Mercedes-AMG C63 Coupe Edition 1 – małe wielkie serce
Mercedes-AMG C63 – tę wersję mocnego „średniaka” ze Stuttgartu możemy dostać w czterech wariacjach nadwoziowych, czyli jako kabriolet, coupe, limuzynę lub kombi. Wybór to kwestia indywidualna, w nasze ręce wpadł najbardziej sportowy z nich.
Klasa C Coupe zadebiutowała pod koniec 2015 roku, półtora roku po limuzynie. Uwagę publiczności przykuła swoim podobieństwem do topowej Klasy S Coupe, choć w tym przypadku mamy do czynienia z modelem o dwa segmenty mniejszym. W tym samym momencie firma pokazała najmocniejsze odmiany, sygnowane przez AMG, choć w salonach pojawiły się dopiero w marcu 2016 roku. Kto spodziewał się po nich wyglądu napakowanego zabijaki, pokrytego tatuażami ten może czuć się zawiedziony. Choć na klapie widnieje oznaczenie C63, próżno szukać agresywnie poszerzonych błotników, choć te przednie mają dodatkowe otwory, a maska dodatkowe przetłoczenia. Reszta nadwozia jest w pełni seryjna, identyczna z tym, do którego montuje się podstawowy silnik 1.6 o mocy 156 KM, ale ozdobiona dedykowanymi listwami progowymi oraz zderzakami. Przedni zaopatrzono w splitter i podziurawiono tak, by mocny silnik mógł swobodnie oddychać, a w tylny wkomponowano dyfuzor i cztery końcówki układu wydechowego. Zatem wszystko co najlepsze w C63, kryje się pod karoserią.
Mniejszy, a mocniejszy
Kiedy Mercedes ogłosił koniec potężnego silnika V8 o pojemności 6,2 litra, wielu fanów motoryzacji stwierdziło, że nadszedł koniec pewnej epoki. Nic już nie będzie takie samo, jak było poprzednio. Nowy silnik traktowali, jakby wypadł kozie spod ogona. Czy słusznie? Ujmijmy to w ten sposób. To prawda, skończyło się coś wspaniałego, ale do końca świata jeszcze daleko. A nowy silnik jest pod wieloma względami wspaniały.
Patrząc z perspektywy kogoś, posiadającego coś o oznaczeniu 6.2, fascynowanie się czymś, do czego można przyczepić znaczek 4.0, wydaje się absurdalne. Ale takie nie jest. Po pierwsze dlatego, że moc wciąż jest w stanie poruszać kontynenty, a momentu starczyłoby, aby wstrzymać słońce i ruszyć ziemię. To oczywiście zasługa turbosprężarek, sprawiających, że każdy litr pojemności silnika potrafi wytworzyć 119 KM mocy, co w sumie przekłada się na 476 rączych koni. Moment obrotowy ma wartość 650 Nm, to o 50 Nm więcej, niż miał przeogromny generator cudnych basów. Efekt jest taki, że nowe coupe, mimo nieco większej masy własnej, jest wyraźnie szybsze od poprzednika. Po starcie zatrzymanym prędkość 100 km/h pojawia się po 4 sekundach, czyli 0,4 s szybciej, niż poprzednio. To świetny wynik.
Dla porządku dodajmy, że to nie jest najmocniejsza odmiana, brakuje tu oznaczenia S, dodawanego do nazwy widniejącej na tylnej klapie. Topowa wersja ma 510 KM i 700 Nm momentu, ale pozwala to skrócić czas rozpędzania się do setki o zaledwie 0,1 sekundy, a prędkość maksymalna, czy fabryczna (250 km/h), czy też odblokowana (290 km/h) jest identyczna dla obu wersji. Tak samo jak spalanie. S-ka ma jeszcze większe 19-calowe koła, elektroniczne sterowanie szperą i aktywne poduszki silnika. Za dodatkowe 34 KM wersji C63 S Mercedes żąda dopłaty ponad 40 tys. zł.
Gdzie jest Till Lindemann?
Specjaliści od dźwięku dostali trudne zadanie. Mała V8-ka powinna buczeć i grzmieć tak, by żaden z narządów wewnętrznych nie był w stanie utrzymać się na swoim miejscu. W tym celu skonstruowano specjalny układ wydechowy wyposażony w „puszkę”, wewnątrz której znajdują się dwa przewody o różnej długości. Przyciskiem na konsoli centralnej możemy przełączać przepływ spalin pomiędzy nimi, co przekłada się na cichy bas lub donośne dudnienie. Ale prawda jest taka, że Ci wszyscy „narzekacze”, tęskniący za poprzednim motorem, maja rację. Stary dobry V8 6.2 działa na kierowcę jak Till Lindemann (wokalista zespołu Rammstein) na swoją publiczność. Nowy ładnie gada, ale tłumów nie porywa.
Kiedy zajrzy się w dane techniczne, można dojść do wniosku, że wizyty na stacjach benzynowych będą prawdziwą rzadkością. W mieście czterolitrowe serce powinno żądać średnio 11,4 litra na setkę, a w trybie mieszanym ma ono mieścić się w 8,6 litra. To o 32% mniej od poprzednika. Tyle odnośnie pomiarów Mercedesa na jakimś szytym na miarę torze testowym w górach Hiszpanii. Choć cylindry są teraz mniejsze o jakieś 40%, to wcale nie mają łatwego zadania. Mocy jest jeszcze więcej niż było, a to oznacza spore ilości paliwa przepuszczane przez wtryskiwacze. W praktyce warszawskie korki nie pozwalają łatwo zejść poniżej 20 l/100 km, a minimalne spalanie w trasie to jakieś 14 l/100 km i to przy spokojnym traktowaniu prawego pedału. Jeśli to dla Was kłopot, poszukajcie sobie czegoś z literką „d” na tylnej klapie. Ten typ tak już ma, że lubi wypić.
Broń do walki z M GmbH
Największym zaskoczeniem C63 Coupe jest układ kierowniczy. Mercedes zawsze znany był z tego, że jego samochody, nawet te najmocniejsze, owszem skręcały, ale czyniąc to w dość charakterystyczny sposób. Jakim słowem by tego nie opisać, to i tak nie miało nic wspólnego ze sportem. W tym przypadku jest inaczej. Odczucia są na najwyższym poziomie, dzięki czemu po raz pierwszy można go zestawić z BMW M4 jak równego z równym, a zwycięzca wcale nie jest oczywisty. Precyzja jest najwyższego stopnia, a przyczepność zaskoczy niejednego kierowcę.
Wizyty na torze w końcu mają sens, choć inżynierowie z Affalterbach nie stworzyli tego auta, by wozić go na lawecie po torach wyścigowych. Choć można nim zrobić kilka okrążeń dla przyjemności, to codzienna jazda także dostarczy jej w dużych dawkach. A kiedy mamy dość auta sportowego, włączamy tryb Comfort i zapominamy o wszelkich niedogodnościach codzienności.
Jeśli zastanawiacie się, czy nowy C63 Coupe nadal potrafi zasnuwać okolicę białym dymem przy akompaniamencie ryku silnika, to odpowiedź brzmi tak. Dawny duch szalonego AMG nadal jest obecny. Realizuje się poprzez mechaniczną blokadę tylnego dyferencjału oraz specjalnie zestrojony układ ESP. Ma on trzy tryby pracy: bezpieczny, sportowy i wyłączony. Pierwszy zakłada, że nie lubimy utraty stabilności, drugi dopuszcza ją w ograniczonym zakresie, trzeci pozwala na niczym nieskrępowane niszczenie tylnych opon. Tryby jazdy mają przypisane ustawienia ESP, ale można je indywidualnie zmieniać, tak jak twardość zawieszenia. Nie trzeba w tym celu wchodzić w tryb Individual, choć pozwala on zapisać ulubioną kompozycję.
Dwusprzęgłowa skrzynia Speedshift MCT o siedmiu biegach sprawuje się bez zarzutu i nie wymaga interwencji ze strony kierowcy błyskawicznie wykonując swoją pracę. Piękne manetki do ręcznej zmiany mogą służyć za ozdobę wnętrza chyba, że lubimy się nimi bawić. Elektroniki i tak nie pokonamy. Minusem jest jedynie to, że Mercedes nie przewidział ręcznej skrzyni, więc tradycjonaliści będą niepocieszeni.
Układ przeniesienia napędu tylnych kół wraz zresztą podwozia nie posiada żadnych, łatwo zauważalnych wad, zwłaszcza że w Coupe sprawia o wiele lepsze wrażenie niż w sedanie, czy kombi. Samo w sobie jest wystarczającym powodem, by bez zastanowienia udać się do salonu Mercedesa i zamówić C63 Coupe, rozstając się z kwotą przynajmniej 345 tys. zł. Ale to nie koniec, bo to samo można powiedzieć o wnętrzu, gdzie wysokiej jakości skóra z żółtymi szwami, przyjemna w dotyku alkantara, lekkie włókno węglowe i lśniące aluminium walczą zaciekle o uwagę pasażerów. Konkurują z nimi wysmakowane detale, jak kunsztowne osłony umieszczonych na drzwiach głośników Burmeister, czy analogowy zegarek IWC Schaffhausen, zdobiący deskę rozdzielczą. Nic tylko zasiąść w nisko osadzonym fotelu, złapać za miłą w dotyku kierownicę i podziwiać.
Edition 1 – napis zdobiący kierownicę oznacza, że mamy do czynienia z wersją specjalną. Ozdobne pasy na karoserii, dodatkowe przeszycia tapicerki, czarne obręcze o średnicy 19 cali (w standardzie są 18-ki), udające koła mocowane centralną nakrętką oraz ceramiczne hamulce to wyróżniki pierwszej edycji.
Posumowanie
Poprzednia generacja Mercedesa-AMG C63 kipiała mocą, z którą auto sobie nie radziło, albo przynajmniej robiło to mało efektywnie. Przez to było cudnie brzmiącą maszyną do niszczenia opon w obłokach dymu palonej gumy. Nowa Klasa C ze stajni AMG już wie, co robić z potencjałem, drzemiącym pod maską. Doskonałe prowadzenie i świetny układ kierowniczy sprawią, że szybko się nim nie znudzimy, ale teraz, oprócz niedojrzałych zabaw w tworzenie czarnych śladów na asfalcie, możemy także skosztować szybkiej jazdy bez obawy, że najwydajniejszym parametrem będzie... jakość dźwięku.