Mercedes G350d – 40 lat i ponad 200 koni więcej
Nie tak luksusowy jak G500, ani nie tak ekstremalny jak G63 AMG. Mercedes G350d to najbardzej klasyczna odmiana Gelendy. Sprawdzamy, jak radzi sobie w terenie.
Dzisiaj, gdy niemal wszyscy chcą jeździć SUV-ami, powoli zapomina się, skąd w ogóle przyszła moda na takie auta? Gdy dawniej, kupując samochód rodzinny, sięgaliśmy najczęściej po przepastne kombi, nieraz spoglądaliśmy w kierunku terenówek pokroju Nissana Patrola czy Opla Frontery. Ale i one nie były szczytem marzeń offroadowców. Większość miłośników jazdy poza asfaltem zgodzi się ze mną, że – chcąc pojechać w ciężki teren samochodem bez przeróbek – do wyboru zawsze były tylko trzy opcje: Land Rover Defender, Toyota Land Cruiser i król segmentu – Mercedes Gelandewagena.
Dinozaur pod maską? Niekoniecznie!
Obok luksusowej odmiany G500, skierowanej do bardzo bogatych businessmanów i ekstremalnej wersji na pokaz – G63 AMG – w ofercie Mercedesa jest jeszcze Gelenda z najbardziej klasycznym dla niej silnikiem – trzylitrowym rzędowym dieslem. W 1979 roku miał on tylko 5 cylindrów i generował 80 KM, dziś jest o jeden tłok więcej, a moc wzrosła do 286 KM.
Chyba do żadnego Mercedesa silnik Diesla nie pasuje tak, jak do pudełkowatego offradera. Diesel zdaje się być stworzony do tego typu samochodu. Pod obciążeniem brzmi tak, jakby chciał połknąć wszystko, co stanie mu na drodze. Dzięki potężnemu momentowi obrotowemu, wynoszącemu aż 600 Nm, dostępnemu już przy 1200 obrotach na minutę, G350d sprawia wrażenie, że gdyby do haka podpiąć mu dom jednorodzinny – wyciągnąłby go z ziemi wraz z fundamentami! W erze jednostek w układzie „V” rzędowa budowa motoru również wydaje się być niedzisiejsza. Jednak silnik ten, znany już z innych Mercedesów, to bardzo nowoczesna jednostka spełniająca najsurowsze normy emisyjne.
Gigantyczny moment obrotowy i ogromna moc sprawiają, że napędzana dieslem, ważąca blisko 2,5 tony i mająca aerodynamikę szafy terenówka rozpędza się do 100 km/h w zaledwie 7,5 sekundy. Przy tym wszystkim i biorąc pod uwagę stały napęd na cztery koła, spalanie udaje się utrzymać na rozsądnym poziomie, wynoszącym średnio około 14 litrów na 100 kilometrów. Pomaga w tym niewątpliwie doskonała skrzynia biegów o dziewięciu przełożeniach. Mimo dwucyfrowej wartości zużycia oleju napędowego, Klasą G z silnikiem wysokoprężnym nie trzeba zbyt często udawać się na stacje paliw. To zasługa powiększonego w naszym testowym egzemplarzu, z 75 do 100 litrów, zbiornika paliwa.
Najchętniej w teren, choć nie tylko
Mercedes Klasy G nigdy nie był samochodem małym. W swojej najnowszej odmianie jeszcze urósł, choć nieznacznie. Siedząc za kierownicą, od razu czuje się, że z tym autem nie ma żartów. Pudełkowate nadwozie zdaje się nie mieć końca, a jednocześnie jest doskonale wyczuwalne. Bez problemu da się określić, gdzie kończy się maska – bo, wraz z charakterystycznymi kierunkowskazami, w całości ją widać. Bez kamery cofania określimy też długość tylnej części nadwozia. Samochód kończy się po prostu tam, gdzie jego szyby. Duże powierzchnie przeszklone i ogromne lusterka pozwalają ocenić odległość do elementów otaczającego nas świata.
Obojętne czy w trakcie jazdy po mieście czy w terenie, Gelenda daje się bardzo łatwo wyczuć. Zawsze zrobi dokładnie to, czego kierowca od niej oczekuje. Pojedzie tam, gdzie skierują ją przednie koła. W mieście będzie to głownie zasługą ogromnego prześwitu i kół, w terenie – standardowego, bardzo rozbudowanego układu jezdnego. W każdej G-klasie mamy bowiem aż trzy blokady mechanizmów różnicowych oraz reduktor. Ich obsługa jest banalnie prosta i odbywa się za pomocą charakterystycznych przycisków na środku deski rozdzielczej i tunelu środkowym.
W przeciwieństwie do wersji AMG, Gelenda z dieslem nie lubi szybko jeździć. Jedyne miejsce, gdzie G350d nie czuje się w pełni dobrze, to droga szybkiego ruchu. Owszem, do dozwolonych 140 kilometrów na godzinę samochód rozpędzi się bez problemu, ale już przy tej prędkości szumy powietrza, owiewającego nadwozie, będą dokuczały pasażerom. Kierowca będzie wyraźnie czuł wielkość maszyny i nie do końca pewne prowadzenie przy tak szybkiej jeździe. Dzieje się tak, gdyż zawieszenie naszego testowego Mercedesa zestrojone jest wyjątkowo miękko, sprawia wręcz wrażenie, że rama samochodu posadowiona jest na resorach piórowych. Nadwozie buja się, nie dając pasażerom szans odczucia zbędnych wstrząsów powodowanych przez nawet bardzo nierówne nawierzchnie. Granicą komfortu, zarówno akustycznego, jak i związanego z pracą zawieszenia jest około 120 kilometrów na godzinę. To wystarczy. Zwłaszcza, że jeżeli w naszym garażu stoi G350d, to autostrady są ostatnim miejscem, po którym chcemy podróżować. Wręcz przeciwnie. Najlepszym sposobem na ulepszenie tego Mercedesa byłoby założenie na koła offroadowych opon, żeby móc nim pojechać w jeszcze trudniejszy teren.
Nieprzesadzony luksus
Na bezpieczeństwo czynne tej ogromnej maszyny wpływają doskonałe hamulce, sztywna ramowa konstrukcja czy nadzwyczaj precyzyjny, jak na taki typ pojazdu – układ kierowniczy. Po stronie biernej również nie brakuje najnowszych zdobyczy techniki. Jest więc zestaw powoli już stających się standardem asystentów jazdy. Można zaryzykować stwierdzenie, że w Gelendzie są one jednak zbyteczne. Wszakże co się stanie, jak nie utrzymamy pasa ruchu? Inni użytkownicy drogi zrobią nam miejsce. A co jak skończy się droga i wjedziemy do rowu? Nie zrobi on na Klasie G wrażenia. Test łosia? Niech lepiej łoś uważa, żeby G-klasa nie zrobiła jemu testu!
Choć w nadwoziu obecnego Gelandewagena nie ma ani jednej śrubki z modelu pamiętającego koniec lat 70., to jednak od podobieństwa zewnętrznego nie da się uciec. I dobrze. Bo właśnie ono jest cechą charakterystyczną terenowego Mercedesa. Każdy wie, jak wygląda G-wagen. Dzieci w przedszkolu, które mają narysować terenówkę, nie narysują Jeepa Wranglera, lecz właśnie Klasę G (inna sprawa, że – podobnie jak mój syn – zapewne nazwą ją „dżipem”). Wygląd tego samochodu to coś więcej niż kanty i płaskie powierzchnie. To wyraz prostoty, praktyczności w terenie i ponadczasowej elegancji. Na dodatek w wersji „nie AMG”, pozbawionej ostentacyjnych, zbędnych, krzykliwych gadżetów.
W środku Mercedesa też nie znajdziemy nadmiernego przepychu i zbędnych zabawek. Nawet luksus, którego nadmiar wylewał się z G-klasy w ostatnich latach starego modelu został nieco ograniczony. Pierwsze egzemplarze mercedesowskiego offroader miały deski rozdzielcze wykonane z metalu malowanego w kolorze nadwozia. Coraz większa popularność wśród cywilnych użytkowników tych samochodów w latach ’80 sprawiła, że Mercedes pokrył wnętrze większą ilością miękkich tworzyw. Największa zmiana nastąpiła w latach ’90, gdy do Gelendy zaczęto montować elementy wystroju z klasy E serii W124. Dziś to właśnie te samochody osiągają na rynku wtórnym najwyższe ceny. Dzieje się tak, gdyż są one wystarczająco eleganckie i luksusowe, a jednocześnie nieprzeładowane awaryjnymi gadżetami. Obecny model G350d doskonale nawiązuje do tych najlepszych lat poprzednika. W jego wnętrzu próżno szukać plastiku, czy wręcz gołej blachy. Metal jest (i to może nawet nieco w nadmiarze), ale wyłącznie w formie eleganckich dekorów. Jest też uwielbiane przez miłośników stuttgarckiej marki drewno. Nie brakuje także skóry, którą pokryto niemal całe wnętrze od linii okien w dół. „Jakość” to słowo, które doskonale oddaje uczucie towarzyszące przebywaniu w nowym Mercedesie G350d.
Nie da się w dzisiejszych samochodach całkiem uciec od elektroniki. W Gelendzie została ona jednak ujarzmiona. System inforozrywki jest nieprzeładowany i czytelny w obsłudze. Nie ma w nim też irytującego modułu MBUX, reagującego na komendę „hej Mercedes”. Dopiero jeżdżąc takim Mercedesem, można sobie zdać sprawę z tego, jak irytujący jest to system! Bardzo długie ekrany zegarów i infotainment ukryte zostały pod wspólnym daszkiem – tak, że żaden z nich nie wystaje ponad nią. Dzięki temu mamy spójny wygląd kokpitu, w którym nic nie wydaje się być dołożone w ostatniej chwili. Ogromne brawa dla Mercedesa za takie rozwiązanie. Czemu nie ma go w innych modelach? Ekrany nie są też dotykowe, dzięki czemu nie ubrudzą się natychmiast od odcisków palców. Do sterowanie funkcjami służą gładziki na kierownicy, na tunelu środkowym oraz osobne przyciski funkcyjne zgromadzone u dołu konsoli środkowej. Nad nimi znajduje się osobny panel sterowania klimatyzacją. Jedyna rzecz, której brakuje to wyraźnie zaznaczony włącznik świateł awaryjnych. O ile w nocy świeci się on mocnym czerwonym kolorem, o tyle w dzień niemal nie odróżnia się od pozostałych czarnych przełączników.
Mimo czarnej podsufitki i brązowej skóry, w nocy w naszym testowym egzemplarzu nie było wcale zbyt ciemno. To zasługa rozbudowanego oświetlenia sufitowego. Przy tylnych drzwiach znajdziemy osobne lampki, które rozpraszają światło na całą tylna kanapę. Z przodu natomiast w lusterku zlokalizowano punktowe oświetlenie do czytania, a nad nim szeroką ledową listwę rozjaśniającą całą przednią część kabiny.
Gdyby nie ta cena
Mercedes Gelandewagen nie jest samochodem tanim. Cennik otwiera odmiana z silnikiem Diesla właśnie, a i na nią przygotować musimy niemal pół miliona złotych. Za te pieniądze otrzymamy ogromne auto o konstrukcji ramowej, w którym i tak nie znajdziemy zbyt dużo miejsca. Nie można powiedzieć, że w Klasie G jest ciasno, ale bagażnik o pojemności zaledwie 450 litrów to nie zbyt dużo. Jednak Gelendy nie kupuje się do wożenia ładunków. Gelendę kupuje się po to, żeby dojechać tam, gdzie inni nie dojadą. Do tego przydałaby się prostsza, tańsza wersja pozbawiona systemu infotainment, skóry czy nawet elektrycznych szyb. Niestety, przynajmniej na razie, Mercedes nie przewidział takiej specyfikacji.