Lew zamiauczał
Lwy to piękne i dostojne, ale jednocześnie bardzo leniwe kociaki. Zamiast hasać i ścigać zwierzynę, wolą wylegiwać się w cieniu, przez co przegrywają konkurencję z tygrysami, panterami i gepardami. Mimo to przez miliony miłośników przyrody nazywane są królami zwierząt. Dokładnie tak samo sprawy się mają z czterystasiódemką Peugeota.
Jaki masz samochód – dobry czy francuski? Ten niewybredny żart opisujący poziom wykonania aut znad Sekwany krąży po motoryzacyjnym świecie co najmniej od kilku sezonów. Jednych (szczególnie producentów) może on oburzać, podczas gdy drudzy będą mu przyklaskiwać. Tymczasem prawda jak zwykle leży gdzieś pośrodku.
Zupełnie inaczej rzecz wygląda w przypadku urody francuskich samochodów, szczególnie tych ze stajni Peugeota. Tutaj sprawa jest jasna – są piękne i basta. Przeciwników takiej teorii można zliczyć na palcach jednej ręki, a ich ewentualne argumenty łatwo obalić, stawiając obok siebie testowany model 407 i np. jego fordowski odpowiednik – Mondeo. Jeżeli ktoś stwierdzi, że Ford podoba mu się bardziej, to wykaże się iście niemieckim poczuciem piękna i estetyki, a tym samym trafi do wąskiego grona turpistów.
Drapieżnik z sercem anioła
Francuscy styliści wiedzą, co zrobić, żeby ich samochody wyglądały jak jeżdżące symbole seksu. Już same oczy czterystasiódemki dają do zrozumienia, że to auto nie służy wyłącznie do jeżdżenia. Je się przede wszystkim podziwia. Ostre krawędzie połączone z delikatnymi obłościami, długi „pysk", pokaźnych rozmiarów wlot powietrza, mocno pochylona przednia szyba, 17-calowe aluminiowe felgi i trochę chromu – jednym słowem, jest na czym zawiesić oko. Całość – z którejkolwiek strony spojrzeć – prezentuje się jednocześnie elegancko, sportowo i zadziornie. To tak, jakby Denisa Rodmana ubrać w garnitur – koszykarz wygląda w nim jeszcze bardziej prowokująco, niż biegając po boisku w adidasach i szortach.
Peugeota z Rodmanem łączy jeszcze jedno – umiejętność poruszania się po asfalcie (parkiecie). Dzięki szerokim butom samochód pewnie trzyma się drogi, ale tak samo jak amerykański sportowiec chwilami potrafi być nieprzewidywalny, np. niespodziewanie zarzucić tyłem na nierównej nawierzchni albo wyskoczyć z kolein. Na szczęście łatwo utrzymać go w ryzach dzięki elektronicznym pomocnikom. Za to utrzymanie przyzwoitego komfortu jazdy jest już niemożliwe, przynajmniej w przypadku polskich dróg. Na każdej dziurze czuć, że samochód ma 17-calowe felgi i stosunkowo twarde jak na Francuza zawieszenie. Tak to już jest z butami – te, które są piękne, niekoniecznie muszą być wygodne...
...i szybkie. Choć Peugeot prezentuje się drapieżnie niczym lew z krwi i kości, to pod jego maską bije serce spokojnego domowego kociaka. 2-litrowy diesel sprawia wrażenie leniwego i ospałego, a zabiera się do pracy dopiero po zdecydowanym rozkazie wydanym prawą nogą. Co prawda producent zapewnia, że silnik ma 136 pełnokrwistych koni, ale wrażenia z jazdy sugerują, że są to raczej kucyki trochę za słabe do ciągnięcia blisko 1600 kg stali (plus bagaż i pasażerowie). Według instrukcji dobicie do setki zajmuje francuskiemu kociakowi 9,8 sekundy (czyli całkiem przyzwoicie), ale w rzeczywistości ten maraton trwa trochę dłużej. Cóż, kto zapała chęcią wystawienia lwa w jakichś wyścigach (choćby spod świateł), powinien wybrać wersję z ponad 200-konnym silnikiem V6. Ale spokojnym i oszczędnym kierowcom diesel przypadnie do gustu.
Król autostrad
Wszystkim natomiast, bez względu na aspiracje i temperament, spodobają się odgłosy dobiegające z paszczy kociaka napędzanego olejem napędowym. To nie jest jakiś przeraźliwy ryk jak u konkurentów (np. Volkswagena), tylko stonowane, ciche pomiaukiwanie. Nawet kiedy lew dopiero się obudził i jest nierozgrzany, nie przyjdzie mu do głowy budzić sąsiadów charakterystycznym dla innych diesli klekotem. Aby zmusić go do warknięcia, trzeba wykrzesać z silnika więcej niż 3,5 tys. obrotów. To dużo, zważywszy że przy autostradowej prędkości na 6. biegu wskazówka obrotomierza ledwie przekracza dwójkę.
A właśnie do jazdy po gładkich, długich i szerokich autostradach stworzona jest 407-ka. W takich warunkach można najpełniej delektować się komfortem jej wnętrza. Elektrycznie regulowane i częściowo obite skórą (ale nie lwią) fotele zapewniają dużą wygodę, kierownica nie pozwala aby dłonie dostały docisków czy się spociły, a zestaw audio przygotowany przez firmę JBL pieści uszy (za 1,5 tys. zł ekstra). Do tego wrażenie luksusu podnoszą szczegóły, jak rolety przeciwsłoneczne na tylnych szybach, klimatyzowany schowek, podgrzewane fotele, reflektory ksenonowe z czujnikiem zmierzchu, białe zegary podświetlane na bursztynowo, czy lusterka zewnętrzne składające się samoczynnie po zamknięciu samochodu. Atmosferę tej sielanki psują jedynie jęki, jakie w pewnych okolicznościach (np. za za duża ilość basów w radiu lub nierówna droga) wydają niektóre plastikowe elementy wnętrza. Ale w porównaniu ze swoimi przodkami lew i tak zrobił ogromny skok do przodu. Materiały użyte do wykończenia jego wnętrza są miłe w dotyku, miękkie i sprawiają wrażenie zamontowanych tak, że nic nie powinno odpaść nawet po przejechaniu polskimi wertepami kilkudziesięciu tysięcy kilometrów. Oczywiście w tym słodkim cieście zdarzają się gorzkie rodzynki, jak np. odstająca pokrywa popielniczki na konsoli środkowej, ale dziś podobne wpadki zaliczają nawet słynący z dokładności Niemcy, nie wyłączając BMW i Mercedesa.
Star Trek
Za to żaden z niemieckich producentów nigdy nie pozwoliłby sobie na to, aby do tego stopnia skomplikować obsługę auta, co Peugeot. W gąszczu przycisków na konsoli środkowej można się zgubić. Najłatwiej pójdzie z klimatyzacją, ale już przebrnięcie przez radio, komputer pokładowy, nie wspominając o nawigacji czy wbudowanym telefonie, okazuje się zadaniem na miarę umiejętności doświadczonego informatyka. Jednym słowem – setki funkcji i klawiszy, a wyświetlacz tylko jeden i na dodatek w rozmiarze zegarka na rękę. Prędzej kobieta odnajdzie się we własnej torebce niż doświadczony kierowca przy panelu 407-ki. Ale dla chcącego nic trudnego – wszystkiego można się nauczyć i do wszystkiego przyzwyczaić.
No... może nie do wszystkiego, np. zbyt ciasne buty będą boleśnie piły w stopy zawsze, a na dodatek ból będzie się nasilał proporcjonalnie do czasu ich noszenia. Dokładnie tak samo jest z tylną kanapą i bagażnikiem Peugeota. O ile z przodu można się wygodnie rozsiąść (miejsca będą miały wystarczająco dużo nawet 2-metrowe dryblasy), to z tyłu jest gorzej niż w samochodach kompaktowych. Nie daj Boże za kierownicą usiądzie słusznej postury jegomość, to za nim nie zmieści się już nawet wyrośnięty dzieciak. Nie lepiej jest w bagażniku – 407 litrów w przypadku auta aspirującego do miana „rodzinnego" brzmi jak kpina. No, ale za atrakcyjny wygląd trzeba w końcu czymś zapłacić.
Bezcenne piękno
Niestety za urodę 407-ki płaci się nie tylko miejscem, ale także grubym portfelem. Testowana wersja kosztuje w salonie 114 tys. zł, a gdy dorzucić do tego lakier metaliczny i parę innych bajerów cena rośnie do ponad 120 tys. Dysponując taką gotówką w garażu można sobie postawić samochód z klasy premium, np. Audi A4 2.0 TDI, choć ze znacznie skromniejszym wyposażeniem. Pocieszające jest to, że Francuzi zdali sobie sprawę, że trochę przecenili swój produkt i w ramach wyprzedaży rocznika 2005 obniżyli cenę auta o 20 tys. zł. A niecałą „stówkę" lew jest wart i to bez dwóch zdań. Może nie ryczy zbyt donośnie, ale wygląda jak król asfaltu.