamy. Podejmujemy próbę odwiezienia Hiluxa do stolicy. Dzień wcześniej ładujemy akumulatory, licząc, że zdublowany zapas prądu wystarczy na kilkugodzinną podróż na dystansie 300 kilometrów. Po 2/3 trasy okazuje się, że decyzja o podróży nie była najbardziej trafna. W trakcie jazdy w akumulatorach zaczyna brakować prądu. Na wyświetlaczu prezentującym średnie zużycie paliwa pojawił się komunikat E00, kontrolki na desce zaczynają losowo migotać, a wskazówka prędkościomierza z dużą dowolnością wędruje po skali. Przestają działać elektryczne szyby, natomiast automatyczna skrzynia biegów ma problemy z doborem właściwego przełożenia - podczas problemów z prądem elektroniczny moduł sterujący przestał być zaletą. Sto kilometrów przed Warszawą Toyota Hilux definitywnie odmówiła posłuszeństwa. Na szczęście samochód uczynił to... na podjeździe warsztatu, w którym udaje się podładować akumulatory. Po przymusowym przestoju ruszamy i szczęśliwie docieramy na miejsce. Mimo że mieliśmy do czynienia z bardzo solidnym samochodem, unieruchomiła go błaha usterka.
Wracając do kwestii finansów... Czy półciężarówka sprawdza się jako substytut samochodu osobowego, który kupujemy w celu uniknięcia VAT-u? Od strony finansowej jak najbardziej. Trzeba jednak mieć na uwadze, że specyficzne właściwości jezdne, ograniczony komfort, potężne rozmiary nadwozia oraz ogromna, ponad 13-metrowa średnica zawracania utrudniają codzienną eksploatację pickupa. Samochód rodzinny? Nie do końca. Mniej wyrośnięte dzieci mają problem z wdrapaniem się na tylną kanapę.
Zakup pickupa z czystym sumieniem polecamy osobom, które wykorzystają specyficzne cechy samochodu – ogromną przestrzeń ładunkową, 225-milimetrów prześwitu, napęd na cztery koła z prawdziwego zdarzenia lub zdolność do holowania przyczep o masie sięgającej 2,5 tony.