Miasto w kostce
Nissan długo się zastanawiał, zanim wprowadził na europejski rynek model Cube. To już trzecia generacja samochodu obecnego na japońskim rynku od 1998 roku. Pewnie miał rację, bo sądzę, że dopiero moda na różnego typu crossovery przygotowała europejskich odbiorców na tak niecodzienne kształty. A i to chyba nie do końca, bo na ulicach Cube wzbudzał sporą sensację. Kiedy zatrzymałem się, żeby zrobić zdjęcia przypadkowi przechodnie zaczęli się fotografować na tle samochodu, prosić o pozwolenie na obejrzenie jego wnętrza.
Na zdjęciach Cube wydaje się malutki, na co pewnie mają wpływ linie nadwozia, kojarzące się nieco z dziecięcymi zabawkami. Do olbrzymów faktycznie nie należy. Ma tylko 3,9 m długości, 1,69 m szerokości i 1,67 m wysokości. Zbudowano go na platformie segmentu B, tej samej co Note.
Od wewnątrz wygląda jednak znacznie lepiej. Wysokie nadwozie i pionowa pozycja siedzenia robią swoje. Znalazłem dla siebie wystarczająco dużo miejsca za kierownicą i na tylnej kanapie.
Deska rozdzielcza jest zwykle płaska, schodząca w miarę płynnie w dół. W Cube ma natomiast bardzo pionową orientację, przypominającą klifowe wybrzeże . Górna część deski rozdzielczej ma falującą linię – na wysuniętym w stronę środka kabiny centrum jest zestaw audio z ekranem nawigacji satelitarnej. Boczne części są cofnięte. We wnęce przed kierowcą umieszczono tablicę rozdzielczą, a przed pasażerem znajduje się półka.
Pod względem funkcjonalności samochód jest bardzo ciekawie opracowany. Mamy w nim wystarczającą ilość tradycyjnych półek i schowków, a do tego trochę niestandardowych rozwiązań, takich jak gumka na drzwiach, pozwalająca na umocowanie małych przedmiotów, np. telefonu komórkowego czy przenośny haczyk na torby z zakupami, który może być montowany w specjalnych otworach na każdych drzwiach.
Bagażnik samochodu ma 400 litrów. Można tą wielkość zmieniać przesuwając tylną kanapę. Szkoda, że choć ma ona dzielone oparcie, to już siedzisko jest w całości, co zmniejsza możliwość dobierania różnej konfiguracji wnętrza.
Nissan Cube jest oferowany w jednej wersji wyposażenia, która obejmuje w zasadzie wszystko co się da i co może być potrzebne. Mamy przednie, boczne i kurtynowe poduszki powietrzne, systemy ABS i ESP, automatyczną klimatyzację, automatycznie włączane przednie światła, czujnik deszczu, elektrycznie regulowane szyby, system otwierania samochodu i odpalania silnika bez kluczyka, tempomat, ogranicznik prędkości, przeszklony dach, wielofunkcyjną kierownicę z elementami sterowania a także system Nissan Connect. Obejmuje on radio z odtwarzaczem CD, dysponujące gniazdami audio i USB, systemem Bluetooth, nawigacją satelitarną i wyposażonym w kamerę systemem wspomagania parkowania. To ostatnie okazuje się całkiem przydatne przy niewielkich oknach i grubych tylnych słupkach.
Wersja silnikowa także jest jedna. Auto ma benzynowy silnik 1,6 l, który dysponuje mocą 110 KM i maksymalnym momentem obrotowym 153 Nm. Z kwadratowego autka sprintera to nie czyni, ale przyznam, że spodziewałem się znacznie mniej po pudełkowej sylwetce samochodu. W ruchu miejskim dynamika była więcej niż wystarczająca. Na trasie nieco gorzej, zwłaszcza że maksymalna prędkość wynosi tylko 175 km/h, a więc przy autostradowych prędkościach auto jedzie już na dość wysokich obrotach, co odbije się na spalaniu. Według fabrycznych danych miejsca średnia to 8,3 l/100 km, a poza terenem zabudowanym powinna wynieść 5,6 l. W cyklu mieszanym spalanie samochodu określono na 6,5 l/100 km. Wygląda ładnie, ale to dane producenta, a pierwsza jazda była zbyt krótka, żeby dać wrażenie o rozbieżnościach między nimi a rzeczywistością.
Zaskoczyło mnie zachowanie auta na drodze. Patrząc na jego sylwetkę nie spodziewałem się wiele. Tymczasem nawet podczas szybszych manewrów auto było dość stabilne. W mieście plusem jest zwrotność samochodu i komfort zawieszenia. Przyjemność jazdy podnosi także dobre wytłumienie wnętrza.
Nie wiem czy Nissan sam nie strzela sobie gola oferując to auto tylko w jednej, tak bogatej, ale i drogiej wersji wyposażenia. Biorąc pod uwagę jego wygląd zdaje się być propozycją dla młodszych nabywców, którzy mają więcej humoru i fantazji, ale niekoniecznie pieniędzy. Tymczasem Cube kosztuje 69 900 złotych. Może rezygnacja z miłych acz niekoniecznych elementów takich jak szklany dach czy tempomat, zamiana automatycznej klimatyzacji na manualną i rezygnacja z nawigacji (wielu młodych ma ją już w telefonach lub może wybrać wielokrotnie tańsze od wersji fabrycznych nawigacje przenośne) spowodowałoby, że samochód byłby bardziej dostępny. Na razie ma chyba więcej z ciekawostki niż rynkowej propozycji.