Lexus LC 500 – kwintesencja gran turismo
Lexus ma świetne, wolnossące V8. Umieszcza je więc w różnych samochodach, czyniąc je z automatu wyjątkowymi i „ostatnimi w swoim rodzaju”. Był IS F, później GS F, został RC F i LC 500. Tego ostatniego w końcu przetestowaliśmy.
Lexus LC 500 wygląda po prostu pięknie. Jak koncept. Ale to efekt pracy aż 4000 osób.
Maska jest bardzo długa i poprowadzono ją bardzo nisko. Tak nisko, że trzeba było przebudować dostępne zawieszenie, by w ogóle się tam zmieściło. 21-calowe koła świetnie wypełniają nadkola.
Lexus chciał, żeby ten samochód wyglądał tak, a nie inaczej, ale to wiązało się z wprowadzaniem kolejnych innowacji. Poza zawieszeniem, trzeba było stworzyć bardzo kompaktowe lampy LED ze specjalnymi soczewkami, które pozwoliły zachować krótkie zwisy.
Bardzo dużo uwagi poświęcono też aerodynamice. Można tu zamówić aktywny spoiler i sporo na karoserii wlotów, które jednocześnie chłodzą podzespoły, jak i stabilizują samochód przy wyższych prędkościach. Nawet kąt nachylenia przedniej szyby był uzgodniony ze specjalistami od aerodynamiki.
Powiedziałbym, że LC wygląda jak arcydzieło, ale… Nie jestem fanem tylnej części. Tak, jest bardzo szeroka, ale optycznie wydaje się zwężać ku tyłowi. Zresztą, oceńcie sami.
Jeśli chodzi o to, czy ten samochód jest reprezentacyjny i czy zwraca na siebie uwagę, przytoczę jedną scenę z testu. Nagrywaliśmy jednocześnie materiał z Lexusa LC i BMW X4 M Competition. Akurat jechałem pomarańczowym X4 M. I dosłownie nikt nawet nie rzucił okiem na ten samochód. Jeśli w promieniu kilkudziesięciu metrów był Lexus LC, kradł wszystkie spojrzenia.
Lexus LC to prawdziwe Gran Turismo
W środku nie mamy wątpliwości, że w tym coupe jednym z priorytetów była wygoda. Choć dach jest nisko, miejsca nad głową mam w Lexusie LC sporo. To też dlatego, że fotele zamontowano najniżej, jak się dało. Oczywiście po to, żeby jak najlepiej można było wyczuć samochód.
Deska rozdzielcza konceptu LF-LC była dość szalona. Nie mogła w takiej formie oczywiście trafić do produkcji, więc tutaj widzimy kształty bardziej podobne do RC lub LS-a. Materiały są świetnej jakości, wszystkie są miękkie – po prostu jest tu przyjemnie. Tylko pod alcantarą jakoś tak twardo.
Lexusa LC doprowadzano do takiej perfekcji, że nawet nad kierownicą jeden mistrz siedział i zastanawiał się, jaki kształt jest idealny. Wyszedł kształt lekkiej elipsy, który podobno ma zapewnić największą kontrolę. Wskaźniki są zaraz na linii oczu. Piękne są także detale, jak na przykład żółte przeszycia na kierownicy i desce rozdzielczej.
System multimedialny to Lexus Premium Navigation z ekranem HD o przekątnej 10,3 cala. Podobno jego obsługa jest bardziej naturalna, ale to nadal jest touchpad, który nie zawsze sprawdza się idealnie.
Konfiguracja testowej edycji jest dość odważna. O ile kolor na zewnątrz jest genialny tak wewnątrz… żółta alcantara wygląda świetnie, ale w połączeniu z jasną skórą kojarzy mi się jakoś… z bananem. Wolałbym całe czarno-żółte wnętrze.
Kokpit został zaprojektowany z myślą o kierowcy, więc to kierowca jest w stanie sięgnąć dosłownie do wszystkiego oprócz schowka po stronie pasażera bez odrywania pleców od fotela.
A fotele też są świetne – bardzo dobrze trzymają, nie męczą na długich trasach i po prostu dobrze wyglądają. Oczywiście są też wyposażone w wentylację i podgrzewanie – w dodatku z opcją automatycznego dostosowywania siły tych dwóch funkcji.
Jak na samochód z bezramkowymi drzwiami, Lexus LC jest bardzo dobrze wyciszony. Nawet jadąc z dużymi prędkościami, ledwie coś słychać. Tylko ilość miejsca z tyłu zakrawa o żart. Z drugiej strony – to coupe 2+2, a nie 5-miejscowe coupe.
Co właściwie znaczy to „Gran Turismo”?
Niby wiemy, co oznacza ten termin, ale jak jeździ się samochodem tego typu? Mieliśmy akurat taki pod ręką. Jak moglibyśmy tego nie sprawdzić?
Nie pojechałem nigdzie daleko. Przez weekend zrobiłem 400 km, połowę jednego dnia, a resztę następnego. Odwożąc samochód z Krakowa do Warszawy, pojechałem po prostu okrężną drogą. Celowo unikałem drogi ekspresowej, pojechałem przez Góry Świętokrzyskie i mniejsze wsie.
Napędzało mnie bulgoczące, wolnossące, 5-litrowe V8. Już samo pisanie tych słów jest przyjemne. W Lexusie LC 500 do naszej dyspozycji jest 464 KM przy 7100 obr./min. i 540 Nm dostępne przy 4800 obr./min.
To są wartości teoretyczne. W praktyce LC dostaje drugie życie w okolicy 3,5 tys. obr./min., ale jest bardzo mocny już od samego dołu – co zresztą jest domeną dużych V8-ek. Zbiera się więc mocno już po ruszeniu, po czym masuje nam plecy i kręci się aż powyżej 7 tysięcy obrotów, rycząc przy granicy, jak jakiś wielki drapieżnik.
Do tego mamy 10-biegowy automat, a to sprawia, że nawet przy 120 km/h możemy mieć 1500 obr./min. i relatywnie niskie zużycie paliwa w granicach 10 czy 11 l/100 km. Skrzynia pracuje miękko, ale czasem miewa gorsze momenty i szarpie.
W wersji Super Turismo na tylnej osi pojawia się układ LSD. Na wrażenia z jazdy duży wpływ ma też układ kierowniczy z zaledwie 720 stopni obrotu – po jednym pełnym na stronę. Układ wydechowy jest raczej naturalny – nie ma tu żadnych strzałów, czasem mu się tylko coś „wyrwie”. Nie jest przesadnie głośny, chyba, że kręcimy silnik wysoko – chociaż w takiej sytuacji nie jestem pewien, czy efektu nie potęgują głośniki.
To wszystko to cechy, które są godne samochodu gran turismo. Jest szybki, bo do 100 km/h rozpędza się w zaledwie 4,7 sekundy i praktycznie przy każdej prędkości ma dość „pary”, by mocno wyrwać do przodu. Ma też tylną oś skrętną, która wprowadza stabilność, ale też ciekawy element prowadzenia, jakim jest sterowanie gazem. Wystarczy w zakręcie lekko trzymać wciśnięty gaz, by tylna oś dokręcała się do zakrętu, ale nie wyrwała do driftu. Lexus LC jest tak elegancki, że nawet w drifcie wygląda jak książę.
Nie muszę chyba się rozpisywać, jak dobrze bawiłem się na drogach, które nie były ciągnącymi się po horyzont dwoma pasami, tylko krętymi drogami przez pola i lasy z ograniczeniem do 90 km/h. Lexus LC odnajdywał się tu idealnie – pomrukiwał sobie, pozwalał na zabawę, a jednocześnie umożliwiał dość szybką jazdę po nierównym asfalcie. To zasługa aktywnego zawieszenia AVS.
Chodzi o te małe rzeczy…
Ja się świetnie bawiłem, ale to samo czuli chyba mieszkańcy okolicznych miejscowości. Nie widzieli kolejnego, nawet drogiego, BMW, Audi czy innego auta. Wiedzieli, że widzą samochód rzadki, kompletnie wyjątkowy – żółtego Lexusa LC. Sportowego, szybkiego i eleganckiego. Kiedy przejeżdżałem przez mniejsze miejscowości, czas w nich stawał w miejscu – wszyscy patrzyli na ten samochód, dzieci podbiegały do drogi.
To strasznie przyjemne. Nie czuć tych spojrzeń ludzi, którzy krytykują z zazdrości, a jedynie te, które autentycznie cieszą się, że mogą coś takiego zobaczyć. Odnoszę wręcz wrażenie, że posiadając taki samochód, nie robimy tylko czegoś dla siebie, ale też coś dla innych. Dajemy chociaż trochę radości – sobie i tym, co mogą chociaż na Lexusa LC popatrzeć.
Zdaję sobie sprawę z tego, jak dziwnie brzmi mowa o cieszeniu się takimi małymi rzeczami, zza kierownicy samochodu za 640 tys. zł, ale to jest właśnie ta magia, której doświadczymy, jeżdżąc bocznymi drogami w kosmicznym samochodzie.
I to jest właśnie kwintesencja gran turismo.
I to jest to, co sprawia, że świetnie byłoby taki samochód mieć. Właśnie Lexusa LC 500. Za to, jak bardzo jest wyjątkowy.
Redaktor