Hyundai Santa Fe - objawienie?
Jak wyglądają SUVy Hyundaia? Cóż, trudne pytanie, ponieważ do niedawna były tak mało charakterystyczne, że właściwie nie każdy zdawał sobie sprawę z tego, że w ogóle istnieją. Chociaż pierwsza generacja Hyundaia Santa Fe na amerykańskim rynku osiągnęła całkiem sporo, to na tle europejskiej konkurencji wypadała po prostu blado. Zresztą podobnie wyglądającymi samochodami bawiłem się dawno temu w piaskownicy. Jednak świat się zmienia. I Hyundai też.
Ja z zabawek przerzuciłem się na prawdziwe auta, piaskownice są teraz ogrodzone i psy sąsiadów w końcu nie mają tam wstępu, a Hyundai przestał przypominać Hyundaia. To wyjątkowo optymistyczne, że świat staje się lepszy i nie zaczyna się cofać. Jednak jak to się stało, że koreański producent tak się zmienił?
Nie wiem. I chyba nikt tego nie wie. Pamiętam jak jeszcze kilkanaście lat temu na rynku pojawiały się modele pokroju Hyundaia Accenta. Jednak najistotniejsze są komentarze moich znajomych z tamtego okresu: „Ale paździerz…”. Marka już od dłuższego czasu posiadała w ofercie wiele samochodów uterenowionych, których rewolucję stylistyczną zapoczątkował ix35. To ważna informacja, ponieważ od tamtego momentu już mało kto nazywał auta Hyundaia „paździerzem”. Na czele z konkurencją!
HYUNDAI SANTA FE WCHODZI DO GRY
Producent zaczął radzić sobie na Starym Kontynencie tak dobrze, że zakładane plany sprzedażowe zaczęły martwić inne marki, a nie śmieszyć jak wcześniej. Hyundai zamierza obecnie przechwycić 5.5% udziałów w europejskim rynku SUVów, a Santa Fe ma mu w tym pomóc. Od 2000 roku model sprzedał się na naszej części globu w liczbie 350 tys. egzemplarzy. Na całym świecie znalazł jednak już 2.56 mln nabywców. Nowa generacja ma poprawić te wyniki. Tylko jak?
Argumentów jest mnóstwo. Nareszcie producent przyłożył się do designu. Już druga generacja wyglądała całkiem nieźle, ale za to nową poprawiono pod tym względem jeszcze bardziej. Mogę się tylko domyślać, że projektanci pamiętający czasy Gomółki zostali zwolnieni, a na ich miejscu pojawili się młodzi wizjonerzy. Pytanie tylko czy faktycznie są wizjonerami? Nowy Hyundai Santa Fe ma przypominać opływową rzeźbę i śmiało można powiedzieć, że tak faktycznie jest. Podczas projektu myślą przewodnią były ponoć procesy towarzyszące powstawaniu burzy… Wizja niezwykle wyszukana, choć mi się wydaje, że tymi „procesami” były po prostu inne marki. Tył przypomina mieszankę Audi Q7 i Mazdy CX-9. Ponadto podobny układ światłowodów w lampach można dostrzec w samochodach BMW i Lexusa. Dolna linia bocznych okien jest już od jakiegoś czasu dość charakterystyczna dla aut Hyundaia, ale za to przednia część nadwozia wygląda jak ostrzejsza wersja Subaru Forester lub Tribeca. Jakby nie było – całość i tak ma klasę. .
Wnętrze na szczęście zostało zaprojektowane w podobnym stylu do nadwozia. To nie jest Bentley, dlatego możliwości konfiguracji Hyundaia Santa Fe są ograniczone do gotowych schematów. Mimo tego jest w czym wybierać. W ciemnym wnętrzu jest trochę ponuro, a jednym ożywieniem jest intensywne, niebieskie podświetlenie kokpitu, które w nocy wypala oczy. Z kolei wersja z beżowym wykończeniem sprawia naprawdę przyjemne wrażenie. Dobrym pomysłem jest zastosowanie wielu różnych materiałów na desce rozdzielczej – prócz innego koloru mają różnorodną fakturę i twardość. Szkoda tylko, że te z dolnej części są słabej jakości i będą się szybko rysować. Podobnie jak te użyte w 534-litrowym bagażniku.
Nie trzeba kartkować instrukcji obsługi, żeby nauczyć się rozumieć Hyundaia Santa Fe. Wszystko jest przejrzyste, choć trochę czasu może zająć poszukiwanie przycisku otwierającego klapkę wlewu paliwa – jest ukryty na drzwiach. Nietypowy patent pojawił się również w daszkach przeciwsłonecznych – podświetlenie nie jest zintegrowane z klapką i trzeba włączać je ręcznie. Za to kosmiczny zestaw wskaźników spodoba się miłośnikom Star Treka i Las Vegas. Ponadto jest czytelny.
PRAWIE JAK W PREMIUM
Śmiało można stwierdzić, że wyposażenie flagowej wersji zadziwia. Tylna kanapa nie dość, że łatwo się składa i przesuwa, to jeszcze może być podgrzewana. Rodziny wielodzietne mogą ponadto rozważyć dokupienie dodatkowych dwóch miejsc siedzących w bagażniku. Osoba dorosła będzie co prawda czuła się tam jak w klatce na kota, ale za to dzieci powinny być zachwycone. Można również liczyć na mnóstwo elektronicznych dodatków. O ile systemy stabilizujące tor jazdy oraz sensor deszczu i zmierzchu nie są już niczym nadzwyczajnym, to asystent parkowania, pasa ruchu, zjazdu i podjazdu pod wzniesienie oraz kamera cofania mówią jedno – Hyundai dorównał europejskiej konkurencji. A najlepsze jest to, że projektant nie dopracowywał tego auta pod kątem swojego skośnookiego sąsiada z bloku obok. On myślał o nas – Europejczykach.
Wersja przeznaczona na Stary Kontynent jest trochę zmodyfikowana. Producent poprawił układ kierowniczy, hamulce i zawieszenie. Auto lepiej zachowuje się dzięki temu przy wyższych prędkościach, co szczególnie powinno ucieszyć Niemców i Polaków. A jak w praktyce jest na drodze? Wydaje mi się, że Hyundai pod pojęciem: „poprawione zawieszenie” rozumie: „zróbmy twardsze”. Faktycznie, jak na SUVa samochód całkiem nieźle trzyma się w zakrętach. Ponadto w przypadku uślizgu którejś osi włącza się napęd 4x4 i stabilizator toru jazdy. Jednak poprzeczne nierówności są dość mocno odczuwalne, a jazda po bruku to koszmar. Co ciekawe – układ kierowniczy ma 3 tryby pracy – normalny, komfortowy i sportowy. Miły dodatek, choć nie licząc nazwy, różnica pomiędzy nimi jest taka, jak w przypadku kwaśnego wina i octu – teoretycznie ją czuć, ale w praktyce jest niewielka.
EMOCJE NA WODZY
Nowy Hyundai Santa Fe będzie oferowany z trzema silnikami – dwoma dieslami 2.0l 150KM i 2.2l 197KM oraz jednym motorem benzynowym – 2.4 GDI 192KM. Jak widać flagowy motor jest o dziwo wysokoprężny. Tymczasem zamiast słowa: „flagowy” bardziej pasuje do niego: „optymalny”. Miłośnicy naprawdę dynamicznej jazdy nie znajdą póki co nic dla siebie, choć najmocniejszy diesel zapewnia przyzwoite osiągi pomimo sporej masy auta. Wszystko głównie dzięki 421Nm momentu obrotowego. Motor jest cichy, elastyczny i praktycznie na każdym biegu chętnie bierze się do pracy. Do 100km/h nie można za wiele zarzucić dynamice, powyżej tej granicy jest już trochę gorzej. Od 120km/h samochód staje się ociężały, choć z drugiej strony w naszym kraju przecież szybciej i tak nie da się jeździć. Za dynamiczną jazdą nie przepada również automat. Płynnie zmienia biegi, jednak podczas gwałtownego przyspieszania wpada w panikę i pogarsza faktycznie osiągi samochodu przez wolną pracę. Manualnej przekładni nie można już za wiele zarzucić.
Producent położył duży nacisk na bezpieczeństwo. Prócz poduszek powietrznych, które chronią pasażerów z każdej możliwej strony, również piesi odnajdą coś dla siebie. Miłośnicy nagłego wchodzenia na pasy z telefonem komórkowym w ręku prawdopodobnie odniosą mniejsze obrażenia, ponieważ Hyundai został wyposażony w aktywną maskę, która teoretycznie zmniejsza skutki potrącenia. Ciekawych pomysłów z nieco innej bajki jest zresztą więcej. W lusterku został ukryty elektroniczny kompas, a w bagażniku – gniazdko 220V. Niby banalna rzecz, ale jakże nieoceniona choćby ze względu na moją komórkę, przez którą prawie zaspałem na samolot, ponieważ rozładowała się w nocy.
Hyundai Santa Fe w końcu zmienił się z zabawki w dojrzały samochód. Wygląda dobrze, w opcji ma dostępne ciekawe wyposażenie i nie wywołuje wstydu na parkingu pod pracą. Czy 5.5-procentowy udział Hyundaia w rynku europejskich SUVów zostanie osiągnięty? Czas pokaże, ja kupiłbym Santa Fe z jednego, prostego powodu. Jest po prostu ładny.