MAZDA MX-5
Mimo, że nie jest oldtimer’em, zdołał obrosnąć w piórka legendy. O niewielu autach można tak powiedzieć, a skoro zostało powiedziane, to dopełnijmy dzieła zniszczenia. Bowiem najlepiej sprzedający się roadster świata, wrócił z salonu odnowy biologicznej (mechanicznej?) i zmienił się... nie do poznania?!
Właściwie powinniśmy zwracać się, per Madame – bo chodzi o nową, trzecią już generację Mazdy MX–5, vel. „Damę z Daszkiem". Właśnie!? Czy japońscy chirurgowie porządnie się napocili, reanimując swój bestseller? Pierwszy rzut oka krzyczy nam, że absolutnie nie. Mały kabriolecik, jak był mały, tak jest. Jak był kabriolecikiem, tak nim został i dziś. A do tego, można jej powiedzieć, jak staremu przyjacielowi z czasów podstawówki – Stary, nic się nie zmieniłeś! Przybyło tylko parę detali zaświadczających, że Mazda została wyprodukowana w XXI wieku. I mimo, że ze stu metrów ciężko rozpoznać, kto jest kim, to jednak czuć, że jedno z nich nie pamięta czasów bez internetu. Z bliska, wszystko staje się oczywiste, jak atramentowa plama na białej koszuli. Zarys pozostał taki sam. Przód stracił rewelację lat 80 i 90 wieku XX, obecnych w pierwszej generacji MX-5, i bezużytecznego zabytku współczesności, czyli ruchomych, chowanych świateł. Widocznie ktoś wpadł na wyniki analiz dotyczących oporu powietrza i jego wpływu na utratę mocy i całą resztę! Teraz mamy delikatne, zdepnięte, poziome owale. Tył też nie ma na co narzekać, choć tutaj aerodynamika nie naciskała, a światła poprzedniczki były trafione i nie zdezaktualizowały się. Linie boczne nieco „podpompowano", co zresztą jest ostatnio modne w designerskim światku. Efekt? Auto wygląda bardziej aktualnie i sportowo. Długa maska, ciasne wnętrze, składany, zapinany na jeden zamek (co bardzo ułatwia składanie i rozkładanie), brezentowy dach, a raczej daszek... Wszystko kończy mały, pseudo-tył, z równie śmiesznym bagażnikiem. Całość bardzo zgrabna, ładna i udana. Cóż, uroki roadstera! To wręcz nielogiczne, że tak bardzo kochamy, tak niefunkcjonalne zabawki. Bo, skoro do bagażnika możemy włożyć tylko batonik i to jeszcze z serii małych, albo wpół-ugryziony, to za przeproszeniem, po cholerę to w ogóle opuszcza bramy fabryki..?
A właśnie dlatego! Nie ma nic bardziej satysfakcjonującego, niż jazda takim autem. Wsiadając czujemy się, jak czterdziestolatek, atakujący dziecięcy chodzik. A gdy już się tam jakoś znajdziemy, nasuwa się jedno określenie – szyty na miarę! Pasażer poczuje się trochę gorzej, a to z uwagi na fakt, że też chciałby kierownicę... Za to, ten co ją ma, za nic w świecie jej nie odda. Wnętrze wygląda, jakby fabryka jakimś cudem, zamontowała wszystko z modelu o trzy klasy wyższej. Jakość wykonania świetna i bez zastrzeżeń. Dotykając użytych materiałów, powoli zaczyna nam się wydawać, że to one nas głaszczą. Bez oszczędzania, bez tandety. Doskonały system audio BOSE SOUND, krótka dźwignia zmiany biegów, chroniona przez chromowaną obwódkę, nadaje się do zamiany przełożeń jak bóbr, do budowania tam. Skok jest tak mały, że niezauważalny. Całość podłączona jest do 6-biegowej skrzyni ACTIVE MATIC, dostępnej też, w opcji z „łopatkami" przy kierownicy. Setkę robimy w 7s., a pedał gazu kończy swoją drogę, w momencie, gdy pędzimy już 220km/h. Same pedały są o niebo lepiej ustawione, a fakt, że inżynierowie Mazdy na stałe włączyli mózg, świadczy zupełnie inny kąt pochylenia przednich słupków. Wreszcie widzimy co się dzieje przed nami, a jazda nie przypomina już perspektywy konia z klapkami. A jak już coś zobaczymy, w hamowaniu pomoże nam cały zestaw elektronicznych pomocników jak: ABS, ESP. W razie czego pomogą też i 4 poduszki powietrzne. Gdyby co ;) . To, że MX-5 jest mała, było wiadomo już dawno, ale, że kierownica przypomina motyw przewodni z filmu „Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki", to już mniej. Mała, sprytna, ładna, dobra i trójramienna. Cmok! Ważne jest, że nie tylko kierownica, ale cały układ kierowniczy jest bardzo czuły i precyzyjny. A na koniec, jak się wychylimy, przeciągniemy i przypadkiem zahaczymy ręką za świetnie trzymające kremowe fotele, okaże się, że wcale nie musieliśmy zjadać tej połówki batonika. Swobodnie trzeba było go, po prostu przełamać...
Mazda ulokowała pod maską 2.0l. jednostkę MZR, która w serii 3 daje 148KM, a dzięki zaklęciom chochlików w białych kitlach, dostajemy już całe 170KM. Wzrosła nie tylko moc, ale też i żywotność jednostki – o 20%. Maksymalny moment obrotowy 136Nm przy 6700 obrotów na minutę. Jak spojrzeć na chochliki, to okaże się, że zmiana czasów otwarcia zaworów i innych trików, pozbawia je całej magii i niezwykłości. Nowa konstrukcja jest znacznie lżejsza od poprzedniczki, dzięki zastosowaniu większej ilości aluminium. Blok silnika przesunięto bliżej wnętrza, dzięki czemu osiągnięto, w motoryzacji liczbę idealną – rozkład masy 50 / 50. Obniżono środek ciężkości, co naturalnie przekłada się na prowadzenie auta, szczególnie w zakrętach. Wszystkie te zabiegi tak podwyższają skuteczność prowadzenia, jak użycie młotka zamiast ręki... Sami konstruktorzy przyznali, że próbowali osiągnąć zwinność prowadzenia MX-5 z lat ’89-97. Wzorzec z trumny, technologia z komputera. Madame z Daszkiem zapożyczyła wiec z szafy starszej siostry RX-8, sporo sukienek i inżynieryjnych smaczków. Choćby takich, jak tylne zawieszenie, które zresztą dodatkowo usztywniono.
Obecna MX-5 dojrzewała długo, szczególnie jak na obecne czasy. Niemniej znaczy to, że pomysł był trafiony. A ewolucja przebiegła z klasą i smakiem, co czyni z niej, nie „Ryczącą 40-kę", ale subtelną Damę, u której nie widać śladu blizny po wizycie w salonie. Przyjacielska uwaga. Randka z tą Panią, będzie Cię kosztować 100tyś. plus jeszcze kilka złotych. Powodzenia...