Hyundai Tucson – SUV po koreańsku
Czasami ciężko nadążyć za zmianami w świecie motoryzacji. Najlepszym tego przykładem jest nazewnictwo modeli marki Hyundai. Tucson to produkowany od 2004 roku średniej wielkości SUV, brat większego modelu Santa Fe. Chociaż oficjalnie jest to jego druga odsłona, to w czternastoletniej historii prezentowano nie dwa, a trzy oblicza. W roku 2010 Koreańczycy postanowili „zabawić się” z Europejczykami i na Starym Kontynencie zmieniono nazwę na nic niemówiący symbol „ix35”. Na szczęście już pięć lat później zobaczyliśmy znów nazwę Tucson, a z nią nowy model. Zmiana nazwy na plus. Czy doszukamy się ich więcej?
Azjatyckie marki zaskakują coraz bardziej. To, jaki postęp nastąpił na przestrzeni kilkunastu lat, może świadczyć o tym, że tacy gracze jak Hyundai nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Jeśli postawilibyśmy obok siebie pierwszą generację Tucsona i obecną, zobaczymy tego najlepszy przykład. Prosty oraz przestarzały model z 2004 roku ewoluował w cieszącego oko nowoczesnego konkurenta europejskich czy japońskich marek. Nowoczesna sylwetka i idąca za tym lekkość to atrybuty niemałego Hyundaia. Dodajmy do tego ciekawie zaprojektowane światła czy nietypowe końcówki układu wydechowego, a otrzymamy naprawdę ładne auto.
Prawie idealnie
Można patrzeć, oglądać, chodzić dookoła, ale najważniejsze jest to, jak jeździ. Nawiązując jeszcze przez chwilę do urody Tucsona, można pomyśleć, że jego przysadzista i dynamiczna sylwetka zwiastuje równie dużo emocji podczas prowadzenia. Niestety, nie do końca tak jest. Wyjaśnijmy na początku jedną rzecz. Hyundai prowadzi się bardzo dobrze, nawet na ciasnych łukach, a odpowiednio zestrojone zawieszenie nie zmusza nas do nadmiernego hamowania przed każdym ostrzejszym zakrętem. Trzeba naprawdę się postarać, żeby Tucson dał do zrozumienia, że prędkość w łuku jest za duża. Na co dzień Tucson niechętnie przechyla się, a raczej współpracuje z kierowcą i pozwala na bardzo dużo. To akurat nie jest do końca takie oczywiste z racji podwyższonego środka ciężkości i masy, wynoszącej ponad 1650 kg. Duży plus należy się również za pracę na nierównościach. Dzięki niezależnemu zawieszeniu typu McPherson z przodu oraz wielowahaczowemu z tyłu, dostajemy udany przepis na przewidywalną i komfortową podróż. „Słodzeniem” byłoby mówienie, że Tucson niezauważalnie walczy z urokami pięknych, polskich dróg. Nie ma co się nastawiać na uczucie unoszenia się nad dziurami. Nie uświadczymy tu wrażenia jakby każda droga była dopiero co oddana do użytku, a my mielibyśmy szansę jako pierwsi się nią przejechać. Jest dokładnie tak, jak byśmy się tego spodziewali po tej klasie i cenie samochodu.
Ale co z tymi emocjami? Czy rodzinny SUV mógłby dać odrobinę radości z jazdy? Oczywiście, mógłby, ale tylko wtedy, kiedy poszczególne elementy składają się w jedną, spójną i dobrze działającą całość. Ewidentnie to układ kierowniczy nie pasuje do tej układanki i psuje cały efekt. Opinia, że kierownica stawia jakikolwiek opór mija się z celem. Przy mniejszych prędkościach doskwiera to bardzo, jednak wystarczy wyjechać poza miasto, żeby przekonać się, co jest „piętą achillesową” tego modelu. Zakręty i łuki – Tucson ma spory potencjał do wykorzystania w tych warunkach, ale standardowy tryb nie pozwala dobrze wyczuć auta na drodze i dopiero przełączenie siły układu kierowniczego w tryb sportowy sprawia, że pojawia się lekki opór. Nie jest to drastyczna zmiana, ale lepszy rydz niż nic… Na szczęście przycisk do jego zmiany usytuowany jest w dobrze widocznym miejscu, tuż przy gałce zmiany biegów. Nawyku sięgania do niego przy każdym wejściu do auta nauczymy się bardzo szybko.
Wystarczająco silny
Czy SUV w zamyśle ma służyć do częstego zjeżdżania z utwardzonych dróg w cięższy teren? W większości reklam spotykamy się ze scenerią z grząskim terenem, błotem czy piachem. A jaka jest prawda? Czy kupując takie auto, naprawdę skupiamy swoją uwagę na tych aspektach? Zdecydowana większość właścicieli ma inne oczekiwania. SUV powinien dawać wygodę podczas codziennego użytkowania, a największe przeszkody, jakie natrafi na swojej drodze, to co najwyżej wyższy krawężnik, który dzięki zwiększonemu prześwitowi pokona bez problemu. W takiej roli spełni się Hyundai Tucson z dieslem pod maską. Jego prześwit – chociaż wydaje się większy – według danych producenta wynosi 172 mm. Do „miejskiej dżungli” wystarczy, ale na podboje nieprzetartych szlaków może okazać się za mało. Nie znaczy to, że Tucson boi się weekendowego wypadu za miasto. Dla amatorów wypraw w trudniejszy teren Hyundai przygotował udogodnienia, takie jak systemy kontroli hamowania przy zjeździe (DBC), asystenta ruszania pod górę (HAC) oraz elektroniczną blokadę napędu na wszystkie koła. Dostęp do „wspomagaczy” jest ułatwiony dzięki fizycznym przyciskom na tunelu środkowym i szczególnie HAC przydaje się na górskich serpentynach. Po osiągnięciu celu podróży, powinniśmy uważać przy wysiadaniu, ponieważ drzwi nie przykrywają progów. Niedociągnięcie ze strony producenta czy znak z Korei, że jednak teren to nie jest miejsce dla Tucsona…? Na mocnych wzniesieniach natomiast dobrze radzi sobie silnik wysokoprężny 2.0 o mocy 185 KM i aż 400 Nm momentu obrotowego. Dynamika auta, jak również spalanie rzędu około 6 litrów na 100 km w trasie oraz 8-9 litrów średnio nie powinny nikogo rozczarować.
Wnętrze
Skoro coś jest ładne z zewnątrz, to takie samo powinno być w środku. Tutaj nie jest źle, ale wnętrze zdaje się nie nadążać za efektownie poprowadzoną linią nadwozia. Przytłacza ilość plastików, których powinno być mniej, nawet jeśli są dobrej jakości. Ewidentnie twarde tworzywa wygrały z miękkimi w dotyku materiałami. Dopełnieniem jest smutna kolorystyka testowanego egzemplarza, której brakuje chociażby skórzanych foteli. Wersja w nie wyposażona i oferowana w drugiej dostępnej, beżowej odmianie kolorystycznej, powinna prezentować się lepiej. Plus należy się za spasowanie elementów. Tutaj Hyundaiowi nie można nic zarzucić. Dobre wyciszenie silnika i zawieszenia współgra z ciszą w środku. Kiedy jednak przymkniemy oko na niektóre kwestie stylistyczne i zajmiemy pozycję za kierownicą, zobaczymy, że w tej prostocie jest metoda. Wszystko jest pod ręką, a dzięki prostemu menu systemu nie musimy doszukiwać się w nim każdej funkcji.
Najładniejszym elementem wnętrza Tucsona są zegary. Wciąż analogowe i bardzo czytelne. W czasach, kiedy wszystko zastępuje się dotykowymi ekranami, dobrze jest widzieć klasyczne – można powiedzieć: zwykłe – wskaźniki.
Ceny
W cenie od 75 990 zł Hyundai oferuje model Tucson z silnikiem benzynowym 1.6 GDi, manualną skrzynią biegów i napędem na przednią oś. Najtańszy diesel to wydatek co najmniej 90 490 zł. W tym wypadku musimy liczyć się z tym, że to najsłabszy silnik w gamie, oferujący jedynie 115 KM. Cena testowanej, najmocniejszej odmiany rozpoczyna się od 123 490 zł i łączona jest jedynie z napędem 4x4. Chęć jazdy z dwusprzęgłowym automatem wymaga dopłaty 5000 zł.
W najtańszych wersjach dostaniemy w standardzie m.in. systemy kontroli zjazdu i podjazdu, światła do jazdy dziennej LED, klimatyzację manualną czy felgi aluminiowe w rozmiarze 16”. Warto przyjrzeć się pakietowi Plus za 2500 zł, w którego skład wchodzi system monitorowania martwego pola, tempomat (niestety nie adaptacyjny), relingi dachowe, skórzana kierownica i gałka zmiany biegów.
Obecna generacja Hyundaia Tucsona nie jest pozbawiona wad. Ma jednak sporo zalet, które zaprocentują w codziennej eksploatacji. Duża ilość miejsca, ciekawe silniki, prowadzenie oraz wygląd sprawiają, że w dalszym ciągu jest to godna rozpatrzenia propozycja na rynku.