Klasyka gatunku vanów
Prawdziwe vany przybyły do Europy zza oceanu, a ich niekwestionowanym protoplastą jest właśnie Chrysler Voyager, produkowany od 1984 roku. Obecna, dopiero trzecia generacja tego modelu znana jest już od pięciu lat, a mimo to wciąż wygląda świeżo i interesująco - oczywiście na swój styl, bo Voyager to kawał wielkiego samochodu, który swoimi gabarytami i wyglądem jednoznacznie przyznaje, że jest prawdziwym, zaprojektowanym od podstaw vanem.
Opisując ten model nie sposób zacząć od czegoś innego, jak od wnętrza. W przypadku Voyagera można je skwitować słowami – przestronne i wygodne. Na brak miejsca nie mogą narzekać zarówno podróżujący w pierwszym, jak i drugim rzędzie – tam bowiem zastosowano dwa pojedyncze fotele „kapitańskie", z obustronnymi podłokietnikami czy uchwytami na napoje. Trzeci rząd stanowi ławka dla trzech osób, która oferuje już zdecydowanie mniej miejsca i komfortu podróżowania. Na dobrą sprawę po wnętrzu można się niemal przemieszczać bez wysiadania na zewnątrz. Zarówno pojedyncze fotele, jak i kanapę tylną można złożyć lub wymontować, przekształcając Voyagera w niemałą ciężarówkę. Wsiadanie czy załadunek samochodu bocznymi drzwiami ułatwia całkowicie płaska podłoga, bez jakichkolwiek progów. Operację tę ułatwiają również przesuwane drzwi boczne – to cecha wyróżniająca Voyagera od europejskich vanów, które posiadają drzwi klasycznie otwierane. W Chryslerze można nawet zamówić opcję elektrycznego przesuwania drzwi, podobnie jak i unoszenia dużej klapy tylnej.
Czteroramienna kierownica testowanej wersji pokryta jest skórą i dobrze leży w dłoniach. Znalazły się na niej przyciski sterowania seryjnie montowanym tempomatem, a w tylnej części również i zestawem audio. Sterowanie wycieraczkami umieszczono w dźwigni kierunkowskazów, zatem na próżno szukać dźwigienki po prawej stronie koła kierownicy. Znajduję się tam za to przycisk składania lusterek (dlaczego nie umieszczono go przy panelu sterującym lusterkami?). Część diodowych kontrolek przeniesiono z głównego zestawu wskaźników na dodatkową „listwę" bliżej przedniej szyby. Sam zestaw zegarów to cztery jasne wskaźniki analogowe, stylizowane na klasyczne zegary i podświetlane delikatnym, seledynowym światłem – bardzo ładne nocą. Wszystko to sprawia, że przed oczami kierowcy przedstawia się obraz pełen komfortu i luksusu. Niestety, uczucie to psute jest po spojrzeniu w lewo. Plastikowe obicie drzwi z twardym panelem sterującym pracą szyb w drzwiach przednich (i elektrycznie odchylanych okien w trzecim rzędzie) zdają się być przeszczepionymi z auta tańszego o dwie klasy. Co gorsze, zarówno przyciski na kierownicy, jak i cały panel sterowniczy zarówno na drzwiach, jak i w lewej części deski rozdzielczej (włącznik świateł – wraz z przeciwmgielnymi, regulacja lusterek, obsługa szyb) nie posiadają żadnego podświetlenia. Oczywiście po dłuższym użytkowaniu kierowca i tak obsłuży je na wyczucie, ale jednak w tej klasie auta delikatne podświetlenie przycisków z pewnością by nie zaszkodziło. Mało czytelna jest również sygnalizacja włączenia świateł przeciwmgielnych – malutka dioda pod włącznikiem świateł pozostaje praktycznie niewidoczna, bowiem zasłania ją koło kierownicy. Nietypowo umieszczono wyświetlacz prostego komputera pokładowego, który znalazł się...w podsufitce, tuż nad lusterkiem wewnętrznym. Wszyscy pasażerowie mogą zatem obserwować, ile jeszcze kilometrów pokonamy na danym zbiorniku, choć pewnie dla nich przydatniejszym byłoby wyświetlanie aktualnej godziny, a tego niestety nie przewidziano. Zegarek znalazł się niżej – na konsoli centralnej, która początkowo zdaje się przytłaczać dużą liczbą niewielkich przycisków. Obsługa znajdującego się tam panelu automatycznej klimatyzacji oraz zestawu audio z odtwarzaczem zarówno płyt CD, jak i kaset odbywa się jednak intuicyjnie.
O tym, że Voyager to konstrukcja zza oceanu przypomina układ zmiany biegów. Można przypuszczać, że przyzwyczajeni do automatów Amerykanie nie przewidzieli w tym samochodzie czegoś takiego, jak klasyczna dźwignia zmiany biegów. Tymczasem wersja z 2,5-litrowym silnikiem Diesla wyposażana jest tylko w manualnie sterowaną przekładnię. W efekcie tego pomiędzy przednimi fotelami wyrasta plastikowa konsola z monstrualną dźwignią zmiany biegów, przywodzącą na myśl auta dostawcze minionej dekady. Co więcej, w pewnym sensie zmniejsza ona funkcjonalność wnętrza vana, bowiem przeszkadza w przedostaniu się z przedniego rzędu do tylnej części auta. Wbrew pozorom taka możliwość czasem się przydaje, np. gdy zaparkujemy w ciasnym miejscu dużo łatwiej opuścić auto odsuwanymi drzwiami bocznymi. W rodzinnym vanie możliwość przejścia rodzica z przedniego fotela pasażera do siedzącej z tyłu pociechy również się przyda. W wersji z automatem problem ten nie występuje, bo dźwignia sterująca skrzynią automatyczną montowana jest „po amerykańsku", czyli przy kolumnie kierownicy. Przy manualnej przekładni do dźwigni zmiany biegów niestety trzeba wyraźnie „sięgać" bo znajduje się w znacznej odległości od koła kierownicy. Długi lewarek nie ułatwia też zmiany przełożeń – zmiana biegów wymaga precyzyjnego trafienia w odpowiednie miejsce, a przy tym wiąże się z koniecznością użycia siły. Jednym słowem – do takiego auta lepszym rozwiązaniem będzie chyba skrzynia automatyczna, niestety niedostępna w tej wersji silnikowej (4-biegowy automat jest standardem przy silniku 2.8 CRD).
Dość wysokie obroty maksymalnego momentu obrotowego i duża masa auta sprawiają, że do dźwigni tej trzeba będzie jednak sięgać dość często, zwłaszcza jeśli myśli się o dynamicznej jeździe. 2,5-litrowa jednostka CRD radzi sobie z dużą masą auta całkiem dobrze, choć jest dość głośna – zwłaszcza, gdy silnik nie jest w pełni rozgrzany. Później jest już nieco ciszej, ale charakterystyczny terkot silnika mimo wszystko jest wyraźnie słyszalny.
Zestrojenie skrzyni z dość krótkimi przełożeniami sprawia, że biegi trzeba zmieniać dość często, za to auto nie boi się dużych obciążeń. Z sześcioma pasażerami na pokładzie różnice w dynamice są praktycznie niewyczuwalne. Również spalanie przy tak wielkiej masie nie jest szokujące, pod warunkiem, że kierowca dostosuje swój temperament do charakteru i przeznaczenia pojazdu. Rozsądna jazda z kodeksowymi prędkościami może zaowocować średnim spalaniem nawet na poziomie 8 litrów. Wynik niewiele większy można nawet uzyskać w zatłoczonym mieście. Oczywiście mocniejsze wciśnięcie pedału przyspieszenia dość szybko odbija się na zużyciu paliwa, a wtedy wartości ponad 12 litrów nie powinny dziwić.
Voyager waży blisko dwie tony, co w połączeniu z klasycznym zawieszeniem (przednie niezależne kolumny McPhersona i sztywna oś na resorze piórowym z tyłu) odbija się na sposobie prowadzenia. Zestrojenie zawieszenia, jak przystało na rodzinnego vana stawia przede wszystkim na miękkość i komfort. W specyfikacji opisano je mianem „europejskiego", czyli zapewne i tak bardziej sprężystego, niż oryginalny układ amerykański. Nawet na wyboistych drogach auto sunie jak po szynach, duże, 16-calowe koła z oponami o szerokości 215 mm dobrze wybierają nierówności, a przy tym auto nie wpada w zbytnie kołysanie. Również pokonywanie poprzecznych nierówności (np. krótkie garby zwalniające czy „tarka" przed światłami) przy rozsądnej prędkości pozostają praktycznie nieodczuwalne. Nieco gorzej wygląda sprawa wyższych przeszkód, np. zjazdu z długiego progu zwalniającego. Przednie zawieszenie zestrojone jest nieco zbyt miękko i przy długim zwisie może zdarzyć się przytarcie fartuchem o nawierzchnię – i to w miejscach, gdzie wiele aut z obniżonym, sportowym zawieszeniem (np. Focus ST) nie miewało takich problemów. Voyagerowi nie straszna za to jazda w koleinach, nawet z większymi prędkościami, natomiast dwie tony masy własnej w połączeniu z prostym zawieszeniem z pewnością nie pozwalają na dynamiczne pokonywanie ostrych zakrętów – wtedy auto zdecydowanie się przechyla, a duża masa wyraźnie wypycha je na zewnątrz łuku. Fizyki się nie oszuka i trzeba o tym pamiętać, tym bardziej że układu ESP nie znajdziemy nawet na liście opcji dodatkowych.
Mirosław Ganiec
Robert I. Bielecki:
Voyager z silnikiem Diesla to auto dla osób lubiących komfort w stylu amerykańskim – dużo miejsca i przestrzeni. Czworo podróżnych podróżuje tu jak w wygodnych fotelach w samolocie, a „bujane" zawieszenie sprawia, że nie odczuwa się większości nierówności na drodze. Na tylnej ławce jest miej przyjemnie, ale w razie potrzeby zmieszczą się tam trzy dorosłe osoby, tyle że wówczas możliwości przewozu bagażu są mocno ograniczone.
Autem podróżuje się bardzo przyjemnie, pod warunkiem, że kierowca nie szarżuje. Voyager ewidentnie nie nadaje się do ostrej jazdy. Auto pali trochę więcej niż podaje producent, ale da się nim jeździć ekonomicznie, zwłaszcza jak komuś się nie spieszy. Kierowcę nawykłego do aut europejskich zaskoczyć mogą „(prze)suwane", a nie „kręcone" regulatory oraz ich umiejscowienie.