E500 4Matic - demon w przebraniu Mercedesa?
Jaki charakter mają trzy, główne marki Premium na naszym rynku? BMW produkuje auta usportowione, Audi stara się spodobać wszystkim, ale póki co chciałoby, żeby ludzie w końcu rozróżniali nowe modele od starych, a Mercedes? Do niego przylgnęła opinia wersalki na kołach. Czy oby na pewno?
Daimler przeprowadził kiedyś badania, które miały na celu pokazać jak bardzo wyjątkowe są samochody, które produkuje. Co prawda nie wypada eksperymentować na ludziach, ale producent nie miał innego wyjścia. Znalazł grupkę ochotników z prawem jazdy, przypiął do nich kilometry kabli i kazał przejechać się różnymi samochodami klasy Premium. Co się na koniec okazało? Kierowcy Mercedesów mieli przeciętnie niższe tętno podczas prowadzenia swoich aut. Szczerze mówiąc nie jestem tym zdziwiony. Większość dzieł Daimlera jest czymś w rodzaju skorupki – wystarczy zamknąć się w środku, by nagle czas zaczął wolniej płynąć, nieopłacone rachunki przestały martwić, a wyjący w środku nocy pies sąsiada zamilkł albo nawet zdechł. Morał z tego taki, że te samochody powinny być sprzedawane w aptekach jako substytut antydepresantów. Zastanowiło mnie tylko czy wszystkie. Klasa E z widlastą „ósemką” pod maską już z samej nazwy przyspiesza tętno…
Na początek trochę teorii. Mercedes przyrównuje E-Klasę do pancernej linii E-Guard, która od 80 lat służy rządowi. Coś w tym faktycznie jest. 9 poduszek powietrznych, aktywna maska silnika, wzmocnione nadwozie… Ten samochód jest jak czołg. Dosłownie – ma nawet noktowizor ułatwiający jazdę w nocy. Producent na szczęście zrezygnował z działa, bo podczas stania w korku mogłoby się to źle skończyć dla innych kierowców. Ale za to można liczyć na wiele obcobrzmiących systemów bezpieczeństwa. Attention Assist zmusza kierowcę do odpoczynku, gdy ten zasypia za kierownicą, czujniki monitorują martwe pole, ułatwiają parkowanie, rozpoznają znaki drogowe, pomagają utrzymać prawidłowy pas ruchu, a system Pre-Safe przygotowuje kierowcę do wypadku. Swoją drogą to musi być ciekawe uczucie – jedziesz samochodem, na drodze pojawia się trudna sytuacja, twój Mercedes napina pasy bezpieczeństwa, zamyka szyby oraz dach, a Ty… masz świadomość, że własny samochód właśnie Cię skreślił. Ale przynajmniej dba o to, żebyś wyszedł z każdego zdarzenia drogowego cało.
E500 przypomina zwykłą Klasę E z brzęczącym dieslem pod maską. Nadwozie jest trochę kanciaste i pudełkowate, ale mimo wszystko proporcjonalne. Wygląda bardzo klasycznie, a najbardziej wystrzałowe są w nim tylne i przednie światła diodowe – zależność pomiędzy nimi a Klasą E jest mniej więcej taka, jak w przypadku Hugh Hefnera i kapelusza Maryli Rodowicz na jego głowie podczas konferencji prasowej. Z tą różnicą, że w Mercedesie jakimś cudem wszystko do siebie pasuje. Zresztą w tym segmencie chodzi o to, żeby specjalnie nie rzucać się w oczy, bo nasze społeczeństwo lubi z tego rozliczać – szczególnie w nocy. Klasa E nie musi niczego udowadniać, dlatego jest bardzo dyskretna. Do tego podczas jazdy kierowca ma przed oczami gwiazdkę wystającą z atrapy chłodnicy, co w zupełności wystarcza, by na drodze budzić szacunek. Albo zazdrość, chociaż w sumie to prawie to samo. Całokształt nie zmienia jednak faktu, że i tak wszyscy dookoła będą widzieli właściciela Mercedesa jako nudnego człowieka z tętnem wolniejszym niż zwykle. Ponadto od czasu do czasu wymuszającego pierwszeństwo, bo jest królem miasta, ale to akurat przypadłość wielu właścicieli marek Premium. Tylko, że ten Mercedes nie do końca wygląda zwyczajnie.
Ogromne alufelgi z wytłoczonym emblematem AMG… Nie, to nie może być E 63 AMG, stylistyka jest zbyt spokojna. Ale z drugiej strony z tyłu straszą dwie końcówki układu wydechowego, które są tak ogromne, że można włożyć do nich głowę. Jeszcze jakieś dodatki? Nie. Prócz niepozornego napisu „E500” na klapie, którego na życzenie i tak może nawet nie być. Tylko, że w tym przypadku grzech z niego rezygnować, bo wystarczy spojrzeć na te oznaczenie, by źrenice się rozszerzyły… Monstrualny, 8-cylindrowy motor benzynowy o pojemności 4.7l, którego ekolodzy wieszają na szubienicy za wał korbowy. 408KM zdolnych do zmiany kierunku obrotu Ziemi. 600Nm momentu obrotowego, który po przekazaniu na koła potrafi wykopać dół pod fundamenty. I blisko 350 tys. zł, bo tyle kosztuje ta przyjemność. To wszystko oznacza emblemat E500 – i jak tu się nie podniecać? Ten wóz jest testem dla antyperspirantu, bo człowiek już wsiada do niego spocony, a co będzie, gdy przyjdzie jeszcze odpalić silnik i ruszyć? Cóż – o dziwo nic.
Halo, czy jest coś pod maską? Owszem, jest. Ale tak misternie wygłuszone, że nie wiadomo właściwie co. Nawet po głębszym wciśnięciu pedału gazu bogowie nie zstępują na Ziemię, przed oczami nie pojawiają się mroczki, a ludzie nie składają pokłonu na ulicy – jest po prostu spokojnie. Moc jest w tym przypadku dostarczana na wszystkie koła za pośrednictwem 7-stopniowego automatu 7G-Tronic. Co ciekawe – napęd 4Matic nieustannie przekazuje moment obrotowy na obie osie, elektronika za pośrednictwem ESP tylko odpowiednio go dozuje. To jednak nie znaczy, że E-Klasą można wyskoczyć w teren zaraz po odebraniu z salonu. Całość jest po prostu idealnym lekarstwem na śnieg, gołoledź i deszcz. A jak 4,7-litrowe monstrum ma się do ostatnio modnej ekologii? Przecież teraz produkowanie dużych motorów jest nietaktem.
Gdyby tak uważnie przypatrzeć się temu autu, to można na nim dojrzeć hipisowską plakietkę z napisem: „BlueEfficiency”. Jakby nie było – noszą ją wyłącznie Mercedesy nastawione na ochronę przyrody. Czy to oznacza, że każdy posiadacz E500 przyczynia się do wolniejszego wymierania waleni? Cóż – ekolodzy i tak nie znoszą tego silnika już za sam fakt posiadania 8 cylindrów, ale lepsze 4,7l niż 5,5 – a właśnie z takiej pojemności koncern do niedawna osiągał podobne parametry. Wszystko pozwoliła zmienić technologia – zastosowano turbosprężarkę, większy stopień sprężania i bezpośredni wtrysk paliwa. Ponadto pompa paliwa jest regulowana, alternator odłączany po rozruchu, a sprężarka klimatyzacji pracuje wyłącznie po uruchomieniu chłodzenia. Dzięki temu, kierowcy zostaje więcej w kieszeni na stacji benzynowej, a z układu wydechowego wydobywa się mniej dwutlenku węgla. Ale właściwie jak ten samochód zachowuje się na drodze?
Zwykle jadąc w trasie ze świadomością możliwości, jakie ma się pod prawą stopą, aż chce się je wszystkie wykorzystać. Wiedząc, że ma się do dyspozycji 408KM, można mieć nawet wątpliwości, czy da się je jakoś ujarzmić. Ale w E500 jest inaczej. W nim człowiek tak się rozleniwia, że po prostu nie ma ochoty ścigać się z idiotami, którzy chcą udowodnić swoją wyższość na drodze. System audio Harman Kardon ma lepsze nagłośnienie niż Osborne na swoim koncercie, fotele masują namiętniej od Tajlandczyków, a dzieci zamilkną, bo będą zajęte oglądaniem bajek w pokładowym systemie DVD. Pomimo wręcz potwornych możliwości ten samochód odpręża. Ale czy w każdym przypadku?
Spokojną jazdę zakłóca ciężarówka. Sądząc po wieku, wyglądzie i ilości dymu z układu wydechowego do zaliczenia badań technicznych jej daleko. Ale co tam – dla własnego bezpieczeństwa można ją po prostu wyprzedzić. „Gaz” w podłogę i… nagle pojawia się chwila refleksji: „Na boga, to 408KM! Czy czasem nie spotkam się ze Św. Piotrem??”. Skończyłem myśleć, stwierdziłem, że jakoś to będzie, ale za to 7-biegowa, automatyczna przekładnia G-Tronic niestety myśli dalej... „Jesteś pewien? No dobrze, to zrzucam dwa przełożenia w dół, niech ci będzie…”. Nagle przez tony mat wygłuszających w końcu zaczyna być słyszalny jakikolwiek dźwięk spod maski, wszystkich zaczyna wgniatać w fotele, ciężarówka znika tak szybko jak się pojawiła i… tyle. Wbrew pozorom dalej nie ma żadnych większych emocji, obaw o własne życie i stresu. Nawet Św. Piotr nie zechciał pojawić się przed oczami. Ten samochód ma po prostu olbrzymie możliwości, które serwuje w prosty, wręcz lekkostrawny sposób. Czy to oznacza, że zostawia się w salonie Mercedesa kwotę równowartości mieszkania w centrum za wóz wykastrowany z uczuć? Nie.
Wystarczy pogrzebać trochę w ustawieniach, aby wyostrzyć jego zachowanie. Amortyzatory można przestawić z trybu Comfort w Sport, a skrzynię biegów w tryb S (jak Sport) lub M z możliwością sekwencyjnej zmiany biegów. Wóz przekształca się wtedy z szybkiej wersalki na kołach w prawdziwy Rollercoaster! Przekładnia pozwala wkręcać się silnikowi na obroty miksera, układ jezdny Direct Control przekazuje kierowcy informacje na temat każdego ziarnka piachu na asfalcie, a zużycie paliwa wzrasta z 10-11l/100km do ponad 15! Po kilku manipulacjach i przejażdżce ręce trzęsą się jak po weekendowej imprezie, a Play Station wydaje się być przy E500 nudne niczym podróż pociągiem z Bydgoszczy do Krakowa. Mimo tego podświadomie chce się z powrotem włączyć opcję Comfort… Dlaczego?
Bo ten samochód nie jest szybkim, wrednym i morderczym monstrum na kołach. Chociaż nie – jest szybki, ale po prostu nie chce zabić swojego kierowcy. To działka E 63 AMG. E500 to zwykła limuzyna, która odpręża, ale w razie czego potrafi przegonić większość aut w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Dzięki temu, na co dzień pozostaje zwykłym Mercedesem, który obniża tętno jak reszta modeli. I to pomimo ponad 400KM pod maską. Zresztą po co niepotrzebnie podnosić sobie ciągle poziom adrenaliny, skoro można to zostawić na inne, lepsze okazje?