Ford Edge to duży i wygodny SUV. W wersji Vignale próbuje nawiązać walkę z reprezentantami klasy premium, jak Audi czy BMW. Jakie ma szanse?
Hyundai próbował z Genesisem – chciał wprowadzić na rynek nową markę premium i poległ. Przynajmniej w Europie. Próbuje nadal i idzie mu coraz lepiej, ale ten przykład pokazał nam, jak trudno jest wejść do tego zamkniętego grona.
A jednak Ford też spróbował to zrobić i wprowadził markę Vignale. Jeśli w jakimkolwiek modelu ma to się udać, to na pewno jest nim Edge.
Ale czy na pewno się udało?
Ford Edge, szczególnie ten po opisywanym już przez nas faceliftingu, wygląda naprawdę dobrze. To duży samochód, ma 4,8 m długości, 1,93 m szerokości i 1,75 m wysokości. Do tego wygląda bardzo dynamicznie i masywnie. Ma sporo ostrych linii, dobre proporcje, a w dodatku jest dość rzadko spotykany na drogach – ma więc wszystko, by kupić go „oczami”.
W wersji Vignale zyskuje jednak jeszcze bardziej elegancką prezencję. W okolicach lamp przeciwmgłowych pojawiają się chromowane detale, grill przyjmuje charakterystyczny kształt i wykończenie, są też 20-calowe koła z polerowanego aluminium, które trochę przypominają felgi chromowane.
Jak dla mnie, z zewnątrz wszystko się zgadza – ten samochód wygląda tak, jak coś z wyższej półki. Szczególnie z tym specjalnym, brązowym lakierem Ametista Scura. Tylko cena jest jak nie w premium – wspomniany lakier kosztuje zaledwie 1600 zł.
Ford Edge Vignale w środku też wygląda jak rasowy samochód premium. Skóra ściele się gęsto – jest na siedzeniach z charakterystycznym pikowaniem, na wnętrzach drzwi, desce rozdzielczej, podłokietniku i nad zegarami.
Ten rodzaj skóry nazywa się Windsor i jest bardzo przyjemny w dotyku – podobno Windsor to to samo, co Nappa. W dodatku ma eleganckie przeszycia, podobno w stylu smokingowym, ale szczerze mówiąc – nie mam pojęcia, co to znaczy.
Wewnątrz Forda Edge Vignale zauważamy też dodatki, jak ogrzewanie i wentylacja foteli, ich elektryczna regulacja w 10 kierunkach z pamięcią ustawień czy elektrycznie sterowana kolumna kierownicy.
Ford odkrywa wszystkie karty już na wejściu. Vignale to najwyższe możliwe wyposażenie i w standardzie ma już prawie wszystko. W standardzie dostajemy na przykład system Sync 3 z nawigacją, sterowaniem głosowym, Android Auto i Apple CarPlay, nagłośnieniem Bang & Olufsen, które gra naprawdę nieźle. Dwustrefowa klimatyzacja automatyczna, czujniki parkowania z przodu i z tyłu, i cały szereg systemów bezpieczeństwa też są w standardzie.
Dopłacamy 4400 zł za dach panoramiczny, 5000 zł za dodatkowe ogrzewanie postojowe, za 2300 zł weźmiemy też pakiet Driver Assistance 2 z aktywnym tempomatem z funkcją Stop & Go, systemem monitorowania martwego pola w lusterkach, asystentem parkowania i przednią kamerą do parkowania.
W Fordzie Edge zainstalowano też układ aktywnej redukcji hałasu. Chodzi o to, by system audio emitował dźwięk otoczenia i silnika w przeciwfazie, przez co fale znoszą się, a do naszych uszu docierają o wiele mniej uciążliwe dźwięki. Działa, w kabinie jest dość cicho nawet przy wyższych prędkościach.
Poza tym, ilość miejsca w środku jest godna samochodu premium – chociaż „premium” już dawno zstąpiło do niższych segmentów. Ford Edge jest tak szeroki, że spokojnie może nim podróżować nawet 5 dorosłych osób, ale jest też wersja 7-miejscowa.
Bagażnik ma również sporo do zaoferowania – 602 litry pojemności do samej rolety.
Wszystko się niby zgadza, ale Ford Edge Vignale jest trochę jak samochód segmentu premium sprzed kilku lat, który kusi świetną jakością wykonania i wyposażeniem. To Ford robi bez zastrzeżeń, ale trzeba pamiętać, że segment premium określa się teraz bardziej technologią i – zbędnymi lub nie – gadżetami. Sync 3 to niezły system multimedialny, ale tych gadżetów znajdziemy tu jednak za mało.
Uzasadnimy to jednak ceną.
Ford Edge występuje tylko z dwoma silnikami. Wizerunkowo pasowałoby do niego pewnie V6, ale dostajemy czterocylindrowe 2 litry w dieslu. W wersji z podwójnym doładowaniem osiąga 238 KM przy 3750 obr./min. Maksymalny moment obrotowy wynosi tu 450 Nm przy 4000 obr./min.
Ten silnik zestawiono z napędem na cztery koła i 8-biegowym automatem. I niby to wystarcza do sprawnego poruszania się. Czuć, że Ford Edge szybko się rozpędza i pozwala na dość dynamiczną jazdę.
Tylko z drugiej strony, Edge waży ponad 2 tony, przez co rozpędza się do 100 km/h w 9,6 sekundy. Maksymalnie pojedzie natomiast 216 km/h. Tak więc w rzeczywistości samochód jest szybszy niż „na papierze”, ale liczby nie kłamią – a poczucie przyspieszenia bywa subiektywne.
Audi Q5 z silnikiem 2.0 TDI o mocy 190 KM osiąga 100 km/h w 7,9 sekundy. Nawet 150-konna wersja jest szybsza od Edge’a. Ale Q5 jest lżejsze o ponad 400 kg. W tej samej lidze jeździ Audi Q7 – i co? I nadal w wersji o mocy 231 KM osiąga 100 km/h w 7,3 sekundy.
Tak, prowadzenie Edge’a jest przyjemne, szczególnie korzystanie z bardzo bezpośredniego układu kierowniczego z zaledwie jednym obrotem w każdą stronę (to układ progresywny). Zawieszenie też dość dobrze wybiera nierówności, o wiele lepiej niż w Edge’u z zawieszeniem sportowym.
Tylko po przyjemności z jazdy znów lądujemy obok dystrybutora, ponieważ w mieście samochód zużywa przynajmniej 10-11 l/100 km.
Tak więc Ford Edge Vignale zużywa więcej paliwa niż konkurenci, jest od nich wolniejszy i w niektórych punktach gorzej wyposażony – nie ma na przykład wyświetlacza typu HUD, a za aktywny tempomat trzeba w nim dopłacać. A przecież sam samochód kosztuje 228 tys. zł.
Vignale bardzo pozytywnie zaskakuje jakością wykonania i materiałami użytymi w środku. Uważam, że cena też jest niezła. Ford nie jest jednak pierwszym, który chciał wprowadzić na rynek markę premium i zderzył się ze „ścianą”.
Klienci ani nie kojarzą Forda jako marki premium, ani – jak widać na ulicach – nie rozważają jego zakupu w tym segmencie. Inaczej też na właściciela będą patrzeć sąsiedzi, jeśli podjedzie SUV-em Mercedesa, a inaczej, jeśli na podjeździe będzie stał Ford. Tylko ci, którzy interesują się motoryzacją, będą wiedzieć, że to wersja Vignale.
Wydaje mi się, że w tej materii Ford ma jeszcze trochę do zrobienia. Ewidentnie wie, jak zrobić dobry samochód. Teraz trzeba go tylko pchnąć bliżej poziomu równie ambitnej konkurencji.
Redaktor