Ford Edge – silny zawodnik
Kilka dni temu mieliśmy przyjemność osobiście poznać nowe dziecko marki Ford, testując go na malowniczych przedmieściach Monachium. Mowa o modelu Edge, który zasili szeregi SUV-ów na rynku motoryzacyjnym.
Na początku warto powiedzieć, że samochód ten nie jest zupełnie nowym modelem, ale miał swojego poprzednika. Edge pierwszej generacji produkowany był od 2006 roku, kiedy to zadebiutował na targach motoryzacyjnych w Detroit. Tam go pokazano - i tam został. Model nigdy nie wszedł bowiem do sprzedaży w Europie. Teraz jego kolejna generacja dociera na stary kontynent, robiąc niemałe zamieszenie w segmencie SUV-ów.
Na pierwszy rzut oka nowy Ford Edge wydaje się naprawdę wielki. Mierzy dokładnie 4808 mm, czyli o 7 mm więcej niż Volkswagen Touareg, którego nie sposób nazwać „filigranowym”. Podobno to nie długość ma znaczenie, ale daje to pogląd na to z jak dużym autem mamy do czynienia. Od wspomnianego konkurenta jest jednak węższy o 12 mm, mając „w pasie” 1928 mm. Nie odbyło się to jednak w żaden sposób kosztem wnętrza, które - jak na auto tego typu przystało - jest niezwykle przestronne.
Z zewnątrz Ford Edge z pewnością przyciąga uwagę. Jest masywny i nowoczesny, czyli (jak pokazują statystyki sprzedaży) taki, jaki wielu kierowców lubi najbardziej. W oczy od razu rzucają się przednie reflektory z LED-owymi światłami do jazdy dziennej. Również z tyłu jest ciekawie pod względem oświetlenia. Tylne lampy zajmują całą dostępną szerokość pokaźnego „kuperka” Edge’a. Nadaje to nadwoziu bardzo nowoczesnego charakteru i świetnie prezentuje się szczególnie w nocy. Patrząc na auto z profilu, pierwsze skojarzenie, które przychodzi do głowy, to nieledwie Robert Burneika... Muskularna sylwetka jest jednak swego rodzaju „oszustwem”. Wystarczy otworzyć drzwi, aby dostrzec, że masywne progi są z nimi zintegrowane. To właśnie ta mała mistyfikacja sprawia, że Edge wygląda na tak nadmuchanego.
We wnętrzu nie doznamy zaskoczenia – jest tak jak w większości współczesnych Fordów. Łącznie z dobrze znanym systemem multimedialnym, który szybkością działania przypomina lodowiec. Na szczęście nawigacja (choć póki co dostępna jedynie w języku angielskim) działa szybko i sprawnie, dzięki czemu nie zgubiliśmy się w okolicach serca Bawarii.
Fotele są komfortowe i łatwe do ustawienia w dogodnej pozycji, jednak trzymanie boczne nie jest ich najmocniejszą stroną. Na ostrych wirażach może nie będziemy latać po wnętrzu jak truskawka w mikserze, ale „boczki” mogłyby być nieco bardziej wystające. Skoro jesteśmy przy fotelach, warto wspomnieć o pozycji za kierownicą. Kierowca siedzi bowiem aż o 50 mm wyżej niż w Fordzie S-Max, co zapewnia świetną widoczność. Jeżeli ktoś lubi siedzieć wysoko, konieczne musi przejechać się Fordem Edge.
Mimo pokaźnych gabarytów, nowa generacja Edge’a będzie dostępna jedynie w wersji pięcioosobowej. Szkoda, ponieważ bagażnik oferujący objętość 800 litrów (do poziomu dachu) ma spory potencjał w kwestii przewozu dwójki dodatkowych pasażerów. Warto wspomnieć, że po złożeniu tylnej kanapy Edge oferuje aż 1847 litrów objętości przestrzeni bagażowej. Przy tym składanie drugiego rzędu oparć nie wymaga gimnastykowania się rodem z zajęć jogi. Oparcia są bowiem składane elektronicznie, za pomocą przycisku umieszczonego na bocznej ścianie bagażnika.
W kwestii prowadzenia Ford nie odkrył Ameryki. Wszyscy producenci usilnie starają się wyprodukować SUV-a, który prowadzeniem będzie przypominał typowe auto osobowe. Niestety zmuszenie do tego pojazdu o masie bliskiej dwóch ton (1913 kilogramów w przypadku wariantu ze skrzynią manualną oraz 1949 kilogramów przy przekładni automatycznej) i prześwicie 203 mm graniczy z cudem. Nie sposób jednak powiedzieć, że Ford Edge prowadzi się źle. Faktycznie jest lekko „gumowy” w prowadzeniu, ale nie jest w tym irytujący. Mimo pokaźnych gabarytów, podczas prowadzenia nie ma się wrażenia jazdy Księżycem. Auto jest łatwe do wyczucia, przez co manewrowanie w mieście nie powinno stanowić problemu, mimo dość sporej średnicy zawracania (11,9 metra - o 0,3 metra więcej niż w przypadku wspomnianego wcześniej Touareg’a). Przy większych prędkościach Edge także jest przyjazny kierowcy i nie sprawia wrażenia poduszkowca. Nadal prowadzi się łatwo i pewnie, przez co podróżowanie nim jest po prostu przyjemne.
Skoro na drzwiach Forda Edge widnieje dumny emblemat „AWD”, postanowiliśmy sprawdzić jak poradzi sobie poza asfaltem. Na trasie testowej znalazł się krótki leśny odcinek, który początkowo wydawał się mało interesującym szutrem, gdzie system Intelligent All Wheel Drive nie miał najmniejszej okazji, by się wykazać. Później było jednak lepiej. Kręta błotnista dróżka z dość głębokimi koleinami nie napawała optymizmem, szczególnie, gdy oczami wyobraźni wróciliśmy do 19-calowych obręczy i typowo asfaltowych opon. Nastawieni sceptycznie wrzuciliśmy jedynkę i powoli zaczęliśmy błotną przeprawę. Ford zdawał się nie zauważyć zmiany podłoża i jak gdyby nigdy nic mielił kołami cały czas przesuwając się do przodu. Do określenia przyczepności każdego z kół, Edge wykorzystuje 25 różnych czujników i może rozdzielić napęd pomiędzy osiami w proporcji 50/50. Wszystko dzieje się w czasie mniejszym niż 20 milisekund, czyli dwadzieścia razy szybciej niż mrugnięcie powiekami.
Drugiego dnia testów udało nam się dorwać kluczyki do „automatu”. Ciekawi porównania, wyruszyliśmy na kolejne odcinki jazd testowych. Okolice Monachium swym krajobrazem przypominają nieco nasze rodzime Mazury, więc zmian wysokości terenu nie trzeba było długo szukać. Strome podjazdy w pierwszej chwili wydały się wyzwaniem dla automatycznej przekładni. Łopatki przy kierownicy okazały się jednak zupełnie niepotrzebne, a Edge po raz kolejny pozytywnie nas zaskoczył. Skrzynia sama podtrzymywała wyższe obroty pozostając na niższym biegu, przez co fantastycznie radziła sobie ze wszystkimi pagórkami i wzgórzami.
Oferta silnikowa to póki co dwa dwulitrowe silniki wysokoprężne. Słabszy - 2.0 TDCi o mocy 180 koni mechanicznych i maksymalnym momencie obrotowym wynoszącym 400 Nm - występuje jedynie z 6-biegową skrzynią manualną. Za turbodoładowanie odpowiada sprężarka o zmiennej geometrii, a auto potrzebuje prawie 10 sekund na osiągnięcie na liczniku pierwszej setki (dokładnie 9,9 sekundy). Wskazówka prędkościomierza zatrzyma się przy okrągłych 200 na godzinę.
Mocniejszy wariant, 210-konny, jest z kolei dostępny jedynie z przekładnią automatyczną PowerShift o tej samej liczbie przełożeń. Może się jednak pochwalić o 50 Nm większym maksymalnym momentem obrotowym. Dzięki temu podczas wyścigu od zera do setki jest szybszy od swojego mniejszego brata o pół sekundy (9,4 s), i rozpędzi się do maksymalnie 211 kilometrów na godzinę. Może się pochwalić także układem dwóch sprężarek Borg Warner o stałej geometrii w układzie bi-turbo.
Jak te dane przekładają się na jazdę? Wbrew katalogom, nieco bardziej zrywny przy miejskich prędkościach wydaje się być wariant słabszy - ze skrzynią manualną. Automat, choć dysponuje nieco lepszymi parametrami, jest trochę zbyt leniwy.
Na koniec pozostaje kwestia ceny. Ford Edge w podstawowej wersji wyposażenia Trend ze 180-konnym silnikiem kosztuje, bagatela, 166 600 złotych. Ciekawostką jest, że w takim wyposażeniu nie mamy możliwości wyboru mocniejszej jednostki napędowej. Większe pole do popisu zaczyna się od wersji Titanium, gdzie za słabszy wariant zapłacimy prawie 183 tysiące złotych, a za mocniejszy aż 198 tysięcy. Wersja Sport to wydatek nawet 203 500 zł.
To wręcz astronomiczne kwoty, jeśli do porównania weźmiemy na przykład Kię Sorrento, która za 145 tysięcy złotych oferuje nam nie tylko 185-konnego diesla i bardzo podobny poziom wyposażenia, ale także 7 miejsc.
Nowy Edge ma szanse zyskać wielu zwolenników na europejskim rynku, ale jego mocno zawyżona cena raczej mu tego nie ułatwi. Pozostaje nam poczekać na raporty sprzedaży podsumowujące 2016 rok. Kto wie, może Edge wkroczy z impetem do Europy mówiąc „od dzisiaj ja tu rządzę”.