Hyundai Kona Electric – czarny koń
Samochody elektryczne to nadal nowość – i jako nowość, nie wszystkie nadają się jeszcze do tego, by zwykły Kowalski przesiadł się do elektryka. Nie wszystkie, ale są takie, które już teraz są w stanie zastąpić samochody z silnikami spalinowymi. I Hyundai Kona Electric jest jednym z nich.
Hyundai Kona powoli „zalewa” nasze drogi i ciężko się temu dziwić – to fajny crossover o niebanalnym wyglądzie. Najlepiej jeździ w wersji z silnikiem 1.6 z turbosprężarką i napędem na cztery koła, ale... w tej wersji potrafi też zużywać sporo paliwa.
A jakby Hyundai Kona nie zużywał paliwa w ogóle, to jaki by był?
Z wyglądu – inny
Hyundai Kona Electric wyróżnia się na drodze tak, jak zwykła Kona. Ma to samo dynamiczne spojrzenie z reflektorami LED, oddzielone światła mijania i wąskie światła z tyłu. Samo nadwozie ma kształt podniesionego i lekko spłaszczonego hatchbacka, a nie typowego SUV-a, więc ta oryginalność crossovera tym bardziej może się podobać.
W wersji elektrycznej wszelkie wloty stały się jednak zbędne – i taki pas przedni Hyundaia Kona Electric pozwala od razu zorientować się, że mamy do czynienia z samochodem elektrycznym. Specjalne są też 17-calowe felgi o charakterystycznym, zapewne bardziej opływowym wzorze.
Podobnie, jak dziwnie patrzy się na samochód bez żadnego wlotu powietrza w zderzaku, tak samo dziwnie patrzy się na wnętrze, w którym nie widać niczego do obsługi skrzyni biegów. Tryby jazdy wybieramy przyciskami. Nie są jednak w żaden sposób wizualnie wyróżnione, więc faktycznie na pierwszy rzut oka gdzieś giną.
Skoro już dźwignia nie zabiera miejsca, to tunel centralny można było lepiej wykorzystać i zwiększyć praktyczność Kony. Uchwyty na napoje powędrowały więc do przodu, a w przedniej części kabiny pojawił się zamykany schowek. Sama konsola jest też wyższa.
Deska rozdzielcza może być wykonana klasycznie w czerni albo srebrna – ja bym został jednak przy czerni, ponieważ jasna tapicerka i srebrne elementy wyglądają według mnie średnio. Ale nie tanio. Materiały, choć twarde, sprawiają wrażenie całkiem solidnych.
Na sporą pochwałę zasługują też wygodne fotele Hyundaia Kona Electric, które nie męczą nawet w dłuższej podróży. Bagażnik mieści 332 litry, czyli niecałe 30 litrów mniej niż w spalinowej Konie. Oczywiście, z tyłu nie ma zbyt wiele miejsca, ale nie zapominajmy, że to jest crossover na bazie segmentu B.
Elektryczne zabijają zabawę? To patrz, jak jeździ Hyundai Kona Electric!
Jeszcze jest wcześnie na samochody elektryczne, przynajmniej w Polsce. Infrastruktura ma się rozrastać, ale ten proces jeszcze nie wystartował na dobre. W takiej sytuacji samochody elektryczne o dość małym zasięgu nie sprawdzą się.
Ale Hyundai Kona Electric? Występuje w dwóch wersjach – z baterią o pojemności 39,2 kWh lub 64 kWh. Słabsza wersja osiąga 136 KM, mocniejsza 204 KM. I ze słabszą baterią ten samochód pokona 312 km, a z większą 482 km. Testowaliśmy mocniejszą wersję.
Ta mocniejsza wersja jest jednocześnie najszybszą Koną, bo nawet wersja z napędem na cztery koła i silnikiem o mocy 177 KM, do 100 km/h rozpędza się w 7,9 sekundy, podczas gdy Hyundai Kona Electric potrzebuje na to 7,6 sekundy. Samochód elektryczny pojedzie jednak maksymalnie 167 km/h, a spalinowy może rozpędzać się do 205 km/h.
W trybie Eco, Hyundai Kona Electric nie pojedzie zresztą więcej niż 90 km/h. Powyżej, widać już jak rośnie „spalanie” i zaczynamy walczyć o kilometry zasięgu.
Brzmi, jak kolejny elektryk, w którym musimy godzić się z ograniczeniami, żeby zachować ten zasięg, co?
Nie. Kona Electric jest całkiem inna. Zasięg spada równomiernie, powoli, zupełnie jak w samochodzie z silnikiem benzynowym. Możemy korzystać z całej elektroniki na pokładzie, a i tak nie uda nam się przedwcześnie rozładować akumulatorów. Myślę, że jadąc oszczędnie, Hyundai Kona Electric spokojnie przejechałaby nawet 500 km na jednym ładowaniu.
A to wszystko przy dość dużej masie, bo Kona waży aż 1685 kg, czyli o 284 kg więcej od wersji z silnikiem spalinowym, automatem i napędem na cztery koła.
Silnik elektryczny nic sobie jednak nie robi z masy, bo te jego 395 Nm dostępne są w pełnym zakresie obrotów. I to jest kolejny powód, dla którego można polubić Konę Electric – przyspiesza bardzo żwawo, nawet wgniata lekko w fotel, a to wszystko w absolutnej ciszy. To na tyle ciekawe doświadczenie, że ciężko przestać wciskać gaz do podłogi spod każdych świateł.
Nisko zawieszona, ale spora masa wbrew pozorom też mocno zmienia sposób, w jaki Kona Electric pokonuje zakręty. Nie czuć jakiejś szczególnej ociężałości, ale czuć małe przechyły nadwozia i stabilność w zakrętach.
Hyundai Kona Electric trochę jednak kosztuje...
Kona Electric zużywa około 13 kWh/100 km. Tak więc przejechanie 100 km kosztuje jakieś 6 zł, w dodatku nie jest zbyt duża i ma wyższy prześwit – a to czyni ją idealnym samochodem do miasta, który sprawia, że jazda komunikacją miejską traci sens. Hyundai Kona Electric jest przyjemny w prowadzeniu, szybki i bardzo oszczędny – nawet, jak na standardy samochodów elektrycznych. Widać opłaciło się wcześniej eksperymentować z Ioniqiem, by teraz sprzedawać takie samochody.
Wiadomo jednak, że produkcja akumulatorów jest nadal droga i to przez to Hyundai Kona Electric kosztuje 160 tys. zł. Za wersję z mocniejszą baterią trzeba zapłacić o 24 tys. zł więcej, a poziom wyposażenia Platinum to kolejne 17 tys. zł. I tak lądujemy na poziomie przekraczającym 200 tys. zł.
Przy takiej cenie, jak fajna Kona Electric by nie była, większość osób wybierze większe samochody. Jeśli jednak naprawdę chcecie samochód elektryczny, to Hyundai Kona Electric jest jednym z tańszych i jednym z fajniejszych.
Redaktor