Mercedes SLK - mały, ale wariat
Sytuacja polityczna, sytuacja w służbie zdrowia, stan gospodarki kraju, kurs franka szwajcarskiego i innych walut warunkujących raty kredytów hipotecznych, huśtawka indeksu WIG20 na warszawskiej giełdzie i wiele, wiele innych. Organizm ludzki w ciągu dnia atakowany jest tyloma informacjami, tyloma faktami, bardzo często przytłaczającymi, że siłą rzeczy po godzinach pracy, po tej batalii z rzeczywistością, potrzebuje rozluźnienia i odrealnienia.
Potrzebuje czegoś, co oderwie go od szarzyzny dnia codziennego, od zmartwień, od wahań, od wątpliwości, od bólu istnienia. Czegoś, co sprawi, że wszystko, co dookoła niego, zacznie wirować i rozmazywać się w nieopisanej euforii i ekscytacji… W takiej sytuacji bez obaw można (a nawet należy) sięgnąć po Prozak na czterech kołach, czyli po SLK, Mercedesa SLK!
Pierwsza generacja tego nietuzinkowego auta pojawiła się w 1996 roku. Doskonały pomysł i jeszcze lepsze wykonanie w połączeniu ze zmysłową sylwetką i zapowiadającymi emocje jednostkami napędowymi sprawiły, że SLK w bardzo krótkim czasie stał się obiektem westchnień niemal każdego dobrze sytuowanego młodego faceta. W pierwszym roku sprzedaży udało się wyprodukować i sprzedać aż 55 tys. egzemplarzy małego luksusowego roadstera. I ten niebywały sukces rynkowy tym bardziej dziwi, bo konkurencją dla niewielkiego auta ze Stuttgartu miały być nie byle jakie wozidełka, tylko samo Porsche (model Boxster) oraz odwieczny rywal, czyli BMW i jego model Z3.
Gdy w marcu 2004 roku na Salonie Samochodowym w Genewie zaprezentowano następcę, oczekiwania wobec nowego modelu były jeszcze większe. Pierwsza generacja SLK, pomimo niekwestionowanego sukcesu rynkowego, nie ustrzegła się kilku drobnych wpadek (być może „wpadek” to nazbyt wiele powiedziane). Przede wszystkim chodziło o to, że twardzi faceci w czarnych t-shirtach ledwo co zakrywających ich muskularne ramiona za kierownicą tego auta prezentowali się nieco nazbyt… zniewieściale. Dlatego nowemu autu należało wszczepić zdecydowanie więcej testosteronu i pozbawić go resztek estrogenu. Patrząc na SLK R171 (oznaczenie fabryczne generacji produkowanej w latach 2004 – 2011) bez najmniejszych wątpliwości stwierdzić można, że zabieg się udał. Co więcej, rezultat końcowy przerósł chyba pierwotne oczekiwania konstruktorów.
Nowy SLK stylistyką nawiązywał do jednego z najbardziej męskich modeli w dorobku niemieckiego koncernu, SLR-a. Nie tylko ponadprzeciętnie długą maską, ale także jej charakterystycznymi przetłoczeniami i masywnym garbem, który w połączeniu z drapieżnym grillem dumnie prezentującym wielką srebrzystą gwiazdę sprawiał, że skojarzenia z SLR-em same ewoluowały w głowie każdego fana szybkiej motoryzacji. Tyle, że posiadaczem SLK można się było stać już za kilkadziesiąt tys. PLN, podczas gdy na luksus jeżdżenia SLR-em stać było tylko kilku mieszkańców Polski.
Co więcej, wersja AMG „miniaturowego SLR”, czyli SLK 55 AMG skrywająca pod maską potężną „v-ósemkę”, rozwija niebagatelne 360 KM. Niby moc aż tak nie poraża, ale jest ona w zupełności wystarczająca, by z małego i lekkiego roadstera z gwiazdą na masce uczynić maszynkę do katapultowania epinefryny z nadnerczy. SLK 55 AMG pierwszą „setkę” osiąga szybciej, niż niejedno Porsche, a astronomicznie drogiemu SLR-owi w tej konkurencji ustępuje tylko o sekundę. Przy tym kosztuje zaledwie ułamek tego, co SLR.
Zresztą, by cieszyć się doskonałymi osiągami wcale nie trzeba sięgać po najmocniejsze wersje auta – już najsłabsza wersja, czyli SLK 200 Kompressor, pozwala złamać limity prędkości na drodze krajowej w mniej niż 8 s! 230 km/h w aucie tej wielkości także robi wrażenie – i to się nazywa „wersja bazowa”! Zresztą tylko wersji 200 Kompressor o mocy 163 KM nie trzeba było zapinać w elektroniczny kaganiec – każdy inny SLK musi być poskramiany przy 250 km/h przez elektroniczną blokadę, bo bez niej pognałby znacznie szybciej.
Spalanie, koszt ubezpieczenia, koszt części, czy serwisowania – wszystko to w przypadku auta tego typu nie ma absolutnie najmniejszego znaczenia. Czy auto spali 10, 14, czy 20 litrów na każde 100 km – kogóż to interesuje, skoro tych 100 km emocji przejechanych tym autem nie sposób porównać do nawet setek tysięcy mil pokonanych rodzinnym kombi? To auto kocha się za to, że pozwala zapomnieć o szarej i przytłaczającej rzeczywistości, o świecie naszpikowanym problemami i troskami. A oszczędzanie i troska o poziomy emisji CO2 i spalanie w trasie? Ktoś, kogo stać na auto tego typu, i tak do oszczędzania ma dwulitrowego diesla w garażu, z którego korzysta kiedy z dziećmi na wakacje czas jechać. A gdy wyjeżdża z ukochaną żoną na weekend za miasto, to wsiada do SLK. I razem, w trójkę, przeżywają coś, czego nie da im żadne kombi czy limuzyna. Tylko Mercedes SLK.