Elegancja surowości
Volvo zbudowało swoją renomę na dużych, komfortowych i bezpiecznych rodzinnych limuzynach. Skoro jednak nawet Mercedes i BMW zaczęły produkować małe auta trzeba było stworzyć model bardziej przyjazny miastu. C30 to zgrabny hatchback o długości 426,6 cm, szerokości 178,2 cm i wysokości 144,7 cm, z rozstawem osi 264 cm. Kompaktowy samochód ma interesujący styl, zdefiniowany głównie przez tylną część z wysokimi kloszami tylnych lamp obramowującymi klapę bagażnika. Jest ona o tyle nietypowa, że to w całości szyba, wchodząca dość głęboko w zderzak.
Z przodu mamy bardziej tradycyjne Volvo. Dotyczy to zarówno karoserii, jak i wnętrza. Zza kierownicy odniosłem w pierwszej chwili wrażenie, że siedzę w sedanie S40. Kierowca ma przed sobą zwartą tablicę rozdzielczą z okrągłymi zegarami obrotomierza i prędkościomierza, osadzonymi w metalowych obręczach. Prosta i dość surowa jest także deska rozdzielcza, przecięta aluminiowym językiem prostokątnej centralnej konsoli. Aluminiowy pasek konsoli wywija się na tunelu, gdzie obejmuje także miejsce drążka zmiany biegów. W kabinie C30 nie ma malowanych na srebrno plastyków – to co wygląda na aluminium rzeczywiście nim jest. Nie znalazłem więc zadrapań czy pęknięć, ale któryś z moich poprzedników uderzył czymś w klamkę i zostało wgniecenie.
Zestaw przycisków i przełączników na centralnej konsoli także jest zwarty i prostokątny. Zgrupowane na nim przełączniki są wyraźne i ustawione tak, że obsługa jest niemal intuicyjna, co zawsze w Volvo lubię.
Podobnie jak w innych modelach Volvo konsola „wisi w powietrzu", a za nią znajduje się niewielka półka. Szkoda, że nie jest odrobinę głębsza, bo byłaby wówczas znacznie bardziej praktyczna. Poza nią mamy do dyspozycji niewielkie kieszenie w drzwiach, uchwyty na kubki na tunelu i dość duży schowek w podłokietniku, w którym umieszczono także gniazdo AUX.
Z tyłu są dwa niezależne fotele. Siedzi się w nich wygodnie, ale wyżsi pasażerowie będą mieli kłopoty z niewielką ilością miejsca. Z moimi 182 cm wzrostu odczuwałem już ciasnotę. Obok foteli, w ściance kabiny są z każdej strony dwie niewielkie półeczki na drobiazgi.
W wersji Momentum najciekawszym elementem foteli były tworzywa z jakiego wykonano dwubarwną tapicerkę. Część pomarańczowa była zrobiona z tkaniny, a grafitowa z miękkiego, ale odpornego na ścieranie tworzywa, rodzaju pianki z jakiej wykonuje się także kombinezony dla nurków. Siedzi się na nim przyjemnie, a zaletą powinna być większa odporność na plamy.
Zastosowanie takiego tworzywa i prawdziwego aluminium w połączeniu ze skandynawską surowością stylu tworzy w kabinie nastrój nowoczesny i nieco techniczny. Prostota i oszczędny styl elementów wnętrza dają także poczucie większej przestronności.
Ciekawe jest rozwiązanie półki nad przestrzenią bagażową. Sięgająca zderzaka szyba kończy się znacznie niżej niż tradycyjna półka. Volvo zastosowało więc półokrągłą osłonę z tworzywa, w której jest niewielka klapka. Tak więc chcąc się do bagażnika dostać trzeba otworzyć najpierw szybę, a potem klapkę z osłonie. Oczywiście w razie potrzeby panel z tworzywa można wyjąć w całości.
W testowym aucie miałem stukonny silnik benzynowy o pojemności 1,6 l. Dysponował on maksymalnym momentem obrotowym 150 Nm. Maksymalna prędkość tej wersji to 185 km/h, a na pojawienie się na liczniku „setki" trzeba czekać 11,8 sekundy. Spalanie wynosi średnio 7 l/100 km. O sportowych doznaniach trudno więc mówić, choć podczas jazdy samochód jest dość dynamiczny.
Zawieszenie także odebrałem jako bardziej komfortowe niż sportowe – nierówności asfaltu czy torowiska pokonuje miękko i komfortowo, ale przy szybszej jeździe wolę zawieszenia nieco bardziej sztywne. To samo zresztą dotyczy i przednich foteli – siedzi się w nich komfortowo, ale trzymanie boczne do sportowej jazdy jest nieco za słabe.
Do wygodnej i bezproblemowej jazdy w mieście taki zestaw zupełnie jednak wystarcza. Biorąc pod uwagę styl samochodu i wielkość, zwłaszcza tylnej części kabiny to interesujący samochód dla młodych, jeszcze nie mających dużych rodzin młodych, przynajmniej duchem mieszkańców miast. No i oczywiście zasobnych, bo za tą wersję, którą jeździłem trzeba zapłacić 77 000 złotych.