Jeden dzień z Subaru Foresterem
Subaru to jeden z ostatnich producentów samochodów, w którym za projekt odpowiadają inżynierowie, a nie księgowi. Dlatego też pod maską znajdujemy silniki typu boxer, skrzynie przekazują moc na każde koło, a właściciele aut spod znaku plejad są fanami marki od dziesięcioleci. Dlatego nic dziwnego, że z niecierpliwością czekałem na odbiór nowego Subaru Forestera do testów.
Jak zapewne pamiętacie, pierwszy „Leśnik” przypominał bardziej obecne modele Allroad (Audi) czy Alltrack (Volkswagen). Podwyższone zawieszenie, plastiki na błotnikach i drzwiach oraz – co oczywiste – napęd na cztery koła. Z czasem jednak urósł, trafił do klasy crossoverów (cokolwiek by to znaczyło), aż stał się SUVem, wciąż opierając się na podwoziu Imprezy. Dlatego pomimo pokaźnych rozmiarów wciąż prowadzi się jak po szynach – o czym później.
Nietrudno się domyślić, że jest większy od swojego poprzednika – jest dłuższy o 35 mm (obecnie ma 4595 mm), szerszy o 15 mm (1795 mm) i wyższy o 20 mm ( z relingami dachowymi to już 1735 mm). Aby zachować proporcje, rozstaw osi wynosi teraz 2640 mm – 25 mm więcej niż w poprzedniej generacji.
Zwiększenie wymiarów karoserii zaowocowało bardziej przestronnym wnętrzem, szczególnie jeśli chodzi o miejsce na nogi pasażerów z tyłu, dlatego nikt nie powinien narzekać na ciasnotę. Dotyczy to również kierowcy, który mając nawet 190 cm wzrostu, znajdzie wygodną pozycję za kierownicą przy pomocy dwóch przycisków bez najmniejszego problemu. Niestety, elektryczna regulacja fotela kierowcy dostępna jest tylko w wersji Platinum i Sport, natomiast standardem są podłokietniki w obu rzędach siedzeń.
Model testowy był wyposażony w elektroniczny kluczyk, dlatego zamiast stacyjki znalazłem tylko przycisk start/stop. Rozwiązanie bardzo wygodne, choć trzeba uważać, żeby nie zawieruszyć kluczyków w którejś z kieszeni (co oczywiście się zdarzyło). Wybrałem więc pozycję D w skrzyni biegów i wyruszyłem zmierzyć się z krakowskimi korkami. Miałem zatem sporo czasu, żeby zwrócić uwagę na detale wnętrza.
Choć przyciski na kierownicy przywołują obraz kokpitu Sokoła Millenium, okazały się bardzo wygodne, a co najważniejsze, intuicyjne w obsłudze. Po pewnym czasie palce same znajdują odpowiednie guziki. A jest ich sporo – trzy odpowiedzialne za tempomat, dwa za tryby pracy skrzyni, kolejne dwa za telefon i cztery za system audio. Właśnie, system audio. Podróż umilały mi dźwięki z ośmiu głośników Harman Kardon o mocy 440 watów. Już od pierwszych dźwięków wiedziałem, że z ciężkim sercem oddawać będę kluczyki redakcyjnym kolegom.
Deska rozdzielcza jest wykonana z przyjemnego w dotyku plastiku i nie rysuje się od byle dotknięcia, choć srebrne wstawki wyglądają na bardzo delikatne. Ergonomia stoi na wysokim poziomie - widać, że osoby odpowiedzialne za wnętrze zamknęły się w aucie na kilka tygodni, a nie projektowały układu kabiny w piątek, tuż przed wyjściem z pracy. Uwagę zwracają oczywiście dwa wyświetlacze – pierwszy jest odpowiedzialny za wyświetlanie informacji o samochodzie (spalanie średnie i chwilowe, ciśnienie turbiny, temperatura oleju), drugi umieszczony tuż nad panelem klimatyzacji odpowiada za system rozrywki i mapy. Mają one odpowiednio 4,3 oraz 7 cali. O ile temperaturę można odczytać jednym spojrzeniem, tak znalezienie ulubionej piosenki czy obsługa mapy przypomina obsługę chińskiego tabletu. Nic nie jest logiczne, a przyciski rozsiane są po całym ekranie bez ładu i składu. Za żart mogę uznać wyświetlanie okładek w wielkosci 48x48 pikseli.
Inżynierowie nie potraktowali za to reszty wnętrza po macoszemu. Bagażnik ma pojemność 550 litrów (po złożeniu tylnych siedzeń – 1577). Tylne siedzenia składane są za pomocą jednego przycisku, a ich oparcia są regulowane. Cieszy gniazdo 12V w bagażniku, jednak najbardziej spodobał mi się przeszklony dach. Można go otworzyć, a wtedy Forester staje się – prawie – kabrioletem.
Subaru po mieście prowadzi się genialnie, jest niezwykle zwinny pomimo swoich rozmiarów, na które trzeba zwrócić uwagę przy szukaniu miejsca parkingowego. W zakręty wchodzi się niezwykle pewnie, a kierownica przekazuje wszystkie informacje o nawierzchni wprost do rąk kierowcy. Przez cały test nie czułem, że jeżdżę SUVem - co najwyżej lekko podniesionym kombi z bardzo sportowym zacięciem. I właśnie to najbardziej odczuły moje plecy. Po 4 godzinach zabawy potrzebowałem balkonika, żeby przejść kilka kroków dalej. Całe szczęście klapa bagażnika otwierana jest elektrycznie, więc przynajmniej ten wysiłek został mi oszczędzony. Do takiego stanu rzeczy doprowadzają: twardsze niż się spodziewamy zawieszenie oraz wykonane z materiału o twardości betonu fotele.
Najbardziej zachwycony jestem jednak silnikiem i układem napędowym. Powiedzieć, że 240 koni wystarcza do sprawnego przemieszczania, to jak stwiedzić, że koszty użytkowania Veyrona mogą być wysokie. Chociaż Forester waży około 1600 kilogramów, wagi tej w ogóle nie czuć. Auto przyspiesza bardzo pewnie, a turbodziura – choć oczywiście jest – nie przeszkadza dzięki zastosowaniu bezstopniowej skrzyni CVT. Przy odbiorze auta do testów narzekałem, że ta skrzynia zabije całą radość z jazdy. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. W ruchu miejskim jest niezwykle płynna - przy wyprzedzaniu nie „zastanawia się” za długo, a w razie potrzeby możemy podpowiedzieć jej, łopatkami przy kierownicy, na jakim przełożeniu chcemy jechać. Właśnie – przełożeniu.
Choć skrzynia jest bezstopniowa, oferuje aż 8 „wirtualnych” biegów, czyli zaprogramowanych ustawień kół pasowych. Czy to dużo? Wcale nie. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie, trzeba jednak pamiętać, że nie jest to skrzynia z Ferrari, która zmienia biegi w 0,000001 sekundy. Zresztą, nie tego oczekuje osoba kupująca „Leśnika”. Warto jeszcze wspomnieć o trybach pracy przekładni – możemy wybrać opcję Sport, Sport Sharp i tryb inteligentny. Różnica w szybkości zmian przełożeń jest mała, ale zauważalna.
Turbodoładowana benzyna o pojemności dwóch litrów spaliła średnio 15 litrów na sto kilometrów w mieście, przy włączonej klimatyzacji, ogrzewaniu foteli i dynamicznej jeździe. Na trasie, przemieszczając się zgodnie z zasadami ruchu drogowego, możemy spokojnie zejść do 8 – 9 litrów. Biorąc pod uwagę osiągi, nie jest to wygórowany wynik - nic nie stoi jednak na przeszkodzie, żeby Subaru spaliło nawet 30 litrów na sto kilometrów. Wystarczy trochę powygłupiać się z pedałem gazu.
Stojąc w korku i podgrzewając fotele do niebotycznej temperatury zastanawiałem się nad konkurecją. Mitsubishi nie może nawet marzyć o kradzieży klientów swoim Outlanderem. Bardziej stawiałbym na zażartą walkę z nową Hondą CRV i Toyotą RAV4. Nie zapominajmy też o ostrym ataku Mazdy z modelem CX-5. Ja jednak kibicuję Subaru, choć ból pleców odczuwam do dziś.