Limuzyna czy coupe? - Mercedes CLS
Siedem lat temu zamożni klienci Mercedesa szybko docenili odwagę wyrażoną w niecodziennej stylistyce czterodrzwiowego coupe bazującego na Klasie E. Pierwszą w historii niemieckiej marki limuzynę w stylu coupe ochrzczono trzema literami - CLS. Jej nowa generacja nie odkrywa świata na nowo, jedynie ustala porządek w tym już istniejącym.
Podobnie jak poprzednik nowy CLS bazuje na limuzynie klasy E, ale konia z rzędem temu, kto na to wpadnie po zapoznaniu się z całym majestatem tego auta. Prawie pięć metrów długości, z czego niemal trzy przypada na przestrzeń między kołami. Całe 1881 mm szerokości przy zaledwie 146 centymetrach wysokości tworzy pełną ekspresji formę nowoczesnej sztuki użytkowej. Zamiast obłych linii seksownie uwypuklone kanty i nisko poprowadzona linia dachu. Zamiast pięciu miejsc jak w limuzynie Klasy E, tylko cztery.
To bynajmniej nie oszczędność. Tego typu aut nie kupuje się po to żeby jeździć na tylnej kanapie, którą w tym przypadku zastąpiły dwa indywidualnie wyprofilowane fotele z wyraźnie oddzielonym szerokim tunelem środkowym. Miejsca nad głowami nie jest za wiele. Poza tym opadający pod dość znacznym kątem dach i stosunkowo wąskie drzwi, (jak przystało na rasowe coupe pozbawione ramek) wymagają pochylenia głowy. Czyżby to celowy zabieg Mercedesa? Pochyl czoła nad naszym geniuszem, wsiadaj i jazda!
To pierwsze auto na świecie wyposażone w pełni diodowe reflektory, które oferują wydajność i funkcjonalność lamp biksenonowych. Wykonano je przy użyciu 71 diod LED, a ich działaniem zarządza system Intelligent Light System dostosowujący siłę i kierunek wiązki światła w zależności od warunków jazdy, prędkości i rodzaju nawierzchni po jakiej w danej chwili porusza się samochód.
Dostęp na przednie komfortowe fotele jest znacznie łatwiejszy i co tu kryć pożądany, szczególnie jeśli zajmujemy miejsce za kierownicą. Naturalnie wszystkie żmudne ustawienia kąta pochylenia oparcia, wysunięcia siedziska, stopnia napełnienia komór powietrznych w boczkach foteli a nawet masażu realizuje za nas mała armia silniczków elektrycznych. Szkoda, że większość z nich dostępna jest za dopłatą. Nie zmienia to faktu że pakiet foteli wielokonturowych na pewno wart jest polecenia.
Zupełnie nowa konsola w nowym duchu Mercedesa zarówno wizualnie jak i organoleptycznie sprawia jak najlepsze wrażenie. Jakość materiałów i plastików, które jak umieją najlepiej udają choćby szlachetny metal, godna gwiezdnego logo marki ze 125-letnią tradycją.
Już w standardzie wyposażenie czterodrzwiowej coupe-limuzyny Mercedesa jest dokładnie takie jakiego oczekujesz po samochodzie kosztującym bagatela 278 500 złotych. Na tyle wyceniono otwierającą cennik wersję 250 CDI z wysokoprężnym silnikiem o mocy 204 KM. Model testowany wymaga znacznie większych nakładów środków. To CLS 350 CDI, czyli najmocniejszy obecnie w ofercie model z silnikiem diesla, w którego posiadanie wejść można dopiero po przelaniu na konto dilera kwoty 294 000 złotych.
Ale i ta pokaźna sumka to wciąż zbyt mało by cieszyć się wyjątkowo oryginalnym matowym lakierem z palety Designo o nazwie , który nie tylko doskonale wygląda ale i doskonale podkreśla uwypuklenia karoserii auta.
Można go zamówić oddzielnie, jednak lepiej a przy okazji taniej będzie, jeśli zdecydujecie się na zakup całego pakietu „Edition 1” kosztującego ponad 40 000 złotych. To sporo, tyle że wspomniany wyżej specjalny lakier w odcieniu manganitu wchodzący w jego skład zamawiany osobno kosztuje niewiele mniej. Poza nim każdy CLS „Edition 1” w standardzie ma skórzaną tapicerkę Passion od Designo, ozdobne listwy wykończeniowe z karbonu, elementy z alcantary czy specjalne dywaniki podłogowe.
Jeśli myślicie, że cennik opcji dodatkowych przewidzianych dla nowego CLS-a kończy się w tym momencie, muszę Was zmartwić. Końcowa cena egzemplarza ze zdjęć zamknęła się kwotą 461 750 złotych!
Jak więc jeździ auto za prawie pół miliona złotych? Znakomicie, to mocno skondensowany substytut odczuć jakie towarzyszą kierowcy podczas każdej podróży tym autem o nie do końca zdefiniowanej formie nadwozia. Na koła tylnej osi płynie 265 KM uzyskiwanych z sześciocylindrowego silnika diesla zbudowanego w układzie V6.
To więcej niż trzeba, by ważące z kompletem pasażerów ponad dwie tony auto rozpędzić do 100 km/h w czasie 6,2 sekund. Jeszcze bardziej niż same sprinty ze świateł, agregat Mercedesa przekonuje swoimi 620 niutonami maksymalnego momentu obrotowego rozpiętego równo pomiędzy 1600-2400 obr./min. Bez względu na jakim biegu i z jaką prędkością się poruszacie, każde zdecydowane wdepnięcie prawego pedału oznacza niczym niepohamowany pęd w kierunku horyzontu.
Standardowo montowana skrzynia 7-G Tronic niemal nigdy się nie myli, czasem nawet wyprzedzając zamiary kierowcy. Opcjonalne adaptacyjne zawieszenie pneumatyczne Airamatic nawet na polskich drogach z rzadka kapituluje. Jeśli koniecznie miałbym się do czegoś przyczepić, to układ kierowniczy mogłaby cechować większa progresja podczas dynamicznej jazdy po zakrętach, a skrzynia w trybie sportowym nie czekać tak długo z wbiciem wyższego przełożenia.
I mimo tego, że należę do zagorzałych wielbicieli silników napędzanych etyliną, w tym konkretnym przypadku naprawdę trudno znaleźć jakieś argumenty przemawiające za wyborem wersji CLS 350 wyposażonej w silnik benzynowy. I nie chodzi tu wcale o średnie spalanie. To, na dystansie 850 kilometrów zamknęło się średnią na poziomie ośmiu litrów, przy czym ponad połowa przypadła na jazdę w mieście. Poza nim CLS 350 CDI potrafi zadowolić się nawet dwoma litrami mniej po każdych stu kilometrach jazdy. Mój własny rekord, to pięć, absolutnie warte odnotowania pięć litrów „na setkę” osiągnięte po godzinie, nie powiem dość nudnej jazdy na dystansie 57 kilometrów z prędkościami nie przekraczającymi 90 km/h.
Jednym słowem CLS z dieslem pod maską jest tak samo szybki, równie piękny i wart niemałych pieniędzy, które żąda za niego Mercedes. Wrażenia z jazdy są na tyle przekonujące, że dywagacje na temat tego, czy jego sylwetce bliżej do limuzyny czy do coupe, schodzą na dalszy plan, ba, stają się zupełnie nieistotne.