Mercedes E-Klasa - Remedium
"Jesteś smutny? Masz doła? Nikt Cię nie kocha? Jeśli tak - możemy pomóc! Smith&Wesson". Znacie pewnie tę "zabawną" reklamę producenta broni. Cóż, w tej branży tak się załatwia problemy. A jak to się robi w branży samochodowej?
Mercedes nieprzypadkowo wybrał dla swojej E-klasy hasło reklamowe „Twój azyl”. Należy to rozumieć dosłownie. I nie chodzi o imponującą wielkość E-klasy, której wymiary urosły tu i ówdzie. Chodzi o to uczucie, które ogarnia kierowcę po zatrzaśnięciu drzwi. Auto jakby mówiło: „Witamy w innym świecie. Doskonałym. Z miękką skórą foteli, zimnym w dotyku wykończeniem z prawdziwego aluminium czy gustownym diodowym podświetleniu najdrobniejszych szczegółów wnętrza. Cały ten chaotyczny świat z szefami, raportami i urywającymi się telefonami został po tamtej stronie. Dobrze Ci? A jeszcze nie uruchomiłeś silnika!”
Testowe auto to E-klasa 350CDI Blue Efficiency 4Matic. Auto o mocy 231 KM i 540 Nm momentu obrotowego, który dzięki napędowi na 4 koła nie marnuje się na buksowanie w miejscu. Pokusa uruchomienia silnika jest więc ogromna. Zanim jednak to uczynimy, spójrzmy jeszcze raz na to auto z perspektywy ostatnich 60 lat.
Patrząc na wielkość sprzedaży to właśnie E-klasa, a nie reprezentacyjna S-klasa lepiej rozsławia gwiazdę Mercedesa na drogach całego świata. Skala sukcesu rynkowego tego modelu zdumiewa: ostatnia generacja W211 z lat 2002-2009 rozeszła się w nakładzie 1,5 mln egzemplarzy, a w sumie zaczynając od generacji W120 wydano klientom około 12 milionów aut. W tym czasie wygląd E-klasy przechodził wiele rewolucyjnych zmian, jak choćby wprowadzenie „okularów” w 1995 roku i ponowny powrót do ostrych linii w najnowszej generacji. Jednak w jednym Mercedes jest konsekwentny: technika ukryta pod zmieniającym się nadwoziem jest wynikiem ciągłej ewolucji i dążenia do innowacji.
Szczerze powiedziawszy, ostre linie, które Mercedes pokazał rok przed E-klasą w modelu GLK, nie przypadły mi do gustu. Auto wyszło tak kanciaste, że ze zdziwieniem odnotowałem w nim okrągłą kierownice. GLK był jednak nowym modelem i nie musiał się odwoływać do tradycji. E-klasa wprost przeciwnie – musiała połączyć ostre linie z konserwatywnym wizerunkiem tego modelu. W efekcie mamy piękny i nostalgiczny powrót nadwozia do stylu modelu W124, co już nie pozostawia nikogo obojętnym.
Nadwozie auta jest sztywniejsze o 30% od poprzednika, urosło 20 milimetrów na długość, 32 milimetry na szerokość oraz stało się niższe o 13 milimetrów. Imponuje też wspaniałą aerodynamiką wyrażoną w współczynniku Cx=0,25. Dla porównania: sportowa i obła Panamera ma współczynnik równy 0,30. Co ciekawe, opór powietrza jest taki sam z bocznymi lusterkami, jak i bez nich. Przekłada się to na niższe spalanie (od razu zdradzę: 9,5l/100km w trasie i 12-13l/100km w mieście) i brak szumów opływającego auto powietrza.
Dobrze jest mieć starszą „S”iostrę. E-klasa czerpie garściami z jej doświadczeń, przejmując z S-klasy wiele technicznych rozwiązań, które dbają o bezpieczeństwo w podróży. Auto ostrzega wibracją na kierownicy przed zjechaniem z pasa ruchu, a kolorowymi (żółtym lub czerwonym) trójkącikami na lusterkach ostrzega przed innym pojazdem w martwym polu. Dobrze sprawdza się system Distronic Plus, łączący tempomat z radarem i utrzymujący stałą odległość od poprzedzającego auta. Nie wymaga on interwencji kierowcy aż do pełnego zatrzymania auta, a do ponownej aktywacji wystarczy jeden klik i auto ponownie rusza w pościg. Pozostaje kręcić kierownicą i oddawać się przyjemnościom płynącym z wentylowanych foteli z masażem, regulowanych w 7 płaszczyznach i przejętych oczywiście z S-klasy (wcześniej niedostępnych w tym modelu). Dobre wrażenie pozostawia system Night Vision, działający na podczerwień. Jego działanie nie kończy się na wyświetleniu obrazu na monitorze – kamera dodatkowo analizuje drogę i po wykryciu sylwetki człowieka na ekranie pojawia się wokół niego jaskrawy prostokąt. System potrafi co prawda rozpoznać człowieka też w drzewie z rozłożonymi gałęziami, jednak w tym przypadku lepsza jest nadgorliwość, niż ślepota. Na koniec mała afera – otóż System Attention Assist analizuje ponad 70 parametrów mojego zachowania (skąd aż tyle? Permanentna inwigilacja!) i proponuje postój, wyświetlając filiżankę kawy. Obmacałem całe auto i znikąd nie wypadł kubek z pachnącym napojem. Toż to skandal! Auto za 310.000 złotych nie ma ekspresu do kawy? Jednak żarty na bok – ten system jest tu absolutnie niezbędny, ponieważ w trasie auto niemal usypia kierowcę komfortem i ciszą wnętrza oraz płynnością ruchu.
Wnętrze auta również skorzystało ze sprawdzonych rozwiązań z S-klasy. Znajdziemy tu znajomy panel sterowania klimatyzacją z odchylanymi przyciskami czy system COMAND z wygodnym ergonomicznym sterowaniem pokrętłem, działającym jak joystick (wychylając się, obracając i wciskając), co pozwala zarządzać radiem, ustawieniami auta i nawigacją, nie ruszając ręki z miejsca. Nawigacja mówi w kilkunastu językach, jednak nie ma wśród nich języka polskiego. Przyjmijmy, że to oczywista zaleta tego auta – dzięki temu możemy się nauczyć np. włoskiego w drodze do pracy. Po zapadnięciu zmroku wnętrze E-klasy zaczyna być szczególnie czarujące. Delikatna żółta poświata płynie spod dekoratywnych, aluminiowych listew, otulając pasażerów przytulnym ciepłem.
Dość jednak tych rozważań. Przycisk Engine Start przyciąga jak magnes. Trzylitrowy silnik Diesla V6 tylko w chwili uruchomienia zdradza swoje klekoczące pochodzenie. Chwilę potem w kabinie znów jest cicho, a o starcie silnika przypomina jedynie ledwo uniesiona wskazówka obrotomierza. Skrzynia biegów działa w trybach Comfort, Sport i Manual. W komfortowym trybie skrzynia jest łagodna i stara się za każdą cenę uniknąć szarpnięć, nie pozwalając na długie utrzymywanie zbyt wysokich obrotów. Chwile włączenia kolejnych biegów są tak łagodne, że aż trudne do wykrycia. Na światłach skrzynia potrafi sama przełączyć się w tryb N, aby odciążyć silnik i zaoszczędzić kolejną kropelkę paliwa. Kierowca odnotuje tę „samowolkę” tylko uważnie obserwując ekran komputera, ponieważ po zachowaniu auta wykryć się tego nie da. Po zwolnieniu hamulca tryb D sam się włączy i podróż jest kontynuowana bez zakłóceń.
Auto wyróżnia się genialną płynnością ruchu. Po mocniejszym dodaniu gazu, w kabinie nie dzieje się nic wielkiego, jedynie widoki za oknem zaczynają się zmieniać coraz szybciej. Nierówności drogi są eliminowane w zadziwiająco skuteczny sposób, a jednocześnie w zakrętach auto pewnie podąża za wskazaniami kierownicy. Przyspieszenia są łagodne lub ostre, ale zawsze bez szarpnięć - nawet przy wciśnięciu pedału gazu w podłogę. Można jednak uzyskać jeszcze więcej wrażeń, wciskając przycisk zmieniający tryb skrzyni biegów oraz zawieszenia z komfortowego na sportowy. Zawieszenie staje się bardziej „napięte”, a przełączenia kolejnych biegów odbywają się na wyższych obrotach. W E-klasie budzi się żyłka sportowca, która wspomagana przez napęd na wszystkie koła sprawia, że auto prowadzi się jakby miało wymiary Peugeota 206. Jedzie jak przyklejone do drogi i rwie do przodu umiejętnie rozdzielając moc między osiami, dzięki czemu w ciasnych zakrętach przy większej prędkości pojawia się lekka, kontrolowana nadsterowność, która ułatwia pokonanie zakrętu i znika natychmiast po wyjechaniu na prostą bez potrzeby kontrowania. To akurat nie było dla mnie niespodzianką - w końcu jadę mercedesem, który zachowania tylnonapędowe ma w genach.
Bardzo dobrze sprawdzają się fotele, których boczne podparcia utwardzają się dodatkowo przy szybszej jeździe, a przy pokonywaniu zakrętów jedno z podparć (przeciwne do kierunku zakrętu) pompuje się dodatkowo powietrzem, ułatwiając utrzymanie się w fotelu przy znacznym bocznym przeciążeniu. Taka szybsza jazda sprawia dużo przyjemności, a auto sprawia wrażenie, że wcale się przy tym nie wysila i dobrze bawi razem z kierowcą, mimo że … nie do tego zostało zbudowane.
Jeśli byliście kiedyś w Egipcie, to pewnie odwiedziliście piramidy. Jeśli odwiedziliście piramidy, to pewnie ich wcale nie pamiętacie, bo zamiast je podziwiać, trzeba było się bronić przed natrętnymi handlarzami, próbującymi wysępić dolara za wspólne zdjęcie czy figurkę faraona. Ja kiedyś byłem w Egipcie i przez tych natrętów o piramidach dowiedziałem się dopiero po powrocie do domu oglądając zdjęcia. No rzeczywiście – to piramida a to ja. Co to ma wspólnego z Mercedesem? Otóż przed odbiorem testowego auta miałem obawy, że tak ogromna liczba asystentów i systemów wspomagających to i owo, będzie się zachowywała jak ci wstrętni handlarze pod piramidami. Bałem się, że zza migających i wibrujących gadżetów nie dostrzegę auta i nie dadzą one mi spokoju. Tymczasem w aucie jest jak w fińskiej bibliotece. Cisza, spokój, słychać miarowe bicie własnego serca. Mimo ogromnej ilości funkcji, projektantom udało się prawie wszystko upchać bez najmniejszych błędów. Usiłowałem znaleźć jakiś problem ergonomiczny i udało się: nagle poczułem że mój fotel się przewraca. Czy zaraz okno dachowe się otworzy a ja zostanę katapultowany? Nie – to moje kolano oparło się na drzwiach o kontur fotela regulującego jego pozycję i niechcący włączyłem w nim elektryczne silniczki. Jeszcze jeden znaleziony problem to elektrycznie otwierana klapa bagażnika. Było tak: podjechałem za blisko ściany na parkingu, spróbowałem podnieść klapę ręcznie, zobaczyłem, że nie przejdzie, więc zacząłem ją zamykać. A ona chcąc mi „pomóc”, zaczęła ze mną walczyć otwierając się. Ostatecznie zwyciężyłem ratując lakier, ale silniczek wydawał przy tym mało przyjemne dźwięki.
Przejmując tyle rozwiązań z luksusowej S-klasy, Mercedes ryzykował moim zdaniem, że przeholuje i część klientów S-klasy odpłynie do jej mniejszej i tańszej siostry. E-klasa jest teraz większa, bardziej luksusowa i dojrzała technologicznie. Brakuje jej oczywiście przepychu S-klasy, a więc i jej prestiżu, ale to chyba jedna z niewielu różnic pomiędzy tymi samochodami.
E-klasa daje poczucie spójnej monolitycznej całości, powołanej do życia aby w razie konieczności (i tylko wtedy!) chronić, ostrzegać, pomagać i bawić. Jest pewna siebie i daje to samo poczucie kierowcy, jak również przekonanie, że w przypadku wojny atomowej przeżyje on w swoim aucie jako jedna z nielicznych istot żywych (oprócz karaluchów).
Kupując to auto nabywa się własny wszechświat, w którym wszystko działa tak jak należy. Miejsce do którego zawsze chce się wrócić – bez znaczenia czy po to aby spędzić dzień w korku, czy aby przejechać kilkaset kilometrów w trasie. Miejsce, w którym nie ma kompromisów, a jednocześnie zalety nie są okupione wadami w innych miejscach. Muszę przyznać, że patrzenie na naszą motoryzacyjną rzeczywistość przez „celownik” na masce bardzo mi się spodobało.
PS: Musiałem wyjechać w środku nocy z Krakowa. Z przerażeniem oglądałem rano w Warszawie jak Japonię zalewały fale tsunami. Podczas odbioru auta jakiś natręt uporczywie usiłował się do mnie dodzwonić. Kiedy oddzwoniłem, odezwał się urząd skarbowy. Zły dzień? Smith&Wesson? Nie – E-klasa! Trzaśnięcie drzwi i już jestem w lepszym świecie. Pomyśleć tylko, gdzie to auto przenosi ludzi, którzy nie mają szefów i nie muszą pisać raportów…
Zdjęcia: Zachar Zawadzki, Daimler