Ford Grand C-Max - patent na przyjaźń
Jeremy Clarkson napisał w jednym ze swoich felietonów, że „nic dobitniej nie powie o Tobie, że machnąłeś ręką na życie, jak to, że jeździsz minivanem”. Choć samochody tego typu cieszą się niezbyt dobrym PR-em, to nie da się ukryć, że w roli aut rodzinnych sprawdzają się lepiej niż tradycyjne kombi, czy przerośnięte i napakowane testosteronem SUV-y. Ford ma w swojej ofercie pokaźnego S-Max’a i jeszcze większego Galaxy, ale również ich mniejszego brata – Grand C-Max’a. Podczas testów mieliśmy okazję przekonać się, że nie taki minivan straszny, jak go malują.
Teoretycznie stworzenie auta o chwytającej za serce sylwetce nie powinno być trudne. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę Google hasło „concept car”, aby naszym oczom ukazały się najwymyślniejsze kształty nadwozi, które zwykłemu śmiertelnikowi nigdy nie przyszłyby do głowy. Ale później okazuje się, że współczynnik oporu powietrza jest nie taki jak trzeba, w martwym punkcie zmieściłby się autobus, śmieciarka i wieżowiec, a w ogóle to nie da się do niego wsiąść, jeżli ma się więcej niż metr pięćdziesiąt wzrostu. Gdy wrzucimy do jednego worka wszystkie wymagania technologiczne, ekologiczne i praktyczne, a do tego chcemy w środku móc przewieźć siedem osób w komfortowych warunkach, zaczynają się schody. Wtedy zachowanie rozmiarów, jakie może pomieścić przeciętny garaż, staje się niemal niemożliwe. A jeśli dołożymy nieco wyższą pozycję za kierownicą i przesuwane tylne drzwi, to lepiej na projekcie od razu nacisnąć klawisz „delete”. Nie da się ukryć, że vany i ich nieco mniejsi bracia nigdy nie były ładne. Miały być pakowne do granic możliwości, nie psuć się i bez słowa skargi wozić rodzinę razem z całym dobytkiem. Czasy się jednak zmieniają, a razem z nimi transformacji ulega także rynek motoryzacyjny. Chcemy samochodu dużego, ale… małego. Szybkiego, ale żeby zużywał zaledwie kropelkę paliwa. Ma być ładny, ale zmieścić w środku siedmioosobową drużynę piłki ręcznej. W chwili, kiedy inni producenci bezradnie rozłożyli ręce mówiąc, że się nie da, Ford spytał: „na kiedy?”.
Bryła Grand C-Max’a z bliska prezentuje się naprawdę nieźle. Prosto, schludnie i z wyczuciem. Nie znajdziemy w nim bezsensownej (acz popularnej w pewnej francuskiej marce) panoramicznej szyby o powierzchni boiska piłkarskiego, ani nienaturalnie „napompowanej” dolnej części nadwozia. Jedyne, co zdaje się kompletnie nie pasować do całości, to nieco „spuchnięte” tylne nadkola. Winę za to zrzućmy jednak na projektanta, który w trakcie szkicowania projektu akurat kichnął i omsknął mu się ołówek. Z daleka C-Max prezentuje się jednak ciut pociesznie, ponieważ „na wierzch” wychodzi fakt, że jest nieco wyższy niż szerszy. Różnica nie jest duża (jego wymiary to 1828 mm szerokości i 1858 mm szerokości), jednak w duecie z optycznie niezbyt szerokimi oponami (choć na felgi naciągnięto 215-tki) nie wygląda dumnie ani okazale. Nadrabia jednak kolorem. Barwa, finezyjnie nazwana przez markę „Caribou Brown”, jest głębokim odcieniem metalicznego brązu, który w połączeniu ze srebrnymi wstawkami i 17-calowymi felgami ze stopów lekkich prezentuje się bardzo dobrze. Dodatkowo przyciemniane szyby w tylnej części pojazdu zapewniają pasażerom nie tylko prywatność, ale eliminują charakterystyczny dla minivanów wygląd akwarium.
Po otwarciu drzwi, Grand C-Max przywita nas w sposób, jakiego nie spodziewalibyśmy się po minivanie. Beżowa skórzana tapicerka w odcieniu Napoli, sporo elektroniki czy panoramiczne okno dachowe (niestety nieotwierane), niwelują poczucie jazdy „dzieciowozem”. Tylna część auta oferuje nawet składane stoliki oraz tradycyjne domowe gniazdko 230V. Testowy egzemplarz został również wyposażony w trzeci rząd siedzeń, składający się z dwóch niezależnych foteli z regulacją położenia zagłówków. Choć pierwsze rozłożenie ich i wgramolenie się do tego przytulnego kącika na końcu auta chwilę trwa, łatwo nauczyć się tej czynności. Dodatkowo niezbyt wysokie osoby nie powinny narzekać na dłuższą podróż spędzoną – bądź co bądź – w bagażniku.
Skoro Grand C- Max przede wszystkim ma być autem rodzinnym, na jego pokładzie nie mogło zabraknąć systemów poprawiających bezpieczeństwo pasażerów. Znajdziemy tam sporo systemów, które we współczesnych autach stają się powoli standardem, na przykład system monitorowania martwego pola, czy wspomagający utrzymanie pojazdu na właściwym pasie ruchu. Dużym udogodnieniem podczas jazdy w trasie jest Adaptive Cruise Control (ACC) – inteligentny tempomat z systemem wczesnego ostrzegania i dostosowywania naszej prędkości do auta poprzedzającego. Podczas jego używania, kusi by zmniejszyć dystans do minimum. Każde inne ustawienie powoduje samoczynne hamowanie jeszcze zanim pojazd przed nami pojawi się w zasięgu wzroku. I, niestety, często jest to hamowanie tak intensywne, że trzeba dołożyć starań, by nie wgryźć się w kierownicę jak kornik. Ford Grand C-Max jest pod tym względem o wiele bardziej subtelny niż inne marki. Wyczuwa pojazd przed nami ze sporym wyprzedzeniem i odpowiednio wcześniej delikatnie zwalnia. Czasem, jeżeli różnica prędkości jest niewielka, nie sposób się nawet zorientować. Szczegółem, na który warto zwrócić uwagę jest fakt, że doskonale wykrywa również motocyklistów.
Innym elektronicznym systemem ułatwiającym życie w mieście jest Active Park Assist. Choć do czujników i kamer cofania już przywykliśmy, a samochód sam parkujący równolegle przestaje zadziwiać, system asystujący przy wyjeździe z prostopadłego miejsca parkingowego nadal jest rzadko spotykany. Jeżeli zanurkowaliśmy nosem auta pomiędzy inne samochody, wówczas wyjazd wiąże się z myślą: „Cofaj, cofaj! Będzie słychać!”. Podczas wykonywania manewru, C-Max, za pomocą komunikatu na komputerze pokładowym, odpowiednio wcześniej poinformuje nas o zbliżającym się z lewej lub prawej strony pojeździe. Ułatwia to również szerokokątna tylna kamera, dzięki której dodatkowo możemy obserwować otoczenie za pojazdem.
Pod maską testowanego przez nas modelu znalazł się najmocniejszy silnik wysokoprężny 2.0 TDCi, o mocy dość niespotykanej jak na segment mniejszych vanów. Mowa bowiem o 170 koniach mechanicznych i aż 400 Nm maksymalnego momentu obrotowego (dostępnych w przedziale 2000-2500 obr/min). Co by nie mówić, są to parametry, których raczej nie spodziewalibyśmy się po aucie tego typu. Rozpędzenie Grand C-Max’a do 100 km/h trwa 8,5 sekundy. Przy masie własnej 1605 kilogramów i aerodynamice lodówki, jest to naprawdę świetny wynik. Prędkość maksymalna, do jakiej może rozpędzić się ten rodzinny minivan, to 212 kilometrów na godzinę. Testowy egzemplarz wyposażony był w dwusprzęgłową skrzynię automatyczną PowerShift o sześciu przełożeniach, dzięki której jazda jest bardzo przyjemna, jeśli się spieszymy, a także gdy mamy ochotę leniwie wlec się do celu. Mimo wszystko ten drugi styl jazdy jest jednak Grand C-Max’owi bliższy. Choć tryb sportowy zachęca, nie zmienia zbyt wiele poza tym, że silnik jest przytrzymywany na wyższych obrotach, niemiłosiernie przy tym wyjąc. Ciekawym rozwiązaniem jest możliwość ręcznej zmiany biegów nie w tradycyjny sposób, czyli po przełączeniu dźwigni w tryb manualny, ale za pomocą umieszczonych na gałce przycisków plus/minus. Zużycie paliwa nie przeraża, aczkolwiek realne wyniki nie pokrywają się z zapewnieniami producenta. Według danych katalogowych Grand C-Max powinien zużywać 5,5 litra paliwa na dystansie 100 kilometrów (w ruchu miejskim). Tymczasem wartość ta przekracza 8 litrów przy dość dynamicznej jeździe, ale bez pasażerów.
W kwestii prowadzenia Ford Grand C-Max jest typowym minivanem. W yższa pozycja za kierownicą i dość miękko zestrojone zawieszenie umożliwiają komfortowe podróżowanie, niezależnie od stanu nawierzchni. Trudno jednak nazwać go pogromcą zakrętów. Przy szybkim pokonaniu kilku wiraży pod rząd, można stracić orientację gdzie jest góra, a gdzie dół. Sądzę, że jeżeli możliwe byłoby znalezienie się w żołądku psa otrzepującego się z wody, byłoby to niemal identyczne uczucie jak dynamiczne pokonanie szykany Grand C-Max’em. Po kilku dniach spędzonych z tym autem wnioskuję, że delikwent ewidentnie nienawidzi zakrętów. No chyba, że pokonuje je w tempie dostojnie kroczącego dżentelmena. Wychylanie się nadwozia można mu jeszcze wybaczyć, argumentując wysoko położonym środkiem ciężkości oraz miękkim zawieszeniem. Jednak gdy chcemy dynamicznie ruszyć mając skręcone koła, robi się nieprzyjemnie. Wówczas C-Max zachowuje się jakby dostał mocnego klapsa i postanowił strategicznie zwiać, zanim odwróci się w celu zlokalizowania sprawcy. Tyle, że nie zauważył mokrej podłogi, więc o mały włos nie wywinął orła. Niektóre manewry, jak choćby prozaiczny wyjazd z podporządkowanej na ruchliwą drogę, wymagają mało subtelnego „zdeptania” pedału gazu i jednoczesnego skrętu. W przypadku C-Max’a staje się wówczas jasne, że stosunkowo duża moc w połączeniu z przednim napędem i wysokim nadwoziem nie jest najlepszym połączeniem. Uczucie, w którym koła chcą skręcić, a nadwozie tego nie załapało i woli jechać prosto, trudno nazwać komfortowym.
Ford Grand C-Max to świetne auto rodzinne. Możemy je skonfigurować w wersji pięcio- lub siedmioosobowej, co daje spore możliwości przewozowe. W połączeniu z nowoczesną technologią i nienagannym wyglądem, wydaje się idealnym rozwiązaniem dla licznej rodziny. Testowy egzemplarz z najmocniejszym dostępnym silnikiem wysokoprężnym i w najbogatszej wersji wyposażenia Titanium, został wyceniony dokładnie na 158 820 zł, a wersję podstawową możemy kupić już od 111 350 zł.
Jeśli więc sytuacja życiowa (wbrew motoryzacyjnym marzeniom) zmusi Was do jazdy minivanem, bo macie troje dzieci i psa, właśnie zostaliście gwiazdą drużyny piłki ręcznej, albo z jakiegokolwiek innego powodu, z C-Max’em nie będzie tak źle. A – kto wie – może się nawet zaprzyjaźnicie.