Ford Edge – duży może więcej?
Nie od dziś wiadomo, że Amerykanie wszystko muszą robić najlepsze i największe. Wystarczy spojrzeć na rozmiary ich aut, albo na objętości skokowe wielkich V8, by dojść do wniosku, że w wielu dziedzinach życia ich dewizą jest „sky is the limit”. Podobnie jest z nowym Fordem Edge, choć nie we wszystkich aspektach.
Choć model Edge wydaje się zupełną nowością, miał już swojego poprzednika. W 2006 roku na targach w Detroit została pokazana jego pierwsza generacja, która nigdy nie dotarła do Europy. Może Stary Kontynent nie był wówczas gotowy na przyjęcie wielkiego SUV-a. Gust motoryzacyjny stale jednak ewoluuje, a obecnie najlepiej sprzedającymi się autami są właśnie SUV-y i crossovery. Wobec tego grzechem byłoby odmówić Europejczykom Edge’a, szczególnie, że już wystarczająco długo marka odmawiała nam choćby Mustanga.
Pierwsze spojrzenie na Edge’a wystarczy, by dojść do wniosku, że to naprawdę wielkie auto. Duże, masywne, optycznie ciężkie. Faktycznie nadwozie przypomina szeroką na 2185 mm i wysoką na 1692 mm cegłę na kółkach, o równie aerodynamicznej sylwetce, co drzwi obory. Jednak rozmiar to podobno nie wszystko. Edge ma w sobie pełno nowoczesnych smaczków, które sprawiają, że nie sposób nazwać to auto nudnym. Przednie LED-owe reflektory ze światłami do jazdy dziennej, przypominają nieco kwadratowe źrenice. Przód jest dość tępo zakończony, co jeszcze bardziej potęguje masywność samochodu. Jednak oświetleniowy majstersztyk czeka na nas dopiero w tylnej części pojazdu. Mowa o tylnych światłach, które zajmują całą szerokość niemałego kuperka Edge’a. Choć trudno w tym znaleźć jakiekolwiek logiczne uzasadnienie poza tym, „żeby było ładnie”, trzeba przyznać, że inżynierowie Forda odwalili kawał niezłej roboty.
Wersja Sport może pochwalić się 20-calowymi felgami ze stopów lekkich, które świetnie pasują do masywnej sylwetki auta. Dodatkowo dolne pasy zderzaków oraz nakładki progowe polakierowanie są w kolorze nadwozia. To właśnie te listwy sprawiają, że Edge wydaje się tak pokaźny. Jednak są one swego rodzaju mistyfikacją, ponieważ nie są przymocowane do progów, ale do drzwi. Przez to po ich otwarciu widać, że masywna sylwetka jest poniekąd złudzeniem.
Wsiadając do wnętrza trudno poczuć się zaskoczonym. Dobrze znana z innych Fordów deska rozdzielcza, wielofunkcyjna kierownica i ten sam system multimedialny z możliwością podzielenia go na cztery ekrany. Podobno są na tym świecie osoby, które go lubią... Jednak coś jest chyba nie tak, jeśli warszawskie parkometry mają bardziej czułe przyciski niż wspomniany wyświetlacz.
Ford już dawno przyzwyczaił nas do wygodnych foteli, i nie inaczej jest w przypadku Edge’a. Miękkie, wygodne, z przyzwoitym trzymaniem bocznym, umożliwiają bardzo komfortowe podróżowanie. Podobnie jest na tylnej kanapie. Z tą różnicą, że gdy kierowca i pasażer mają po około metr siedemdziesiąt, w drugim rzędzie siedzeń dosłownie można tańczyć kankana. Przestrzeni na nogi jest aż za dużo.
Jeśli chodzi o gabaryty, Edge w wielu aspektach postanowił być „naj”. Nie tylko w kwestii wielkości zewnętrznej, czy objętości wnętrza, ale także przestrzeni bagażowej. Standardowo bagażnik może pochwalić się pojemnością aż 800 litrów (602 litry do wysokości rolety), które po rozłożeniu tylnej kanapy wzrastają do astronomicznych 1847 litrów! To sprawia, że Edge ma bardzo przyzwoite zdolności przewozowe. Minusem może być dość wysoko umieszczony próg załadunkowy. Jednak aby zachować proporcje auta, trudno byłoby na siłę obniżać tylny zderzak. Choć pokaźne gabaryty ostatniego przedziału kuszą by wstawić tam dodatkowe dwa fotele, Edge będzie dostępny jedynie w wersji pięcioosobowej. Bardzo wygodnym rozwiązaniem jest jednak bezdotykowe otwieranie i zamykanie bagażnika. Wystarczy ruch nogą pod zderzakiem by chwilę później (opóźnienie ma zapewne na celu nie wybicie kierowcy zębów) klapa bagażnika sama powędrowała w górę.
Pod wielką jak stół maską testowanego egzemplarza, znalazł się silnik wysokoprężny 2.0 TDCi, o mocy 210 koni mechanicznych i maksymalnym momencie obrotowym wynoszącym 450 Nm. Takie parametry pozwalają rozpędzić ważącego 1949 kilogramów mięśniaka do stu kilometrów na godzinę w 9,4 s. To z pewnością zasługa dwóch sprężarek w układzie Twin-turbo. Ta wersja dostępna jest jedynie ze skrzynią automatyczną PowerShift o sześciu przełożeniach.
Skoro na tylnej klapie widnieje emblemat „Sport”, można oczekiwać po tym aucie zadziorności. Prawda jest jednak taka, że bez zmuszenia go do dynamicznej jazdy, Edge jest lekkim śpiochem. Czułość pedału gazu nie jest jego najmocniejszą stroną, a gwałtowne przyspieszenie wymaga bezpardonowego zdeptania go. Wtedy przez chwilę nie dzieje się nic. Po chwili z dzikim okrzykiem niedźwiedzia rzucającego się na zdobycz, Edge wyrywa do przodu jak by ktoś go gonił. Kusi by powiedzieć, że to dość niestabilne emocjonalnie, lub „zero-jedynkowe” autko. Albo leniwie i wygodnie płynie po drodze, albo wyrywa się, jak by była to walka o życie. Zdecydowanie przyjemniejszy jest pierwszy sposób podróżowania. Silnik cicho mruczy, auto jest bardzo wygodne a przy spokojnych przyspieszeniach (na przykład podczas wyprzedzania na drodze dwupasmowej) 450 Nm momentu obrotowego daje o sobie znać. Wniosek nasuwa się sam – Edge nie lubi zbyt brutalnego traktowania pedału gazu. Jeśli jednak obchodzimy się z nim delikatniej, potrafi odwdzięczyć się naprawdę przyzwoitym przyspieszeniem.
Jak to zwykle w SUV-ach bywa, trudno od zawieszenia oczekiwać nadmiernej sztywności i precyzji. Edge jest dość miękki, co szczególnie da się odczuć przy dynamicznych zakrętach. Wówczas nawet po wyjechaniu na prostą żołądek przez kilka sekund dochodzi do siebie. Jednak zwiększony prześwit (203 mm) w duecie z napędem na cztery koła, staje się sprzymierzeńcem, jeśli kierowca postanowi zjechać z asfaltowej drogi. Oczywiście nie sposób przyznać Edge’owi nagrodę terenówki roku, ale z piachem, a nawet pokaźnym błotem, radzi sobie wyśmienicie. Inteligentny stały napęd na cztery koła wykorzystuje działanie 25 czujników, które na bieżąco oceniają sytuację na drodze. Zaawansowany system automatycznie określa jak rozdzielić napęd pomiędzy poszczególne koła, aby zapewnić kierowcy jak najlepszą przyczepność oraz wyeliminować zjawisko podsterowności podczas jazdy w zakręcie.
Nowy Ford Edge to jednak nie tylko muskuły i napęd na cztery koła. Jak na auto XXI wieku przystało, na pokładzie znajdziemy mnóstwo systemów wspomagających bezpieczeństwo i poprawiających komfort podróżowania. Przykładem może być choćby układ Active Noise Control, który stale podsłuchuje co dzieje się w kabinie pasażerskiej. Filtrując normalne odgłosy (takie jak rozmowa czy dźwięki systemu audio) generuje odwrócone fale dźwiękowe, które są następnie emitowane przez system nagłośnienia. Przy określonych częstotliwościach tłumią one niechciane hałasy w kabinie (np. odgłosy ruchu ulicznego, opon, szum powietrza). Dzięki temu podczas jazdy w aucie jest przytulnie, cicho i spokojnie, co sprawia, że podróżowanie staje się przyjemniejsze i na dłuższą metę mniej męczące.
Innym systemem znanym już z wielu modeli, jest system Pre-Collision Assist. Układ ten korzystając z przedniej kamery i radaru, stale monitoruje przestrzeń przed pojazdem w poszukiwaniu zagrożeń. Jeśli odległość do poprzedzającego auta zacznie szybko maleć a kierowca nie wykona żadnych manewrów, rozlegnie się sygnał ostrzegawczy. Przy dalszym braku reakcji ze strony kierowcy, system Pre-Collision Assist sam wyhamuje pojazd, zapobiegając lub ograniczając skutki potencjalnej kolizji.
Poza tymi systemami na pokładzie Edge’a znajdziemy także adaptacyjne reflektory wykrywające zmiany w warunkach drogowych i dostosowujące wiązkę światła do sytuacji. Dodatkowo samochód został także wyposażony w automatyczne światła drogowe, samoczynnie zapalające się jeśli podczas jazdy nocą przed nami nie jedzie żaden pojazd, a gasnące gdy pojawią się inni współuczestnicy ruchu. Dzięki tym funkcjom i wysoko osadzonym reflektorom, jazda Edge’m w nocy nie różni się zbytnio od podróżowania w dzień, a widoczność jest naprawdę doskonała.
Ze względu na swoje rozmiary, Edge może być nieco problematyczny w zatłoczonych miastach. Jednak w razie konieczności zaparkowania w ciasnym miejscu, z pomocą przyjdzie Active Park Assist. Umożliwia on parkowanie bez użycia rąk zarówno w prostopadłych jak i w równoległych miejscach parkingowych. Park-out Assist działa analogicznie – kierowca operuje jedynie gazem i hamulcem, a Edge sam wyjeżdża z miejsca parkingowego. Dodatkowo dzięki szerokokątnej przedniej kamerze, podczas tego typu manewrów uda nam się podjechać do przeszkody dosłownie na odległość kilku milimetrów. Również wyjazd z najciaśniejszego miejsca nie powinien stanowić problemu za sprawą systemu Cross Traffic Alert, który podczas wyjeżdżania tyłem z prostopadłego miejsca, ostrzeże kierowcę o nadjeżdżającym z prawej lub lewej strony innym pojeździe.
Ford Edge to naprawdę świetny SUV, który z pewnością znajdzie wielu nabywców. Problemem może jednak być jego cena. 210-konny wariant Sport to wydatek bagatela 203 500 zł. Decydując się na słabszego diesla o mocy 180 KM ze skrzynią manualną i w wersji wyposażenia Trend, cena spadnie do bardziej akceptowalnych 166 600 zł. Na tle konkurencji taka kwota wypada znacznie lepiej. Choć jeśli do porównania weźmiemy Kię Sorento 2.0 CRDI, to okaże się, że za niecałe 145 tysięcy złotych możemy mieć nie tylko 185-konnego diesla i podobny poziom wyposażenia, ale także 7 miejsc. Zostając przy przykładzie koreańskiego SUV-a, wersja 2.2 CRDI o mocy 200 KM, z automatyczną skrzynią biegów i w najbogatszej wersji wyposażenie XL, to wydatek 195 500 zł, czyli nadal mniej od naszego amerykańskiego mięśniaka w wersji Sport. Oczywiście porównując jego cenę z metkami konkurentów z segmentu premium, Edge wypada niemal śpiewająco, jednak nadal zdaje się być nieco za drogim autem.