Ford Fiesta ST - szybka zmiana zdania
Podobno człowiek z wiekiem nabiera rozumu i doświadczenia. Dlatego właśnie jeśli tylko go stać, to za swój środek transportu wybiera auta duże, wygodne i bezpieczne. Często nawet wmawia sobie, że małe, ciasne i szybkie samochody już dawno go nie kręcą. Potem wsiada do Fiesty ST i całe doświadczenie życiowe diabli biorą.
Fiesta jaka jest, każdy widzi. Auto segmentu B, które od biedy może udawać pojazd dla rodziny 2+1. Samochód w obecnej postaci obecny jest na rynku od pięciu lat. Ostatnio więc jakiś szalony stylista z Forda postanowił potraktować facelifting Fiesty jako doskonałą okazję do przyprawienia jej nosa z Astona Martina. No pięknie! Wygląda to jakby ktoś gilotyną przyciął przód auta, a pozostałości chciał zamaskować srebrnymi listewkami. Nie kupuję tego pomysłu. Wnętrze Fiesty również nie rzuca na kolana. Przekombinowana deska rozdzielcza, z malutkimi zegarami i jeszcze mniejszymi przyciskami od radia, które błyszczy się, niczym tafla jeziora w świetle księżyca. Siedzenia jak taborety – ani specjalnie wygodne, ani dobrze trzymające nas podczas jazdy. A wokół mnóstwo twardego plastiku… Jedyne co ratuje ten samochód, to świetne zawieszenie oraz układ kierowniczy. A to jak się okazuje, jest doskonałą bazą do stworzenia czegoś więcej. Na przykład wersji ST.
Na zewnątrz różnice w porównaniu z wersją „cywilną” nie są drastyczne, ale razem tworzą na tyle wymowny obraz, że każdy kto choć trochę interesuje się motoryzacją wyczuje, że kroi się tu coś grubszego. Delikatnie przeprojektowany zderzak, a w nim czarna atrapa, której wzór przypomina plaster miodu, profilowane nakładki na progi oraz czerwone zaciski mieniące się spod zupełnie innych, 17-calowych felg uniosą jedną brew obserwatora. Na drugą czeka tylny zderzak z dyfuzorem, podwójny wydech oraz spoiler dachowy. Całości dopełnia perłowy lakier Molten Orange, znaczki ST oraz obniżone o 15 mm zawieszenie. To niesamowite, ale dosłownie kilka dodatków zmienia Sierotkę Marysię w Królewnę Śnieżkę.
Środek auta, które dostępne jest niestety tylko i wyłącznie w wersji 3d, jest również dyskretnie zmieniony - z jednym małym wyjątkiem. Muszę przyznać, że fotele na których przychodzi nam podróżować przeszły rewolucję. Nie mają one nic wspólnego z tymi, które montowane są do zwykłej Fiesty. Ich wyprofilowane boki wręcz oplatają nasze ciało, nie pozwalając mu obijać się po wnętrzu, podczas szybkiego (bo inaczej się nie da i nie chce!) pokonywania zakrętów. Na tym kończą się akcenty sportowe. No bo przecież emblemat ST na kierownicy, podświetlane progi i aluminiowe nakładki na pedały to tuning rodem z supermarketu. Szczerze mówiąc, dla mnie mogłoby ich tam wcale nie być. Tak samo jak radioodtwarzacza, ale o tym za chwilę. Na rynku można kupić wiele modeli samochodów, gdzie słowo Sport łączy się tylko z efektownym wyglądem i dodatkowym wzorem tapicerki. Ford podszedł do tematu inaczej. Tu osiągi i radość z jazdy są na pierwszym miejscu. Dodatki tylko rozpraszają.
A prowadzenie Fiesty ST wymaga jednak trochę skupienia. Pod maską tego modelu zagościł znany z innych Fordów silnik 1.6 EcoBoost, wzmocniony w tym wypadku do 182 KM. Maksymalna moc osiągana jest przy 5700 obr./min, a moment obrotowy na poziomie 240 Nm, dostępny jest w przedziale od 1500 do 5000 obr./min. Pozwala to małej, bo ważącej 1163 kg Fieście na osiągnięcie pierwszej setki w czasie 6,9 s. Auto ochoczo wyrywa do przodu niczym podcięty batem wierzchowiec. Silnik wręcz prosi, aby pozwolić mu na pracę w wysokim zakresie obrotów, a każdą zmianę biegu traktuje jako zachętę do dalszej zabawy. Spalanie z jakim trzeba się liczyć przy dynamicznej jeździe znacznie odbiega od danych katalogowych (średnie 5,9 l/100 km), ponieważ mnie spokojnie udało się osiągnąć średnią na poziomie 12 l/100 km. Przyznaję bez bicia, że radocha z prowadzenia nie pozwalała mi pamiętać o zasadach ekojazdy. Trudno, muszę z tym żyć.
Ogromną zaletą jednostki napędowej jest to, że w szerokim zakresie obrotów pozwala jednostajnie mocne przyspieszenie. I to cieszy każdego kierowcę niczym dziecko, które właśnie dostało watę cukrową. Naszych uszu dobiega rasowy dźwięk, którego Fieście może z pewnością pozazdrościć większy brat Focus ST. Choć i w jednym i w drugim przypadku za doznania dźwiękowe odpowiada symposer, to w mniejszym Fordzie dźwięki wibrują dużo skuteczniej, zwiększając przy tym i tak już wspaniałe doznania z jazdy. Auto dostępne jest tylko i wyłącznie w połączeniu z manualną, 6-biegową skrzynią biegów, której krótki skok lewarka idealnie pasuje do charakteru auta.
Fiesta ST to samochód, dla którego chce się wieczorem wykraść z domu. I nawet nie dla szaleńczych gonitw po ulicach, ale dla samej przyjemności z jazdy. Wyjątek stanowi oczywiście sytuacja, gdy na pasie obok ustawia się prawdziwy przeciwnik. Papierowe dane to jedno, a konfrontacja na drodze z godnym przeciwnikiem to drugie. A taki zdarzył mi się w postaci Focusa RS. Jak się okazało, nawet 300 KM pod jego maską nie pozwoliło mu na zwianie sprytnej Fieście – to dowód na to jak wielkie serce do walki ma ten mały samochód. Są oczywiście samochody szybsze, lepiej wyposażone, ale Fiesta ST ma w sobie coś, co przyciąga.
Wspomniany wcześniej precyzyjny układ kierowniczy jest posłusznym i gorliwym wykonawcą poleceń przekazywanych za pomocą kierownicy. Fiesta ST pokonuje zakręty z młodzieńczą radością oraz pewnością doświadczonego kierowcy. Pomaga jej w tym trochę elektroniki, a najbardziej blokada mechanizmu różnicowego (TVC). Pozwala ona zacieśniać szybko pokonywane zakręty poprzez redukcję mocy przekazywanej na koło o mniejszej przyczepności. Dzięki temu prowadząc Fiestę ST musimy się sporo natrudzić, aby wybić ją z obranego kierunku. Granicę przyczepności bardzo łatwo wyczuć, ponieważ auto staje się wówczas lekko podsterowne. Jednak krótkie odjęcie gazu szybko przywraca Fiestę na tor jazdy. Nad bezpieczeństwem czuwa dodatkowo system ESP, który ma 3 tryby pracy – oprócz opcji ON/OFF ma jeszcze pośrednią zwaną trybem sport. Jego uruchomienie odłącza kontrolę trakcji dając elektronice mniejszą możliwość ingerencji w to, co robimy na drodze.
Dynamiczna, wręcz ostra jazda możliwa jest dzięki zmodyfikowanemu zawieszeniu. Na równej nawierzchni sprawdza się ono wyśmienicie, ale na naszych dziurawych drogach jest z nim mały kłopot. Niezadowolenie z wjechania w byle dziurę Fiesta manifestuje głośnym uderzeniem. Również każdy kierowca w obawie przed utratą wszystkich plomb w zębach stara się z największą uwagą omijać wszelkie ubytki w asfalcie. Nie chcę być złym prorokiem, ale duet dziura i twarde zawieszenie wróży szybką wizytę w serwisie celem wymiany zużytych elementów. W najlepszym wypadku trzeba będzie zaprzyjaźnić się z najbliższym wulkanizatorem, bo opony w rozmiarze 205/40 R17 również nie dają dużego marginesu bezpieczeństwa w zetknięciu z asfaltową wyrwą.
Za podstawową wersję Fiesty ST trzeba zapłacić równo 78 000 zł. Auto testowe po doposażeniu osiągnęło cenę 87 000 zł. Patrząc na cenniki i osiągi konkurencji trudno jest się oprzeć wrażeniu, że Ford bardzo rozsądnie skalkulował cenę za swojego hot hatcha. Zauważyli to również klienci, którzy ustawili się w kolejce po ten model, a fabryka musiała zwiększyć produkcję, aby podołać ilości zamówień. Cóż, ja się temu absolutnie nie dziwię.