Mitsubishi Lancer i berlińskie upały
Znowu nadeszły wakacje i wreszcie można zaplanować wymarzony urlop. Najpierw jednak trzeba rozwiązać odwieczny spór, czy jechać nad morze, czy też w góry, a także czym tam pojechać. Bycie dziennikarzem motoryzacyjnym ma to do siebie, że najczęściej ten drugi dylemat rozwiązuje się sam - w tym konkretnym przypadku, dzięki uprzejmości Mitsubishi. A miejsce? Raczej niezbyt kojarzące się z wakacyjnym wypoczynkiem - Berlin.
Czym w świat?
Mitsubishi posiada w swojej ofercie auto idealne na dalekie, rodzinne wypady – Outlandera. Wygodny, z oszczędnym dieslem i siedmioma miejscami zadowoli niemal wszystkich ojców rodzin. Ponieważ jednak w całym przedsięwzięciu udział brać miały dwie osoby, w zupełności wystarczył pośredni model z gamy japońskiego producenta – Lancer. Wybór wersji nadwoziowej był prosty – Sportback, czyli 5-drzwiowy hatchback. Wygląda dynamiczniej i bardziej zadziornie od sedana (choć według wielu osób jest od niego brzydszy), ale przede wszystkim jest bardziej praktyczny. Mając bagażnik o pojemności 344 l przegrywa o 56 l z sedanem, ale w hatchbackach łatwo można wywalczyć dodatkowe litry, choćby podnosząc półkę zasłaniającą bagażnik. Pozostaje zatem jeszcze kwestia silnika. Oczywistym wyborem wydaje się diesel, zwłaszcza, że Mitsubishi nie tak dawno wymieniło nieco podstarzałą 2-litrową jednostkę od Volkswagena (zasilaną pompowtryskiwaczami), na własną, nowoczesną konstrukcję 1.8 DID ze zmiennymi fazami rozrządu i mocy 150 KM, czyli największej spośród „cywilnych” wersji Lancera. Niestety, nie występuje ona w nowych autach (dostępne są jedynie modele z rocznika 2011), więc pozostały „benzyny” 1.6 i 1.8 l. Wybór natychmiast pada na mniejszą jednostkę – z przyspieszeniem do „setki” w 11,1 s jest jedynie o ułamki sekund wolniejsza od większej, a pali średnio o 2 l paliwa mniej na każde 100 km. Jej wadą jest jednak to, że występuje tylko w dwóch najtańszych, z pięciu oferowanych, wersji wyposażeniowych. Nie było to jednak problemem, ponieważ otrzymaliśmy limitowaną wersję Inspire, która niebawem pojawi się w sprzedaży. Bazuje ona na bogatszej z dwóch dostępnych wersji, odmianie Invite, co oznacza 7 poduszek, ESP, klimatyzację automatyczną, 16” alufelgi i skórzaną kierownicę. Edycja Inspire dodatkowo zapewnia systemem nawigacyjny Alpine oraz tapicerkę z kombinacji skóry i alcantary. Czego chcieć więcej?
Pakujemy
Bagażnik Lancera jest całkiem ustawny i ma regularne kształty, więc bez problemu połyka nasze wakacyjne bagaże, w czym pomaga niewielki próg załadunkowy. W razie potrzeby można obniżyć podłogę bagażnika (znajduje się pod nią niewielki schowek), powiększając tym samym jego pojemność. Jeśli to nie wystarcza, wystarczy pociągnąć dźwigienkę znajdującą się w bagażniku, a oparcie tylnej kanapy samoczynnie opadnie – drobiazg, a cieszy.
Ruszamy
Łączymy telefon z bluetoothem systemu Alpine, wbijamy adres w nawigację i ruszamy. Niestety, już po chwili zaczynamy rzucać nieco skonsternowane spojrzenia w stronę kolorowego ekranu. Standardowo nawigacje wyświetlają widok mapy ze strzałką pokazującą gdzie na niej znajduje się nasz samochód. Tu jednak widzimy jedynie informacje o trzech najbliższych skrzyżowaniach, parkingach lub stacjach paliw oraz wielki zegar. Kilka stuknięć w dotykowy ekran później odkrywamy, że możemy go zamienić na widok malutkiej mapy, albo też informacje o wybranym źródle dźwięku. Alternatywnie możemy też zamienić ekrany miejscami, mając szczegółowe informacje na przykład o wybranej stacji radiowej, a w okienku obok widzieć wskazania z nawigacji. W sumie przydatne rozwiązanie, ale wymaga trochę czasu, aby poznać wszystkie dostępne funkcje i szczerze mówiąc chętnie zamienilibyśmy je na nawigację, która nie będzie próbowała być innowacyjna, tylko będzie prowadzić nas używając takich samych komunikatów i ekranów, jak każda inna. Mało kto bowiem lubi systemy, które wymagają zapoznania się z instrukcją, aby odkryć ich funkcje.
Po chwili jazdy przez miasto wypadamy na autostradę i napotykamy kolejny problem – brak tempomatu. Z jakiegoś powodu jest on oferowany tylko wtedy, kiedy zdecydujemy się na silnik 1.8. Cóż, trzeba to będzie jakoś przeboleć, ale 600 km jazdy autostradami może dać się we znaki. Drugą rzeczą, jakiej nam brakowało, był szósty bieg. Podczas jazdy z większymi prędkościami w kabinie zaczyna być dość głośno – dodatkowe przełożenie pomogłoby zatuszować nienajlepsze wygłuszenie, a także zmniejszyć spalanie.
Zużyciu paliwa należy się pomimo tego dodatkowy akapit, ponieważ potrafi być ono zaskakująco niskie. Producent podaje 4,8 l/100 km poza miastem, co naturalnie jest wartością co najmniej optymistyczną, ale zejście poniżej 6 l jest bardzo łatwe. Jeśli do tego dodamy bak o pojemności 59 l otrzymamy zasięg nawet 1000 km! Nieźle, jak na auto z benzynowym silnikiem. Jazda autostradą zaowocowała naturalnie zgoła innymi wartościami, ale nie znaczy to, że złymi (około 7,5 l). Powolnie opadający wskaźnik poziomu paliwa bardzo cieszył i pozwalał wybaczyć silnikowi nienajlepszą dynamikę. Reakcja na gaz przy prędkościach autostradowych nie jest zła, ale wystarczy, że na naszej drodze pojawi się wzniesienie, a może okazać się, że redukcje biegów i wciskanie gazu do podłogi zaowocują jedynie utrzymaniem dotychczasowej prędkości.
Berlin
Stolica Niemiec przywodzi na myśl wiele skojarzeń. Głównie te związane z murem berlińskim i sporą populacją Turków. Nam jednak natychmiast coś innego zapadło w pamięć – remonty. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, zwłaszcza latem, kiedy ruch na ulicach nie jest tak intensywny i mniej dają się one we znaki kierowcom. Problem tylko w tym, że Niemcy zamykają dwa pasy ruchu w jedną stroną i… uznają, że wszystko jest ok. Logika nakazywałaby zabrać jeden pas z odcinka jadącego w stronę przeciwną, aby ruch mógł nadal odbywać się w obie strony. Widać ordnung nie zawsze muss sein. To było, niestety, za dużo dla naszej nawigacji – zablokowana przez drogowców ulica była według niej najlepszą trasą i usilnie próbowała nas na nią zawrócić. Kiedy zaś staraliśmy się „na czuja” znaleźć objazd, posłusznie zaczęła prowadzić nas bocznymi uliczkami… aby wreszcie wyprowadzić na ten sam zamknięty fragment drogi. Jednak po chwili walki z nawigacją i przekonaniu jej, że powinniśmy jechać inną trasą, doprowadziła nas szczęśliwie do celu.
Po szybkim rozpakowaniu i krótkim odpoczynku czas wyruszyć na zwiedzanie. Berlin z pewnością nie jest najbardziej urokliwym z niemieckich miast, ale znaleźć w nim można wiele charakterystycznych miejsc i wspaniałych zabytków. Pierwszy, jaki zauważamy, to Brama Brandenburska – wysoki na 26 metrów symbol pokoju i wolności. Niestety, aby móc go podziwiać, musimy najpierw gdzieś zaparkować. Z tym naturalnie jest problem – wszędzie wokół zakazy parkowania, przepełnione parkingi i spore opłaty za postój. W końcu jednak znajdujemy odpowiednio duże, wolne miejsce – wzmianka o wielkości jest o tyle istotna, że Lancer Sportback mierzy 4585 mm długości, czyli tyle, ile jeszcze do niedawna kombi klasy średniej. Sam manewr przebiega jednak sprawnie dzięki czujnikom cofania, które rekompensują nienajlepszą widoczność do tyłu. Mamy tylko małą uwagę – dlaczego muszą one być tak głośne? Wydaje się, jakby brak wizualizacji ich wskazań na ekranie nawigacji chciano zrekompensować przeraźliwym piskiem. Można się do niego przyzwyczaić, ale potrafi on nieustannie irytować.
Parę fotek później ruszamy w stronę kolejnej, charakterystycznej budowli Berlina – Fernsehturm, czyli słynnej wieży telewizyjnej. Ta najwyższa budowla w Niemczech mierzy aż 368 metrów i widoczna jest z każdej części miasta. Warto ją odwiedzić i zjeść obiad w restauracji umiejscowionej na ponad 200 metrach. My jednak zadowalamy się paroma zdjęciami w jej pobliżu i ruszamy dalej w stronę najważniejszego chyba symbolu najnowszej historii Berlina – muru berlińskiego. Niełatwo go znaleźć, ponieważ o lokalizacji jego pozostałości nie wspominały przewodniki, jakie można kupić w okolicznych sklepach, zaś nawigacja znała jedynie lokalizację Muzeum Muru Berlińskiego, gdzie można zobaczyć jego niewielkie fragmenty, a także sporo się o nim dowiedzieć. Tym jednak, którzy chcieliby zobaczyć go „w naturze”, polecamy wbić w nawigację Niederkirchnerstraße – znajdujący się tam fragment jest drugi co do długości, ale bez widocznych wyłomów i z charakterystycznym, dziwnie proekologicznym hasłem „SAVE OUR PLANET”. Będąc tam warto zwiedzić muzeum Topografia Terroru, znajdujące się tuż za Murem w byłej siedzibie Gestapo i SS.
Mitsubishi Lancer, a jazda miejska
Miło zwiedza się obce miasto mając własny transport i przewodnika w postaci nawigacji. Lancer świetnie spisywał się jako auto do miejskich przejażdżek – układ kierowniczy, sprzęgło, skrzynia biegów, wszystko działa w nim bardzo lekko i sprawia, że nawet długie lawirowanie ciasnymi uliczkami i przeciskanie się przez korki nie męczy. Pochwały należą się również zawieszeniu, które świetnie radzi sobie z nierównościami w drodze, a tych w Berlinie, wbrew opinii o niemieckich drogach, jest sporo. Jedyne co nam dało się we znaki, to upały. Termometr w samochodzie pokazywał nawet ponad 40 stopni Celsjusza, co doprowadziło do dwóch spostrzeżeń odnośnie naszej testówki. Pierwszym było dziwnie wysokie zużycie paliwa, które w pewnym momencie nieznacznie przekroczyło 14 l/100 km. Warto przy tym zaznaczyć, że jazda odbywała się od świateł do świateł z prędkością 50 km/h, ale bez stania w korkach. Czyżby Lancer też nie lubił upałów? Drugą rzeczą, która wielokrotnie nas podczas całego wyjazdu irytowała, była klimatyzacja. Jest ona automatyczna (choć steruje się ją, jak manualną), ale jednostrefowa – myśleliśmy, że spory kierowcy z pasażerem o temperaturę to przeszłość w klasie kompaktów. To jednak problem dość błahy, w porównaniu do samego działania układu. Otóż nawet najmniejsza siła nawiewu oznacza dość mocny, ale punktowy strumień powietrza. Jeśli zatem ustawiliśmy nawiew w stronę szyby działanie klimatyzacji było mało odczuwalne, zaś po skierowaniu go na siebie, wiał lodowatym powietrzem w konkretne miejsce (na przykład odmrażał rękę), ale ogólnie temperatura w aucie wydawała się nie maleć. Problem występował nie tylko podczas krótkich przejażdżek (kiedy byłby zrozumiały), ale także podczas wielogodzinnego powrotu, w czasie którego towarzyszyło nam wrażenie, że klimatyzacja nie wpływa na zmniejszenie temperatury w całym aucie, a jedynie w konkretnym miejscu kabiny.
Przemyślenia końcowe
Warto wybrać się do Berlina, choć to nie miejscowość wypoczynkowa, ale ilość zabytków i muzeów pozwoli odkryć na nowo kawał najnowszej historii, o której zapewne słyszeliśmy jedynie przysypiając w szkolnej ławce. Warto również wybrać Mitsubishi Lancera Inspire jako środek transportu na wczasy. Nie jest to kombi, więc rodzina z dziećmi i psem będzie miała problem się spakować, ale inni powinni być zadowoleni. Wygodne zawieszenie i fotele, oszczędny silnik i nawigacja, którą da się (po pewnym czasie) polubić, to najbardziej charakterystyczne cechy testowanej odmiany 1.6 Inspire, która zabrała nas na wycieczkę.