Lancia Delta - czarna twardzielka
Wyjąłem już kluczyk z kieszeni, ale zanim zdążyłem nacisnąć odpowiedni guzik na pilocie, na chodniku z piskiem opon zahamowało dwóch nastolatków na "góralach" i zaczęło się gapić na auto. "Stary, to wygląda jak ludzka twarz!". Postanowiłem przystanąć i posłuchać, co na temat Delty mają do powiedzenia chłopaki z krakowskiego osiedla. Wszak spośród setki aut na parkingu pod wielkim blokiem zatrzymali się właśnie obok tej czarnej Lancii.
„Stary” nie miał jednak weny i milczał, kiwając się na rowerze. „No popatrz: tu oczy, tu nos…” – nie odpuszczał jego bardziej gadatliwy kompan. W końcu „Stary” przemówił: „Co to za model w ogóle?”. Znów niezręczna cisza i już miałem pośpieszyć z odpowiedzią, kiedy młodzieńcy szybko ustalili, że czegoś takiego w życiu jeszcze nie widzieli i ulotnili się jeszcze szybciej, niż się pojawili.
Po kilku dniach jazdy Deltą wcale nie byłem zdziwiony tą scenką. Testowe auto w wersji HARD BLACK z czarnym matowym lakierem, czarną skórzaną tapicerką, chromowanymi lusterkami i końcówkami wydechu oraz czarnymi matowymi felgami wygląda atrakcyjnie i przyciąga spojrzenia niczym ponętna modelka na wybiegu. Umówmy się - skoro nawet mknący po osiedlu rowerzyści zostawiają pół opony na asfalcie, aby się jej przyjrzeć przez chwilę, to musi być w niej magiczny kobiecy pierwiastek. Jak każda piękność wymaga też dbałości o siebie – najpiękniej wygląda świeżo po wyjściu z kąpieli, a po przemierzeniu zakurzonej wiejskiej drogi zbiera na „tyłek” cały wzniecony kurz, aby jej towarzysz nie miał wątpliwości – coś z tym trzeba zrobić i to natychmiast.
Wsiadłem do rozgrzanego do 43 stopni C wnętrza, przykleiłem się do piekącej skóry na fotelu, oparzyłem się dotykając gorącej jak patelnia chromowanej aplikacji na drzwiach i na chwilę zwątpiłem w to, że siedzę we włoskim samochodzie. No bo jak „południowcy” mogli wyprodukować auto, które już pod pierwszym majowym słońcem rozgrzewa się do temperatury, w której można niemal smażyć jajka? Czarny mat przyciągający promienie słoneczne działa jak reaktor atomowy, czarna skóra foteli nagrzewa się jak piasek na sycylijskiej plaży i tylko interwencja klimatyzacji przypominająca zresztą zaledwie lekką bryzę, a nie huragan, którego bym oczekiwał, przywraca mi powoli równowagę cieplną. Dość ekstremalne przeżycia, ale i tak wolę być w tym matowym objawieniu, niż w chłodnym, białym, pospolitym samochodzie, obok którego rowerzyści nie zostawiają smug awaryjnego hamowania.
Facelifting, który Delta przeszła w zeszłym roku, w istocie nie zmienił zbyt wiele. Nowa forma grilla z żeberkami w poziomie a nie w pionie nawiązuje do innych modeli Lancii (w tym także do Amerykanów z włoskim paszportem), parę chromów tu i ówdzie i w zasadzie tyle. Niewielki zakres zmian zewnętrznych jest moim zdaniem bardzo charakterystyczny dla udanych modeli, które wypada odnowić, aby można było dumnie ogłosić w salonie i w prasie, że jest to „nowa Delta”, ale jednocześnie nie wypada zmieniać zbyt wiele, ponieważ wygląd „starej” wersji już graniczy z perfekcją.
Wewnątrz znajdziemy nowe materiały wykończeniowe, które zdecydowanie poprawiają wygląd kabiny, ale i tu nie ma rewolucyjnych zmian. Okazuje się, że nasza modelka wcale nie była u chirurga plastycznego – przypudrowała tylko nosek. Testowy egzemplarz to najwyższa wersja Platinum ze szlachetnym skórzanym wykończeniem Poltrona Frau, przy czym obszycie skórą objęło również sporą część kokpitu. W tej wersji wyposażenia ciężko Delcie cokolwiek zarzucić – no może prócz braku wentylowanych foteli (nawet w opcji), a także konsekwencji w wykończeniu HARD BLACK – podsufitka w beżowym kolorze nijak tu nie pasuje.
Jedyną „twardą” zmianą po „liftingu” jest nowy 105-konny silnik 1,6 Multijet, ale w testowanym aucie mamy pod maską coś znacznie mocniejszego - jest to ukoronowanie palety silników Diesla w Delcie: jednostka 1,9 TwinTurbo Multijet o mocy 190 KM. Nie ukrywam, że spodziewałem się po nim mocy wrażeń – tym bardziej, że może się on pochwalić imponującym momentem obrotowym 400 Nm, dostępnym już od 2000 obr./min.
A jak było na drodze? Elastyczność tego silnika rzeczywiście robi wrażenie i już od 1500 obr./min pozwala sprawnie przyśpieszać praktycznie na każdym biegu. Utrzymując obroty na poziomie 1500-2000, można w trasie bez wielkich wyrzeczeń uzyskać wynik rzędu 5,0 l/100 km. Jadąc bardziej intensywnie i korzystając w miarę potrzeby z pełnej mocy silnika, uzyskamy w cyklu mieszanym ok. 7 litrów. Jak na auto, przyśpieszające do „setki” w czasie poniżej 8 sekund, to bardzo przyzwoity wynik. Podróżowanie pofałdowaną Zakopianką to sama przyjemność, gdyż nawet jadąc pod największe wzniesienia silnik radzi sobie na tyle dobrze, że konieczność redukcji na niższy bieg praktycznie nie występuje. Przed wyprzedzaniem zredukować jednak warto, ponieważ silnik osiąga maksymalna moc dopiero przy 4.000 obrotach – a tu pojawia się mały problem, bo czerwone pole obrotomierza znajduje się zaledwie 500 obrotów wyżej. Czyli – ręka musi pozostać na lewarku, bo zmiana biegu będzie potrzeba już za parę sekund. Nie jest to oczywiście żadne utrapienie, bo skrzynia biegów działa precyzyjnie, ale chcąc nie chcąc przypominam sobie inną testową Deltę z 200-konnym silnikiem 1,8 TB, który, jak to benzyniak, kręcił się wyżej i dawał jeszcze więcej frajdy z jazdy.
Właściwości jezdne Delty są identyczne jak w wersji sprzed liftingu, czyli dalekie od sportowych ambicji rajdowych Delt - układ kierowniczy jest trochę znieczulony, a zawieszenie prowadzi Deltę na zakrętach bardziej jako rodzinnego vana, niż jako usportowionego kompakta. Delta nie jest jednak vanem, choć dwubryłowe nadwozie może to sugerować. Pojemność bagażnika 380/465l (w zależności od ustawienia przesuwanej tylnej kanapy) jest niezła jak na kompakta, ale w świecie vanów nie zrobi wrażenia. Do kieszeni drzwi nie da się schować butelki z napojem, na środkowym tunelu jest tacka na drobne, ale telefonu komórkowego nie ma gdzie odłożyć – jednym słowem liczba i poręczność schowków pozostawia wiele do życzenia. Wreszcie tylna kanapa nie rozpieszcza ilością miejsca nad głową.
A zatem to kompakt – wyjątkowo stylowy, luksusowy i mocny. W sam raz dla indywidualistów, którzy chętnie sięgną głębiej do kieszeni, aby się wyróżnić, przyciągnąć parę spojrzeń, pokazać na drodze kto tu rządzi (przynajmniej na prostej) i spać spokojnie, że obok nie zaparkuje identyczny egzemplarz.
Warto też wspomnieć o systemie Driving Advisor, który już w poprzedniej wersji Delty aktywnie pomagał kierowcy utrzymywać zadany pas ruchu – robił to delikatnie kręcąc kierownicą i naprowadzając auto z powrotem na pas ruchu w przypadku najechania na linię bez użycia kierunkowskazu. Przy modelowym użyciu, czyli bez trzymania rąk na kierownicy robi to świetne wrażenie, bo auto rzeczywiście samo wraca na swój pas, strofując mnie przy tym komunikatem „trzymaj ręce na kierownicy”. Kiedy jednak chcę zwyczajnie prowadzić auto po krętej drodze, to notoryczne, przedwczesne interwencje tego systemu powodują irytującą zmienność siły wspomagania, co na dłuższą metę jest męczące. Może włoskie pasy są szersze niż te na trasie Kraków-Zakopane, a może to ja nie trzymam się dość restrykcyjnie osi swojego pasa ruchu, ale ostatecznie system został uroczyście i z soczystym komentarzem wyłączony aż do końca testu. Szkoda, że przy okazji faceliftingu nie wprowadzono zmian tego systemu.
Na koniec parę słów o pieniądzach, bo oryginalność i luksusowe dodatki kosztują. Wersja PLATINUM z topowym silnikiem to wydatek 126990 zł (ciekawostka – topowy silnik Diesla i benzynowy kosztują dokładnie tyle samo). Pakiet BLACK HARD to kolejne 6700 zł. Dodajmy 3000 zł dopłaty za 18-calowe felgi, 1900 zł za audio marki BOSE, wspomniany wyżej system Driving Advisor to koszt 2500 zł, do tego system półautomatycznego parkowania za 2000 zł i mamy na liczniku już ponad 143 tysiące złotych.
Drogo jak na kompakta? Nie musisz przecież kupować pakietu BLACK HARD do najmocniejszego i najdroższego zarazem silnika. Pomijając najsłabszy 105-konny Multijet, możesz mieć ten pakiet z każdą inną jednostką – czyli choćby od 68.990 zł za 1,4 Turbojet (120 KM) plus 6.700 zł za BLACK HARD. Wciąż zbyt drogo? To kup panie Fiata – będzie taniej. Tak prozaiczna bariera jak cena dobrze chroni ekskluzywne grono posiadaczy matowych Lancii Delt przed ryzykiem spotkania drugiej takiej czarnej twardzielki na drodze.