Lexus GS250 Prestige - japoński prestiż?
Postanowiłem nauczyć się karate i doszlifować umiejętności w robieniu sushi. Wieczorami czytam legendy o samurajach oraz przeglądam japońskie komiksy. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Skąd ta zmiana? Być może namieszał mi w głowie samochód z Kraju Kwitnącej Wiśni, z którym spędziłem ostatnie kilka dni. Lexus GS, bo o nim mowa, potrafi zrobić duże wrażenie na kierowcy i ma w sobie nieco japońskiego ducha - na drodze jest niczym samuraj, a na jego pokładzie znajduje się więcej gadżetów niż w plecaku turysty z Tokio. Tak, coś w tym musi być. Ale czy ta limuzyna pokazuje również czym jest japoński prestiż?
Poprzednie GS-y nie należały do najpiękniejszych limuzyn. Owszem były duże i reprezentacyjne, ale brakowało tego czegoś. Najnowszy GS, wprowadzony na rynek w 2012 roku nabrał charakteru. Karoserię zdobi piękny pas przedni z dużym, wrzecionowatym grillem oraz agresywnie zarysowanymi reflektorami, które sugerują, że ta maszyna naprawdę wiele potrafi. Patrząc z boku na to auto można stwierdzić, że gdzieś tu wytracił się nieco dynamiczny charakter przodu, ale GS nadal wygląda dość lekko. Długa, nisko schodząca maska i wysoko zadarty kufer sprawiają, że ma się ochotę szybko spojrzeć na tył, a tam dwa wydechy i pięknie zaprojektowane lampy. To się może podobać. Lexus pokazuje pazur już na parkingu, w dodatku nie jest podobny to żadnej z oferowanych w Europie limuzyn klasy E. "Wyróżnij się lub zgiń" - jak widać jedna z podstawowych zasad marketingu Japończykom jest dobrze znana.
W tym modelu kabina została wykończona sporą ilością naturalnych materiałów, które połączono z plastikami różnej jakości. Występuje tu tworzywo miękkie, jak na górnej części deski rozdzielczej oraz twarde jak kamień okalające na przykład analogowy zegar czy pilot komputera pokładowego. Skąd te kontrasty? Nie wiem, ale nie warto się tak od razu zrażać, bo potem jest znacznie lepiej. Jasna skóra, zagościła na fotelach i boczkach drzwiowych oraz podłokietnikach. Ciemna pokrywa górną część kokpitu i kierownicę, a w to wszystko wkomponowano drewniane wstawki. Ale zaraz, czy to faktycznie drewno? Muszę wierzyć na słowo, ponieważ Japończykom udała się sztuka niemożliwa - stworzyli wstawki z naturalnego materiału, który wygląda jak sztuczny zamiennik. Nie zmienia to faktu, że we wnętrzu Lexusa można poczuć się naprawdę dobrze. Deska rozdzielcza ujmuje swoją prostotą, a całym sercem jest wielki ekran wyświetlacza komputera pokładowego, który wygląda tu trochę jak laptop na wiktoriańskiej komodzie. Komuś to przeszkadza? Mi nie, bo przecież trzeba iść z duchem czasu.
Miejsce pracy kierowcy nie pozostawia wiele do życzenia. Fotel jest wygodny, lewarek skrzyni pod ręką, a funkcjonalność stoi na dobrym poziomie. Szkoda, że Lexus sprawił mały psikus kierowcy chowając guzik hamulca ręcznego gdzieś pod deską w okolicach prawego kolana. Szczerze mówiąc, dość długo go szukałem. Nie przypadła mi do gustu drewniano - skórzana kierownica. Takie połączenie naprawdę dobrze wygląda, ale jest niepraktyczne. Wystarczy dodać, że ogrzewanie kierownicy działa tylko w miejscach gdzie występuje skóra. Tylna kanapa to namiastka klasy biznes. Jazda za kierowcą i pasażerem nie musi być ujmą, wręcz przeciwnie - GS próbuje udowodnić, że może być limuzyną dla prezesa. W podłokietniku znajduje się pilot do obsługi podgrzewanej kanapy, klimatyzacji (ta w GS-ie jest trzystrefowa) oraz elektrycznej rolety tylnej szyby i radia. Tak, jeśli pasażer tylnej kanapy nie podziela gustu muzycznego kierowcy, może zmienić muzykę na coś spokojniejszego tak, aby szofer nie gnał za szybko. Jednak co w przypadku, gdy z tyłu usiądą dzieci lub niesforny znajomy? Dyskoteka gotowa. Problemem jest też sterowanie klimatyzacją. Przy komplecie pasażerów i schowanym podłokietniku tracimy tę możliwość. Lexus zmusza nas do trafnych decyzji jeszcze przed rozpoczęciem podróży, a jak wiadomo komfort termiczny to pojęcie względne. Na oparciu fotela pasażera znajdują się guziki, którymi siedząc z tyłu można przesunąć go do przodu i zrobić sobie nieco więcej miejsca. Sprytne - prezesowi się spodoba.
Spore gabaryty karoserii zapowiadają odpowiednią ilość miejsca wewnątrz. Nie rozczarowałem się, jednak Lexus nie rzucił mnie na kolana. Przestrzeni jest pod dostatkiem, ale jeśli pasażerowie tylnej kanapy mają powyżej 190 centymetrów wzrostu powinni uważać na swoje włosy. Wszystkie fryzury, które optycznie zwiększają wzrost mogą zaliczyć kontakt z podsufitką - linia dachu dość szybko opada. Bagażnik nie pozostawia wiele do życzenia. Wykorzystano każdy centymetr sześcienny dostępnego miejsca i dano pasażerom do dyspozycji ponad 500 litrów pojemności. Na wakacje wystarczy, a w dodatku klapa otwiera i zamyka się elektrycznie. Szkoda, że walizki trzeba wrzucić samemu.
Lexus podczas jazdy przypomina samuraja i będzie to wojownik na waszych prywatnych usługach. Wszystko za sprawą pokrętła, które znajduje się obok skrzyni biegów. Do wyboru są cztery tryby jazdy - eco mode, normal, sport s oraz sport s+. Dwa pierwsze w połączeniu z lekką nogą czynią z GS-a prawdziwą, leniwą limuzynę. Jeździ dostojnie, cicho i jest niczym skradający się samuraj. Samochód zmienia się, kiedy pokrętłem uruchomimy tryb sport s lub sport s+. Czym się różnią? Oba tryby wyostrzają reakcję zespołu napędowego na dodanie gazu, a ten drugi dodatkowo usztywnia amortyzatory i zmienia pracę układu kierowniczego. Teraz GS dobywa samurajskiego miecza z pochwy i staje w gotowości do walki... z zakrętami. Jest sprawny, szybki i prowadzi się niesamowicie lekko jak na swoje rozmiary i masę. To wojownik, który kocha szybką jazdę i na pewno nie pił sake, bo jedzie jak po sznurku. Nutka sportu nie wpływa na szczęście znacząco na komfort jazdy. Na mokrej nawierzchni, a zwłaszcza na asfalcie Lexus ujawnia wady samochodu z napędem na tylną oś. Potrafi ochoczo zarzucać tyłem, a na białym puchu nie pomaga wiele nawet przycisk "snow", który stworzono jako ratunek na najtrudniejsze momenty. Tylny napęd Lexusa chciałem zmienić w zaletę, ale nie pozwala na to kontrola trakcji wchodząca do akcji nawet po wyłączeniu. Gs ma duży potencjał, niestety elektronika psuje całą zabawę.
A co pod maską? Dwu i półlitrowe serce Lexusa ma sześć cylindrów oraz 209 koni mechanicznych. Zastanawiam się czy japońskie pojęcie tej jednostki mocy nie jest przypadkiem inne niż europejskie, bo GS sprawia wrażenie, jakby miał tych koni znacznie więcej. Powyżej 4000 obr./min budzi się w nim bestia, której wściekły ryk jest bardziej kuszący niż śpiew syren. W kabinie robi się zaskakująco jak na tę klasę samochodu głośno. Jednak czy komuś to przeszkadza? Wątpię, bo dźwięk silnika jest fantastyczny. Samochód rozpędza się do pierwszej setki w 8,8 sekundy i osiąga blisko 230 km/h. Spalanie? No cóż, taki benzyniak musi swoje wypić - w trasie spala koło 10 litrów, a w mieście 14 na każde sto kilometrów. Na wspomnienie zasługuje skrzynia biegów, która szybko i niezauważalnie zmienia biegi. Ten sześciobiegowy automat można przełączyć w tryb ręczny i bawiąc się łopatkami przy kierownicy mocniej poganiać wściekłe japońskie konie. Taka zabawa jeszcze powiększa wrażenia akustyczne z fantastycznie brzmiącego sześciocylindrowca. Uśmiech na ustach kierowcy gwarantowany.
Ilość gadżetów wewnątrz naprawdę kojarzy mi się z japońskim turystą w Krakowie, który chodzi po starym mieście z szyją obwieszoną gadżetami. Jakby tego było mało w kieszeni ma jeszcze najnowszego smartfona, a w plecaku tablet. Pytanie: po co mu to wszystko? Obecność gadżetów na pokładzie Lexusa wydaje sie być bardziej uzasadniona. Komputer pokładowy z wielkim, ponad dwunastocalowym wyświetlaczem, pozwala zapanować nad całym wyposażeniem tego samochodu. Menu jest proste, intuicyjne i przypomina nieco to, które znamy z nowoczesnych telefonów. Nieco gorzej jest z samą obsługą oraz wyglądem grafiki. Kierowcy dano do dyspozycji joystick działaniem przypominający myszkę domowego peceta. Coś w sam raz dla komputerowych geeków. Jednak praca z tym urządzeniem wymaga przyzwyczajenia i wyczucia, ale jeśli poświęcicie trochę swojej cierpliwości na naukę, później da się żyć z tym systemem. Aby w pełni wykorzystać potencjał drzemiący w menu trzeba notorycznie odrywać wzrok od drogi. Oczywiście Lexus przed tym przestrzega. Co za ironia. Komputer pokładowy jest niezwykle rozbudowany - można ustawić wszystko pod swoje preferencje i sprawdzać przeróżne dane na temat samochodu. Grafika menu pachnie Toyotą, niestety Lexus nadal nie potrafi odciąć się od korzeni. Rozumiem - oszczędności, ale dziwię się zakochanym w technologii Japończykom, że pozwolili sobie na tak proste i ujmujące charakteru Lexusowi rozwiązanie.
Fotele GS-a zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Inżynierowie Lexusa chwalą się, że 5 lat trwała praca nad osiemnastoma parametrami ustawień. Ależ cierpliwi są Ci Japończycy. Przednie fotele to właściwie roboty w służbie kierowcy i pasażera. Brakuje im co prawda sztucznej inteligencji, jednak może to i lepiej, bo precyzyjnie słuchają poleceń wydawanych z pomocą palców. Regulowane w 10 płaszczyznach "krzesła" dają nie tylko idealną pozycję za kierownicą, ale mnóstwo frajdy z ustawiania. Nie pokazujcie ich swoim dzieciom chyba, że już chcecie wiedzieć o co po proszą w liście do Św. Mikołaja. Szkoda, że znam prawdę na temat brodatego dobrodzieja, bo sam bym o taki po prosił. Dorobiłbym im nóżki i postawił przy biurku.
Japoński turysta ma zawsze przy sobie aparat, odtwarzacz muzyki i jeszcze kilka innych bajerów. Co na to Lexus GS? Ta limuzyna ma system monitorowania martwego pola, który skutecznie sygnalizuje nam obecność samochodów w miejscach niewidocznym w lusterkach. GS posiada również wyświetlacz, który rzuca obraz na przednią szybę. Nie, nie będzie to film, a widok cyfrowego prędkościomierza, obrotomierza lub wskaźnika ekonomicznej jazdy. Takie rozwiązanie sprawia, że nie musimy odrywać wzroku od drogi. Na pokładzie nie zabrakło kamery cofania, która niestety nie nadaje się do robienia zdjęć zabytkom, gdyż szybko się brudzi. O dominującą rolę w kwestii wrażeń akustycznych może powalczyć z silnikiem fenomenalny sprzęt audio firmy Mark Levinson. Składający się z 17 głośników system gra niesamowicie, a GS może stać się Waszym ulubionym miejscem do słuchania muzyki. Gdyby ta japońska limuzyna zmieściła się w salonie, chętnie zastąpiłbym nią swój domowy sprzęt hi-fi.
Lexus pokazał, że w tym całym skomercjalizowanym świecie jest jeszcze miejsce na samochody inne od wszystkich. W GS-ie znalazłem nawet kilka związków z Krajem Kwitnącej Wiśni i jej mieszkańcami. Czy jest to zamierzony efekt producenta? Ciężko powiedzieć. Być może to tylko mój szósty zmysł doszukuje się takich powiązań. Nie zmienia to faktu, że Lexus GS to godny rywal dla niemieckich limuzyn. Może je postraszyć rykiem silnika i pięknym nadwoziem. Kierowcy oferuje przyjemność z prowadzenia, a pasażerom tylną, biznesową kanapę. Dla wszystkich ma nieco gadżetów. Najodważniejsi odkryją w nim nawet duszę samuraja. Aby posmakować czym jest prestiż po japońsku trzeba przygotować 303 100 złotych - na tyle została wyceniona testowana wersja GS-a 250 Prestige. Iście cesarska cena.