Jeep Commander - niewypał?
Jeep to legenda. Nie bez przyczyny właśnie, od nazwy tej marki, motoryzacyjni laicy określają całą grupę samochodów terenowych. A to zobowiązuje - mimo, że amerykańska firma odeszła już dawno od produkcji pojazdów stricte terenowych, nadających się bardziej do wojska niż do weekendowych wojaży po plażach i lasach, to nadal zdolności terenowe są jednym z priorytetów. Podobnie jest ze stylem. Jeep zawsze kojarzył się z kanciastymi kształtami. Był nieociosany. Żaden z pojazdów marki nie starał się udawać miejskiego samochodu z lśniącym, metalizowanym lakierem. Taki też był produkowany w latach 2006-2010 Commander - największy SUV w ofercie amerykańskiej marki.
Kanciasta bryła nadwozia sprawia wrażenie, że projektanci wręcz kpią sobie z zasad aerodynamiki. Styliści zadbali o spójność Jeepa, decydując się na równie „obłą” deskę rozdzielczą, co bryła samochodu. Nadwozie o długości prawie 4,8 m ma aż 1,9 m szerokości i nieco ponad 1,8 metra wysokości. Commander waży więcej niż dwie tony, więc wprawienie go w ruch wydawać by się mogło niełatwym zadaniem dla podstawowego silnika 3.0 CRD. To jednak tylko pozory - V6 o mocy 218 KM jest całkiem zaradne - rozpędzi Jeepa do 100 km/h poniżej 10 sekund, a na autostradzie utrzyma prędkość 190 km/h. Ci, którzy za nic mają sobie ceny paliw, mogą zdecydować sie na klasyczne HEMI o pojemności 5,7 litra i mocy 347 KM. Pamiętać trzeba, że nawet decydując się na wersję z dieslem trzeba liczyć się ze spalaniem na poziomie 11 l w cyklu mieszanym, a wynik na poziomie 15 l w mieście to standard. Nawet w trasie Commander w dieslu będzie potrzebował 9 l oleju napędowego. Wersja benzynowa wypija znacznie więcej – nawet 20 litrów. Oba silniki standardowo sprzęgnięto z pięciobiegową skrzynią automatyczną.
Jeep musi doskonale radzić sobie w terenie. Commander rasowym wszędołazem nie jest, ale użytkować go tylko w mieście wręcz nie wypada. Układ napędowy Quadra-Drive II zapewnia doskonałe własności terenowe jak na SUV-a. Warto więc czasem pojechać nim na wycieczkę poza ubite szlaki, pamiętając, że to jednak potężny, komfortowy wóz, a nie Wrangler, więc nie można zapuścić się nim za daleko. Tym bardziej, że szkoda go porysować…
W potężnym wnętrzu znalazło się miejsce aż dla siedmiu osób, zachowując jednocześnie przestrzeń na bagaże. Jest to co prawda tylko 212 l, jednak gdy będziemy jechać w piątkę, to po złożeniu trzeciego rzędu, pojemność bagażnika wynosi aż 1028 litrów. Konfiguracja wnętrza Jeepa jest możliwa na piętnaście sposobów, więc nie trudno znaleźć najwygodniejsze dla nas rozwiązanie zagospodarowania Commandera. Rzecz, która wszystkim rzuca się w oczy już po pobieżnym zerknięciu, to fakt że każdy kolejny rząd siedzeń został umieszczony wyżej niż poprzedni.
Największy Jeep był oferowany w naszym kraju w trzech wersjach wyposażeniowych - Sport, Limited i Overland. W podstawowej wersji posiadał m.in. automatyczną klimatyzację, sześciogłośnikowy system nagłośnienia, kurtyny i poduszki powietrzne dla pierwszych dwóch rzędów siedzeń. Szkoda jednak, że wydając niemałe pieniądze za kamerę cofania czy nawigację trzeba było dopłacać.
Commander był produkowany zaledwie przez cztery lata, co jak na Jeepa jest bardzo krótkim okresem czasu. Przyglądając się jednak amerykańskim wynikom sprzedaży tego modelu widać jak na dłoni, że samochód szybko opuszczał salony tylko w pierwszych dwóch latach produkcji (88 i 63 tys. sztuk). Od 2008 roku nastąpił gwałtowny spadek sprzedaży - do 27 tys. egzemplarzy, a rok później było jeszcze gorzej - tylko 12 tys. Commanderów znalazło swoich właścicieli. Ubiegły rok zakończył się sprzedażą 8 tys. samochodów. Dla porównania - w 2009 roku Grand Cherokee sprzedał się cztery razy lepiej. Dane przedstawiają statystyki sprzedaży w USA.
Commander nigdy nie należał do samochodów tanich nawet mimo tego, że był tańszy od swoich europejskich konkurentów. Nawet dziś za najstarsze egzemplarze zapłacić trzeba około 100 tys. zł. To sporo, ale przecież by móc utrzymać tego olbrzyma trzeba dysponować zasobnym portfelem.