Lexus Driving Emotions 2017 – co Lexusy pokażą na torze?
Imprezy promujące marki premium na torach offroadowych i wyścigowych stają się coraz popularniejsze, a ich organizatorzy prześcigają się w zapewnianiu jak największej dawki pozytywnych emocji i adrenaliny uczestnikom. Nie wystarczy tylko zaprosić gości na tor, udostępnić im samochody i pozwolić na jazdę. Chodzi o coś więcej, o zbudowanie pewnej historii takiego wydarzenia. Do tego ważna jest możliwość rywalizacji między uczestnikami, ale także zmaganie z samym sobą. Lexus Polska postanowił zaprosić nas na tor Silesia Ring w Kamieniu Śląskim, aby zaprezentować zachowanie swoich modeli w ekstremalnych warunkach. Głównym pretekstem do spotkania była jednak możliwość przetestowania na torze nowego modelu LC, zarówno w wersji benzynowej z silnikiem V8, jak i w wersji hybrydowej. Jak się okazało w trakcie wydarzenia, była to ogromna, ale nie jedyna atrakcja tego dnia.
Lexus LC − z deski kreślarskiej prosto na drogę
Dzień rozpoczęliśmy od krótkiej konferencji, dotyczącej flagowego coupe Lexusa, czyli modelu LC. To model, który wprowadza markę po raz pierwszy w segment Grand Tourer. Ma to być samochód w stylu coupe o ponadprzeciętnej wygodzie podróżowania. To, co zostało uznane za najbardziej przełomowe rozwiązania dla tego modelu, to w pierwszej kolejności design, który zachwyca zarówno agresywnymi rysami, płynnością bryły nadwozia, a jednocześnie kontynuacją forsowanej od kilku lat bardzo charakterystycznej stylistyki dla Lexusa. LC jest pierwszym modelem marki, który może poruszać się na 21-calowych kołach. Ponadto, samochód został wyposażony w zupełnie na nowo zaprojektowane wielowahaczowe zawieszenie dla obu osi, co pozwoliło na zwiększenie pewności prowadzenia podczas dynamicznej jazdy oraz przyczyniło się do obniżenia środka ciężkości pojazdu. Zespoły napędowe również robią wrażenie, do wyboru Japończycy oferują dwa silniki wolnossące: klasyczne benzynowe V8 o mocy 477 KM, zestrojone z bardzo płynnie i intuicyjnie pracującą dziesięciobiegową skrzynią automatyczną. Pomimo że pierwsze wrażenie po usłyszeniu ilości dostępnych przełożeń przywodzi na myśl powiedzenie „przerost formy nad treścią”, to po zajęciu miejsca za kierownicą i przejechaniu pierwszych kilometrów okazuje się, że to rozwiązanie ma sens.
Obok klasycznego konwencjonalnego silnika, do dyspozycji jest również zmodyfikowany na potrzeby LC napęd hybrydowy Lexus Multi Stage Hybrid System, bazujący na silniku V6, który dysponuje bardzo wysokim momentem obrotowym, dostępnym w szerokim zakresie, niespotykanym dotychczas w hybrydach tej marki. Całkowita moc zespołu hybrydowego określona została na 359 KM, co daje wynik o 118 KM mniejszy niż przy silniku V8. Skrzynia biegów, choć ma fizycznie cztery przełożenia, została zaprogramowana w taki sposób, aby dawać wrażenie dziesięciu realnych przełożeń, przez co wrażenia z jazdy hybrydą mają nie odbiegać od tych dostarczanych przez wersję z silnikiem V8. Jak było w praktyce?
Jazdy bardzo krótkie, ale treściwe
Na torze mogliśmy zrobić trzy okrążenia za kierownicą Lexusa LC500 i LC500h, przy czym jedno z nich było okrążeniem pomiarowym. Po zajęciu miejsca w kokpicie LC pierwszym, tym co rzuca się w oczy, jest jakość wykończenia wnętrza samochodu, która dosłownie "zwala" z nóg. To, co jeszcze klika lat temu w niektórych modelach Lexusa było "piętą achillesową" tej marki, wyewoluowało do jednego z największych jej atutów − i za tę perfekcyjnie odrobioną lekcję projektantom należą się gromkie brawa. To, co bardzo przypadło nam do gustu, to bardzo niska, sportowa pozycja za kierownicą, którą zajmuje się w mocno wyprofilowanych kubełkowych fotelach − w dodatku zaskakująco wygodnych. Pomimo wszystkich wygód i dobrego rozplanowania miejsca dla kierowcy, zajęcie optymalnej pozycji za kierownicą zajęło więcej czasu niż w innych samochodach, ale kiedy już uda się znaleźć optymalny setup, samochód staje się tak zintegrowany z kierowcą jak część ciała.
Na pierwszy "ogień" poszedł LC500 z V8 pod maską. Już na postoju z rur wydechowych dobywała się wspaniała muzyka ośmiu pracujących cylindrów. Po wciśnięciu gazu samochód wyjątkowo przewidywalnie rozwija moc, nie unosi przodu i utrzymuje zadany tor jazdy − to zasługa świetnie zestrojonych systemów trakcyjnych. Pierwszy zakręt w prawo na Silesia Ring jasno przypomina kierowcy o tym, która oś w prowadzonym samochodzie jest napędzana. LC pozwala na delikatną nadsterowność, ale w pierwszej kolejności ułatwia poszukiwania maksymalnej przyczepności w zakręcie, co w znaczy sposób przyczyniało się do uzyskania dobrego czasu. Silnik V8 wygrywa wspaniałe melodie podczas pracy na najwyższych obrotach, a dziesięciobiegowa skrzynia reaguje na zmienną dynamikę jazdy nieprawdopodobnie szybko. Jednak pomimo świetnych wrażeń akustycznych i adrenaliny, w głowie pojawiła się myśl: „ten samochód na torze wcale nie jest łatwy w prowadzeniu”. To nie tak, że prowadzi się źle, ale podczas walki o dobry czas trzeba skoncentrować się i zaplanować każdy ruch kierownicą, dodanie i odjęcie gazu czy hamowanie. Pewnie pomyślicie, że na torze jest tak z każdym samochodem, ale Lexus LC500 sprawiał wrażenie, jak gdyby szybka i sportowa jazda w ekstremalnych warunkach była w pełni przyjemna i satysfakcjonująca tylko dla najlepszych kierowców.
Szybko przesiedliśmy się do LC 500h. Silnik V6 nie brzmi tak wspaniale jak widlasta ósemka, ale sprawia, że samochód jest piekielnie szybki. Można pokusić się o stwierdzenie, że w przyspieszeniu i elastyczności obu silników nie ma zbyt wielkiej różnicy, co dla hybrydy jest olbrzymim komplementem. Oczywiście, fizyki i danych technicznych nie da się oszukać. Hybryda jest cięższa dokładnie o 50 kg od wersji benzynowej, poza tym posiada o niemal 120 KM mocy mniej. Ale jednak na torze, przy częstych przyspieszeniach i dohamowaniach, zarówno silnik i skrzynia biegów układu hybrydowego zachowywały się nie gorzej niż w LC 500. W trakcie jazdy po zakrętach hybryda wydawała się bardziej przewidywalna i pewniej trzymająca się nawierzchni niż wersja z silnikiem konwencjonalnym.
O opinię na ten temat poprosiłem obecnego tego dnia na torze Kubę Przygońskiego, który na samym początku wydarzenia przejechał kilka okrążeń oboma konfiguracjami LC. Kuba przypomniał nam, że LC 500h ma inny rozkład masy niż LC 500 − i choć to tylko o 1% więcej masy zostało umieszczone w okolicach tylnej osi, to jednak podczas jazdy na torze ma to odczuwalne znaczenie. Według opinii Kuby Przygońskiego LC, niezależnie od wersji, jest świetnym samochodem, który jest właśnie Grand Tourerem nadającym się do jazdy na co dzień, jak i na dłuższe trasy. Da sobie też radę na torze wyścigowym, choć wykręcanie najlepszych czasów nie jest jego głównym przeznaczeniem. Bardziej niż sportowym, jest przede wszystkim luksusowym coupe, który niczego nie udaje, bo osiągi na poziomie 4,7 sekundy do „setki” (5,0 s w przypadku hybrydy) czy prędkość maksymalna w okolicach 270 km/h (250 km/h dla hybrydy), to parametry godne prawdziwego sportowca.
Jakim samochodem jest LC? Idealnym do pokonywania długich i krętych górskich tras, wyglądającym przy okazji jak spełnienie dziecięcych marzeń o samochodzie, za którym obejrzy się każdy. LC daje radość, ale nie jest to radość podobna do tej towarzyszącej skokowi ze spadochronem. To raczej radość sensoryczna, połączona z satysfakcją, taka jak przy kosztowaniu dwudziestopięcioletniej japońskiej whisky single malt − chodzi o radość trwającej chwili, która powinna trwać jak najdłużej.
RX i NX − eleganckie, ale i wszechstronne
Kiedy usłyszeliśmy, że czeka nas offroadowa przeprawa modelami RX i NX, byli tacy, którzy nie do końca wierzyli w terenowe umiejętności tych samochodów. Zaplanowana trasa wiodła przez obszar wojskowy, gdzie co jakiś czas spotykaliśmy uzbrojone patrole, pilnujące wjazdu na zamknięty teren. Podążając w kolumnie samochodów, przejeżdżaliśmy zarówno przez głębokie koleiny pełne błota, szutry jak i sporych rozmiarów rozlewiska wodne. Zarówno mniejszy, jak i większy SUV Lexusa dawały sobie radę w forsowaniu tych utrudnień, nawet z kompletem pasażerów na pokładzie.
Po kilkunastu minutach jazdy zostaliśmy po raz kolejny zatrzymani przez spory konwój wojskowy, którego dowódca − wyraźnie zdenerwowany naszą ciągłą obecnością na terenie wojska − nakazał wszystkim opuszczenie pojazdu i przygotowanie dokumentów do kontroli. Zrobiło się naprawdę poważnie. Nagle, nie wiadomo skąd, rozległy się strzały z karabinów, pojawił się ogień i usłyszeliśmy wybuch, a spośród dymu wyłonił się… driftujący wokół wojskowych pojazdów Lexus LC500, który na pełnym gazie „uciekł” przed „ostrzeliwującym” go konwojem. Wszystko okazało się zaplanowaną akcja, aczkolwiek w pierwszym momencie nie do końca było wiadomo, czy to żarty, czy sprawa jest poważna. Brawa dla organizatorów za kreatywność i dawkę pozytywnych emocji. A swoją drogą, widok krwistoczerwonego LC 500, przejeżdżającego „bokiem”, był jak z holywoodzkiego filmu akcji.
GSF − limuzyną na ćwierć mili
Jednym z ciekawszych zadań tego dnia był także wyścig na 1/4 mili za kierownicą Lexusa GS F. Start odbywał się z profesjonalnym pomiarem czasu, a sygnał do rozpoczęcia wyścigu miała dać sekwencja świetlna, podobna do tej znanej z wyścigów Formuły 1. Zapalające się po kolei, w równych odstępach czasu czerwone światła, a na koniec oczekiwanie w napięciu na mogące pojawić się w każdej chwili światło zielone.
W jednym momencie: zielone, zwolnienie hamulca i gaz do dechy oraz nerwowe spojrzenia w lewo, w poszukiwaniu samochodu przeciwnika, który na całe szczęście spóźnił start o setną część sekundy i do mety udało nam się dojechać szybciej o pół długości samochodu. Świetna zabawa, a jednocześnie dowód na to, czy mamy refleks kierowcy wyścigowego.
Sam GSF zaskoczył świetnym brzmieniem silnika i bardzo gwałtownym przyspieszeniem, rodem z samochodów sportowych. GSF to kolejna limuzyna, która oprócz komfortu zapewnia świetne osiągi, rasowy dźwięk silnika i wpadającą w oko specjalną stylizację. I to wszystko z napędem jedynie na tylną oś. Taki „wyjściowy” wóz do drifowania.
Omotenashi − gościnność tym razem z nutką adrenaliny
Kolejna impreza Lexus Driving Emotions przeszła do historii. Po raz kolejny japońska tradycja była widoczna nie tylko w karoseriach samochodów, ale także w samej kulturze prowadzenia i formule eventu, która choć dynamiczna, to jednak dawała czas na kolekcjonowanie pozytywnych doświadczeń. I choć czystej jazdy po pętli toru w Kamieniu Śląskim, w przeliczeniu na jednego uczestnika, było "jak na lekarstwo", to jednak ciężko było się nudzić, biorąc udział w kolejnych przygotowanych próbach, które nie raz obnażyły dziedziny, w których technika jazdy pozostawia jeszcze sporo do życzenia. Imprezy tego typu zawsze uczą czegoś nowego i pokazują znane z dróg publicznych samochody w zupełnie innym świetle. Trzeba przyznać, że w świetle torowych wyzwań Lexusy nie wypadają blado.