DS4 1955 - trzy w jednym
O ile auta spod znaku DS wyraźnie różnią się od swoich krewnych z Citroena, tak DS4 wydaje się mieć sporo cech wspólnych z tańszym C4. Czy jest w stanie obronić swoją pozycję w nowo powstałej marce? Testujemy DS4 z limitowanej edycji 1955.
Co wydarzyło się w 1955 roku? Na salonie samochodowym w Paryżu zaprezentowano futurystycznego Citroena DS. Wyprzedził swoje czasy, czym zrobił ogromne wrażenie. Ilość innowacji była zwyczajnie porażająca. Już w 15 minut po odsłonięciu kurtyny, listę zamówień pokryły 743 nazwiska. Do końca dnia zgromadzono 12 tys. zamówień. Po 20 latach sprzedaży, na całym świecie jeździło już 1 455 746 egzemplarzy.
Dzisiaj mamy trzy modele: DS3, DS4 i DS5. Każdy reprezentuje ducha DS na swój sposób. DS3 odwołuje się do stylistyki - słupek B w kształcie płetwy rekina ma przypominać słupek C prekursora. Większe modele mają być podobnie nieszablonowe. DS5 łączy cechy hatchbacka i limuzyny. Czym jest więc DS4?
Coupe, hatchback, crosover…
Przy pierwszym spotkaniu możemy się zawieść. Styl braci jest mocno indywidualny, podczas gdy tu front wygląda niemal identycznie, jak w C4. Oczywiście zmieniono zderzak i podniesiono zawieszenie, ale jeśli te dwa samochody, C4 i DS4, nie stałyby obok siebie, mógłbym mieć problemy z ich rozróżnieniem. To na szczęście tyczy się tylko frontu. Linia dachu została wygięta w łuk, który zawija w stronę tylnej szyby i schodzi do samego zderzaka. Klamkę tylnych drzwi wtopiono w słupek, by nadwozie bardziej przypominało dwudrzwiowe coupe. W tym miejscu musimy się jednak na chwilę zatrzymać. Kształt drugiej pary drzwi jest nieregularny, szyba mocno wystaje poza obrys drzwi. To bardzo skuteczne narzędzie w karaniu pasażerów - choć tę karę wymierzają sobie sami, nieświadomie. Bardzo łatwo się o taki element uderzyć.
Wyróżnikiem edycji 1955 jest przede wszystkim oryginalny, ciemny kolor z niebieskim połyskiem. Na masce znajdziemy logo DS w kolorze złotego matu, podobnie wykonano centralną część aluminiowych felg. Obudowy lusterek pokrywa laserowo grawerowany wzór.
Wcześniej w tym roku, DS odsłonił jednak model poddany liftingowi. Kiedy do nas dotrze, narzekanie na zbyt duże podobieństwo do C4 powinno ustać. Model zyska całkiem nową twarz, dostosowaną do potrzeb oddzielnej marki - m. in. znikną wszelkie oznakowania Citroena.
I jeszcze minivan?
No, niekoniecznie minivan. W oczy rzuca się jednak rozwiązanie, które widzieliśmy wcześniej w Oplu Zafirze. Chodzi o panoramiczną przednią szybę, z ruchomą częścią podsufitki, pozwalającą uchronić oczy przed słońcem. Dzięki temu do wnętrza wpada dużo światła, a widoczność przypomina tę, jaką znamy z większych aut rodzinnych.
Konsola pochodzi wprost z Citroena C4. A przynajmniej jej forma, bo same plastikowe odlewy w DS4 wyglądają nieco inaczej. Mają też być lepsze gatunkowo. Ich spasowanie stoi na przyzwoitym poziomie i na trzaski raczej narzekać nie będziemy. Ładniejsze plastiki faktycznie wpływają na lepszy odbiór wnętrza, ale mimo wszystko - zmiany względem C4 nie są wielkie. A przecież to "C” ma być prostym modelem, a „DS” wyższą półką. Owszem, w autach koncernu Volkswagena dostajemy te same przyciski w modelach z różnych przedziałów cenowych, ale ich kokpity przynajmniej się czymś różnią. Tutaj widzimy takie trochę ciekawsze C4. Z inną gałką dźwigni zmiany biegów i innym projektem drzwi.
Nie ma jednak co grymasić, bo spędzanie kilku godzin dziennie w tej kabinie nie należy do grona przeżyć traumatycznych. Fotele są dość wygodne, ale przeszkadza wystający panel z logo „1955”, który uwiera w okolicach karku. Komfort zdecydowanie podnosi funkcja masażu i podgrzewania. Miejsca z przodu nie brakuje, ale już z tyłu próżno szukać przestrzeni - dostosowana jest do osób o maksymalnie ok. 170 cm wzrostu.
Pojemność bagażnika wynosi 359 litrów i wygląda to całkiem przyzwoicie. Mamy haczyki, światełka, siateczki - wszystko, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Przeszkadzać może tylko wysoki próg załadunkowy, który musimy ominąć podczas pakowania. Po złożeniu tylnej kanapy dostajemy do dyspozycji 1021 litrów pojemności.
131 KM z trzech cylindrów
W testowym DS4 pod maską znalazł się silnik 1.2 Pure Tech. Mała pojemność i tylko trzy cylindry potrafią wygenerować moc równą 131 KM przy 5500 obr/min oraz 230 Nm momentu obrotowego przy 1750 obr/min. Przy tak małej pojemności, spalanie w trasie potrafi zejść do 6,5 l/100 km, a w ruchu miejskim zamyka się w granicach 8-9 l/100 km.
Z taką pojemnością wiążą się jednak ograniczenia. Obecność turbosprężarki była nieunikniona, ale te urządzenia mają dość wąską charakterystykę pracy. Zanim turbo wytworzy optymalne ciśnienie sprężanego powietrza, czyli od momentu ruszenia do ok. 1750-2000 obr/min, silnik jest wyraźnie słabszy. To samo tyczy się pracy w okolicach czerwonego pola. Jeśli droga prowadzi ku górze, a my chcemy jechać bardzo dynamicznie, zaraz przed zmianą biegu poczujemy irytujący spadek mocy.
Samochód ten nie służy jednak do takiej jazdy. Komfortowe, miękkie zawieszenie też nie zamierza prowokować. Jazda powinna odbywać się raczej w dostojnym, spokojnym tempie, które zapewni potrzebny czas na usadowienie się nadwozia w zakręcie. Sportu nie doszukamy się też w układzie kierowniczym. DS4 jeździ poprawnie, ale z wyraźnym nastawieniem na komfort.
Nie wiem tylko, jakie były założenia podczas projektowania układu hamulcowego. W historycznym DS-ie zastosowano do dziś unikatowe rozwiązanie w postaci przycisku w podłodze. Nie działał on jednak zero-jedynkowo, bo pozostawał czuły na nacisk. Jazda tym samochodem wymagała w zasadzie ponownej nauki. I może w DS4, za pomocą pedału hamulca chcieli do nas puścić oczko i powiedzieć: „trochę, jak w DS-ie, co?”. Jest jak z gumy, ma sporą martwą strefę i pracuje niezbyt liniowo. Siła hamowania potrafi zmieniać się w trochę zbyt dużym stopniu w stosunku do ruchu, jaki wykonujemy pedałem.
Są to jednak cechy charakterystyczne dla części francuskiej motoryzacji, a już szczególnie Citroena, z którego zrodził się DS. Trzeba to po prostu lubić.
Niedługo będzie lepszy?
DS4 jest reprezentantem bardzo młodej marki, której obraz w zasadzie dopiero się tworzy. Początkowo samochody te były częścią katalogu Citroena, ale stopniowo mają od niego coraz dalej odchodzić. I tak też przestaniemy narzekać, że środkowy model z gamy DS jest wśród nich najbardziej nijaki. Że za mało różni się od Citroena C4. Zaprezentowany we Frankfurcie front robi o wiele lepsze wrażenie, a przy okazji usuwa ostatnie z nawiązań do marki-matki na grillu. Mimo wszystko, nie zapowiada się, by wnętrze miało ulec poważnym zmianom, dlatego w gruncie rzeczy nadal będziemy jeździć trochę lepszym C4, tyle że nie będzie to widoczne z zewnątrz.
Poza układem hamulcowym, nie można mieć żalu o to, jak prowadzi się DS4. Zdecydowanie woli spokojną, przewidywalną jazdę i przypadnie do gustu kierowcom, którzy reprezentują właśnie taki styl. Jednostka 1.2 Pure Tech bardzo dobrze sprawdza się w takim użytku.
DS4 kupimy już za 76 900 zł. W takim wydaniu czeka na nas m.in. klimatyzacja manualna, felgi 16”, radio z MP3 i przyciemniane tylne szyby. To w wersji CHIC z silnikiem takim, jak testowany. SO CHIC za 84 900 zł dodaje felgi 17”, dwustrefową klimatyzację, przednie elektryczne fotele z masażem i skórzano-materiałową tapicerkę w dwóch odcieniach do wyboru. Najdroższą wersję stanowi edycja „1955”, która kosztuje co najmniej 95 900 zł. W ofercie znajdziemy jeszcze benzynowy silnik 1.6 THP o mocy 165 KM i 3 warianty diesli - 1.6 BlueHDi 120 KM, 2.0 BlueHDi 150 KM i ten sam 2.0 Blue HDi w wersji 181 KM.
Redaktor