Jeep Wrangler – przyjaciel drwal
Auta terenowe rządzą się swoimi prawami. Nie wymagamy od nich tego, czego oczekujemy od luksusowych limuzyn, a wręcz przeciwnie. Prawdziwa terenówka jest jak facet, który goli brodę siekierą, a zamiast miodu żuje pszczoły. A jaki jest stary dobry Wrangler?
Wyglądem Jeep Wrangler przypomina wielki kredens − ale taki fajny kredens, budzący miłe wspomnienia związane z ukrytymi w nim ciastkami. Kanciaste nadwozie nie ma nic wspólnego z subtelnością czy delikatnością. To toporny wół roboczy, jednocześnie przypominający przytulaśnego miśka. Jednak w tej swojej toporności jest niesamowicie uroczy. Przed chwilą na targach motoryzacyjnych w Los Angeles zadebiutowała nowa generacja najbardziej rozpoznawalnego auta terenowego na świecie. Tymczasem my zabraliśmy na ostatnią przejażdżkę jego poprzednika.
Testowana przez nas odmiana to wersja Unlimited 1941, która powstała z okazji 75-lecia modelu. Tak, "dziadek Jeep" ma aktualnie 76 lat. O dziedzictwie modelu przypomina nie tylko jego sylwetka, ale i liczne emblematy „Since 1941” umieszczone w kabinie i na zewnętrznych częściach nadwozia.
Skoro jesteśmy przy nadwoziu, Jeepa Wranglera można rozebrać niemal do rosołu. Zdjąć możemy nie tylko dach i pokrywę silnika, ale na upartego także wszystkie drzwi. Zdjęcie dachu i uczynienie Wranglera kabrioletem nie jest zbyt skomplikowane. Wystarczy uważać na palce i poradzi sobie z tym nawet niewysoka niewiasta. Wygodnym rozwiązaniem jest fakt, że obie połówki dachu bez problemu zmieścimy w bagażniku. A ten otwiera się w ciekawy sposób. Dolna część otwiera się w bok jak typowe drzwi, zabierając ze sobą koło zapasowe, a szybę unosimy do góry. Takie wrota skrywają 498 litrów przestrzeni, które po złożeniu tylnej kanapy wzrosną do 935 l.
Jeep Wrangler to "kanciasty mięśniak" o rozczulającym spojrzeniu. W nadwoziu dominują płaskie powierzchnie i kąty niemal proste. Nie znajdziemy tu zbędnych przetłoczeń czy detali, upiększających Jeep'a na siłę. I bardzo dobrze! Przez zdejmowalne elementy, trudno mówić o nadmiernym wygłuszeniu auta. Odczujemy to nie tylko przy dużych prędkościach, ale także przy… niskich temperaturach. Wsiadając do auta w chłodny dzień, nie odczujemy dużej różnicy pomiędzy kabiną a temperaturą na zewnątrz. Mimo, że gdy silnik osiągnie odpowiednią temperaturę to z nawiewu bucha ciepłe powietrze, kabina nagrzewa się dość wolno, ale przez brak jakiejkolwiek izolacji bardzo szybko stygnie.
Wnętrze
W kabinie pasażerskiej jest w jak typowej terenówce. Siedzimy wysoko, a wdrapanie się na fotel kierowcy przypomina górską wspinaczkę. Jeśli chwilę wcześniej uprawialiśmy błotne wojaże, nie ma co liczyć, że po kilku manewrach „wsiądź-wysiądź” nadal będziemy mieli czyste nogawki. Na progu nie ma bowiem żadnego stopnia, na którym moglibyśmy stanąć. Zatem dzień w brudnym Wranglerze oznacza spodnie do prania. To też kwestia braku chlapaczy. Dzięki temu auto zdecydowanie lepiej wygląda, ale wjeżdżając w błoto, radośnie się w nim "tarza". Nawet jeśli przez błoto przejedziemy powoli, przyspieszenie na utwardzonej nawierzchni zakończy się widowiskową "fontanną syfu", która z gracją oblepi nam boki auta, w tym klamki.
Gdy już tacy brudni zasiądziemy za kierownicą, naszym oczom ukaże się dość rzemieślnicza deska rozdzielcza. Wszystko w tym aucie jest proste, wręcz oldschoolowe, ale przy tym wykonane z bardzo dobrze spasowanych materiałów wysokiej jakości. Elementy wnętrza nie skrzypią, a solidność jego wykonania pozwala przypuszczać, że przetrwałoby nawet wybuch granatu. Patrząc na elementy wnętrza widać, że jest to auto „idiotoodporne” i trudne do zepsucia. Terenowy charakter podkreśla też tylny gumowy dywanik, który fakturą przypomina bieżnik terenowej opony.
Podgrzewane fotele są bardzo miękkie i wygodne. Ma się wrażenie siedzenia w mięciutkim domowym fotelu. Jest to jednak idealny kompromis między miękkością i wygodą, a trzymaniem bocznym. Skórzana wielofunkcyjna kierownica jest gruba i świetnie leży w dłoniach. Za jej pośrednictwem możemy sterować na przykład tempomatem, który − nie mam pojęcia, po co − znalazł się w aucie terenowym. Przed oczami kierowcy są proste analogiczne zegary z mało intuicyjnym wyświetlaczem komputera pokładowego pośrodku.
Na konsoli środkowej znalazł się niewielki ekran centrum multimedialnego, który działa dość opornie. Mamy do dyspozycji dwa wejścia USB – jedno na wierzchu, a drugie w głębokim schowku w podłokietniku. Standardowe schowki w drzwiach zostały zastąpione kieszeniami z siatki. Podobne rozwiązanie znajdziemy przed dźwignią zmiany biegów. Dzięki temu drobne przedmioty jak smartfon czy klucze, nie będą luźno latały po aucie, nawet podczas off-roadowych wycieczek.
Pod ekranem znalazły się duże i ergonomiczne przełączniki. Żadnych guziczków wielkości łebka od szpilki. Dzięki temu sterowanie wszystkimi opcjami w aucie (klimatyzacja, kontrola trakcji, asystent zjazdu czy podgrzewanie foteli) jest banalnie proste. Jedyne do czego trudno przywyknąć, to sterowanie szybami z samego środka deski rozdzielczej. Pozwoliło to ograniczyć wiązki elektryczne w drzwiach, co ułatwia ich demontaż. Jednak podczas jazdy cały czas instynktownie będziemy szukać przycisku otwierania szyb w okolicach drzwi kierowcy.
Urocze detale
Poza widocznymi na pierwszy rzut oka emblematami „1941 r.”, w Jeepie znalazło się kilka detali, które odkryjemy dopiero z czasem. Nad wstecznym lusterkiem, na przedniej szybie jest obrazek charakterystycznego „jeepowskiego” grilla. Ten sam motyw znajdziemy na tunelu środkowym, pomiędzy dwoma cupholderami. Małego Jeepa zobaczymy też w prawym dolnym rogu przedniej szyby, jak dzielnie wspina się na obrazkowe wzniesienie. To małe rzeczy, a cieszą.
We Wranglerze zamontowano bardzo dobry system nagłośnienia Alpine. Dźwięk dochodzący z głośników jest bardzo miły dla ucha, a podczas jazdy przez błota aż chce się słuchać głośnego rocka. Poza głośnikami w standardowych miejscach, dwa umieszczono dodatkowo w suficie, za oparciami przednich siedzeń. W połączeniu z basowym głośnikiem, dudniącym w bagażniku, daje to naprawdę ciekawe doznania akustyczne.
Serce wojaka
Pod maską testowanego Jeepa znalazł się wysokoprężny silnik 2.8 CRD o mocy okrągłych 200 KM. Kultura pracy jednostki przypomina jednak wsypywanie węgla do piwnicy. Przekręcając kluczyk w stacyjce, można mieć wrażenie, że ktoś obok nas uruchomił młot pneumatyczny.
Maksymalny moment obrotowy wynosi 460 Nm i jest dostępny w bardzo wczesnym przedziale 1600-2600 obr./min. Dzięki temu świetnie sprawdza się zwłaszcza w grząskim terenie, ponieważ nawet na niskich obrotach nie brak mu wigoru.
Pierwsze chwile za kierownicą Wranglera mogą powodować wrażenie, że auto jest mułowate. To jednak nie wina samej jednostki, ale progresywnej charakterystyki gazu. Gdy delikatnie naciskamy pedał gazu, samochód nie jest zbyt żwawy. Jednak z Wranglerem nie ma co obchodzić się zbyt delikatnie. Wciskając pedał przyspieszania z wątpliwą subtelnością, auto zaskoczy nas dynamiką. W miejskim ruchu Wrangler doskonale radzi sobie z dynamicznym przyspieszaniem do prędkości około 80 km/h − do tego stopnia, że na suchej nawierzchni potrafi nawet zerwać przyczepność. Po osiągnięciu tej prędkości obrotomierz ustatkowuje się na spokojnych 1750 obr./min.
W mieście apetyt Wranglera to około 13 litrów. I w zasadzie trudno jest sprawić, żeby "zjadł" mniej lub więcej. Dane katalogowe podają średnie zużycie w mieście 10,9 l/100 km, zatem ten wynik nie odbiega zbytnio od danych producenta.
Silnik zestawiono z pięciobiegowym automatem z nadbiegiem. Od 0 do 100 km/h Wrangler rozpędzi się w 11,7 sekundy, a prędkościomierz powinien wspiąć się do 172 km/h. W praktyce jednak każda prędkość powyżej 130 km/h skutkuje hałasem w kabinie i znacznie gorszym wyczuciem układu kierowniczego. Ten został zestrojony w dość oporny sposób. Kręcenie kołami wymaga użycia niewielkiej siły, jednak trudno w jego przypadku mówić o chirurgicznej precyzji.
W „zwyczajnym życiu” poruszamy się z napędem na tylną oś. W razie potrzeby możemy skłonić Wranglera to przebierania wszystkimi czterema nogami, a w sytuacji kryzysowej – wspomóc się reduktorem. Jego załączenie chwilę trwa. Wajcha nie zawsze od razu wskakuje na swoje miejsce i czasem wymaga użycia siły. Jednak wówczas wystarczy podtoczyć się kilka centymetrów do przodu lub do tyłu, by wszystkie mechanizmy zazębiły się tak jak trzeba.
Terenowy rozrabiaka
Choć asfaltowe opony nie zachęcały do zagłębiania się w leśne tereny, nawet tam Jeep poradził sobie doskonale. Podczas przejazdów przez kałuże, wzbudzające lekki niepokój, szedł jak taran. Przy pokonywaniu wyjątkowo błotnistych kałuż, czuć jednak niedosyt związany z oponami. Asfaltowy bieżnik "mielił" w miejscu, walcząc o utrzymanie przyczepności, a kleista maź oblepiała wszystko dookoła. Podobnie sytuacja wyglądała po wjeździe na piaszczyste tereny. Z pewnością na jakichś sympatycznych MT’kach Wrangler, zamiast „unlimited”, powinien mieć napis „unstoppable”.
Mimo nieodpowiedniego ogumienia Jeep Wrangler bardzo dobrze zachowuje się w terenie. Jest to jedno z niewielu aut, które – mówiąc wprost – jest dość "łopatologiczne" w off-roadzie. Trudno nim jest się zakopać. Ogromną radość przynosi odczuwalna różnica pomiędzy jazdą w terenie z napędem na jedną oś, a na dwie. Nie wspominając już o załączeniu reduktora! Wówczas samochód przejedzie przez wszystko. Minusem są jedynie nisko zawieszone mosty − przez to, poruszając się w czołgowych koleinach, trzeba uważać, by nie przytrzeć spodem.
Słoń w składzie porcelany?
Nie ma co oszukiwać – Jeep Wrangler to kawał samochodu. Auto mierzy 4751 mm długości i 1873 mm szerokości. Wysoka pozycja za kierownicą zapewnia dobrą widoczność daleko przed nami, ale nieco gorzej jest, jeśli chcemy zobaczyć, co jest w najbliższym otoczeniu. Jak na prawdziwego "drwala" przystało, we Wranglerze nie znajdziemy zbędnych ozdobników czy gadżetów. Czujników cofania też nie. O ile po odbiorze auta napawało mnie to niepokojem, tak już po kilku chwilach za kierownicą przestało to mieć znaczenie. Nie mam pojęcia, jak to działa, ale gabaryty tego wielkoluda po prostu się czuje. A długa jak stół maska ze zderzakiem, przypominającym schody w Wersalu i wystające na boki kwadratowe nadkola, nie ułatwiają przecież życia w miejskiej dżungli. Wielkie boczne lusterka pomagają jednak w manewrowaniu, dzięki czemu przy odrobinie starań, zaparkujemy dosłownie wszędzie.
W miejskim ruchu nie tylko istotne jest żwawe przyspieszanie, którym Wrangler może się pochwalić, ale przede wszystkim hamowanie. Ten amerykański osiłek waży prawie dwie tony (1998 kg), a mimo to ma doskonałe hamulce, które pozwalają mu zatrzymać się na bardzo krótkim odcinku.
Jeep Wrangler to nie tylko drwal, który błota się nie boi, ale też bardzo dobry kumpel. To samochód, do którego wsiada się z uśmiechem. A im jest bardziej brudny, tym ten uśmiech szerszy. I bez znaczenia jest fakt, że jest duży i mało poręczny, bo tym małym czołgiem jeździ się doskonale. To nie jest delikatne autko, ale przez jego niepowtarzalny klimat trudno za jego kierownicą pozbyć się z ust szerokiego uśmiechu.