Hyundai Lantra - samochód antymarzeń?
Są samochody o których się marzy jako dziecko lub nastolatek, ale na tym przygoda z nimi się kończy za sprawą absurdalnej ceny. Są też samochody, o których najpierw nieśmiało się marzy, potem poważniej rozmyśla, w końcu zbiera fundusze i kupuje. Są też i takie samochody, o których ani się nie marzy, ani też nie rozmyśla, a mimo wszystko kupuje się je w czasie desperackiego poszukiwania czterech kółek. Na łapu capu. Beż wątpienia takim samochodem jest Hyundai Lantra.
Lantra debiutowała w 1990 roku. Pierwsza generacja modelu produkowana była do 1995 roku, kiedy to pojawił się następca. W 2000 roku zakończono produkcję drugiej generacji modelu i światu przedstawiono trzecią generację Elantry, bo wówczas nazwa auta została zunifikowana na całym świecie (wcześniej współistniały nazwy Lantra i Elantra, odnoszące się do tego samego modelu, tyle że przeznaczonego na różne rynki zbytu).
Co ciekawe, auto bywa porównywane z autami klasy D, co wydaje się posunięciem całkowicie nieadekwatnym do statusu auta – wymiary zewnętrzne i oferowana przestrzeń wewnątrz bezsprzecznie kwalifikują Lantrę/Elantrę do segmentu samochodów kompaktowych.
Cóż można powiedzieć o tym aucie? No cóż, na pierwszy rzut oka koreańska Lantra wydaje się być jednym z… najbardziej bezpłciowych aut, jakie toczyć się mogą po drogach. Szczególnie druga generacja kompaktowego Hyundaia, chyba najbardziej popularna na polskim rynku. Nijaka stylistyka, bezapelacyjnie zdradzająca dalekowschodnie konotacje, w Europie nie do końca się przyjęła. Wszechobecne obłości niestety spowodowały, że stylistyka Lantry okazuje się totalnie mdła i nieporywająca.
Zresztą nie inaczej sprawa wygląda w przedziale pasażerskim. Projekt deski rozdzielczej wygląda tak, jakby powstał w nocy tuż przed datą premiery auta. Materiały wykończeniowe wykorzystane do wykończeni kokpitu to najprawdopodobniej… jedyne tworzywa sztuczne, jakie były wówczas pod ręką. Siedziska? Wyprofilowano je w taki sposób, by… ich nie wyprofilować. Tylna kanapa to w zasadzie gąbka obita beznadziejnej jakości materiałem, która ma tylko imitować siedzisko. Gorzej jak ktoś zechce tam usiąść – no cóż, w nocy przed premierą nazbyt sobie tym głowy nie zawracano.
Wyposażenie? Tutaj pojawia się element zaskoczenia – to nijakie zewsząd auto potrafi mieć sporo gadżetów na pokładzie. Elektryka, ABS, klimatyzacja to całkiem powszechnie występujące elementy wyposażenia w oferowanych Lantrach. Widać Hyundai za cel swoich działań marketingowych wybrał kuszenie potencjalnych klientów bogatym wyposażeniem.
Trwałość i niezawodność? Lantra także i w tych kategoriach nie wypada najgorzej. Owszem, samochód nie należy do ideałów (przede wszystkim korozja elementów nadwozia i podwozia), ale liczba potencjalnych usterek jest naprawdę bardzo skromna. Usterki elektryki, rdzewiejące przewody hamulcowe, czy łatwo poddające się łączniki stabilizatora – to w zasadzie wszystkie z typowych usterek. Ogólnie w kwestii niezawodności koreańskie auto niewiele ustępuje najlepszym wzorom wprost z Kraju Kwitnącej Wiśni. A to nie lada osiągnięcie.
Pod maską niespodzianka – oprócz trwałych silników benzynowych znalazł się także jeden diesel wprost od… Peugeota! Jednak ta niewysilona jednostka napędowa o pojemności 1.9 l i mocy 68 KM zapewniała autu dramatyczne osiągi. Także w kwestii spalania jakoś nie oszałamiała – w mieście potrafiła zużyć nawet 8 – 9 l oleju napędowego na każde 100 km. Dlatego zdecydowanie lepiej rozejrzeć się za wersjami benzynowymi, szczególnie 1.6 l 114 KM lub 1.8 l 128 KM. Lantra z każdą z tych jednostek napędowych pod maską okazuje się autem wystarczająco dynamicznym i przyjemnym w prowadzeniu. W kwestii spalania także jakoś nie odstaje od średniej klasowej – ok. 10 l w cyklu miejskim i 7 l na każde 100 km w ruchu pozamiejskim to wartości typowe dla tego typu aut.
Hyundai Lantra to samochód, który już swoim wyglądem zdradza, że nie ma do zaoferowania nic poza praktycznością. Zresztą za bardzo okazyjną cenę. Przestronny w środku, dość trwały, niesprawiający wielu problemów eksploatacyjnych – taki zwykły wół roboczy. A że w środku wygląda spartańsko i za materiały wykończeniowe mógłby zdobyć niejedną antynagrodę – no cóż, to auto ma jeździć, a nie wyglądać. I w tej roli sprawdza się znakomicie.