Cooper S Countryman - fantazji ciąg dalszy
Jazda samochodem jest nudna, rutynowa i męcząca. Auta wyglądają tak samo, pożerają wypłatę i do tego zmuszają do stania w korkach, bo jest ich za dużo. Zatruwają środowisko, potrącają sarny na drogach, a ich używanie dla większości ludzi to codzienny obowiązek. Ale nie dla wszystkich.
Fakt, dla wielu osób jazda autem to rutyna, ale komunikacja masowa jest jeszcze bardziej koszmarna, dlatego ostatecznie cztery kółka nie są takie złe. Nie zmienia to jednak faktu, że to dalej przemieszczanie się tylko z własnego domu do pracy i modlenie się o jak najszybszy powrót do wanny z pianą we własnych „czterech ścianach”. Najlepsze jest to, że wiele osób zachwyca się, gdy zobaczy jakiś dziwny samochód na drodze, a gdy przyjdzie co do czego i uzbierają trochę gotówki na koncie – to kupują tradycyjnego, zwykłego i nudnego sedana. A nie wiedzą, co tracą.
Od kiedy MINI zostało wskrzeszone przez BMW, stało się czymś w stylu wielkiego, błyszczącego sygnetu dla ludzi, którzy nie znoszą biżuterii. To nie był samochód, tylko dodatek do żakietu czy marynarki, a że przy okazji też dobrze jeździł, to się po prostu sprzedawał. Najlepsze było jednak to, że nikt nie odczytywał go jako przedłużenia narządów rozrodczych, czy leczenia problemów psychicznych właściciela. Miał w sobie na tyle dużo taktu i klasy, że każdy, kto siedział za jego kierownicą nawet na zdjęciach z fotoradarów nie wyglądał na zakompleksionego „buraka”. A w tak nietypowych autach to praktycznie niemożliwe. Jednak teraz zwykłe MINI to za mało.
Coutryman jest naprawdę dziwnym pomysłem, jak na tego producenta – mały SUV. Ktoś mógłby pomyśleć: „Po co MINI taki wóz, skoro ma w ofercie dość praktycznego Clubmana?”. Może i tak – jest całkiem przemyślany, ale według wielu – niestety niezbyt urodziwy. Clubman wygląda tak, jakby projektowali go dwaj, przyrodni bracia, z czego nad przednią częścią siedział ten, który skończył Akademię Sztuk Pięknych, a nad tylną – ten, który nie skończył nic. Ale i tak nie o to chodzi. Countryman jest inny – ma cztery, normalnie drzwi, w opcji napęd na wszystkie koła i sporo miejsca wewnątrz. A, że przy tym wygląda po prostu obłędnie... – może nie jest tak ponętny jak zwykłe MINI, ale i tak nie ma w sobie ani grama nudy i rutyny. Tylko czym ten wóz właściwie jest?
To zabawne, ale najlepiej spróbować przetłumaczyć sobie jego nazwę. „Countryman” – no cóż. Jakby nie było – wieśniak. Jednak w posiadaniu tego auta nie ma nic złego chyba, że kiepsko czujecie się obrzucani spojrzeniami kierowców. Mimo wszystko można powiedzieć, że ten wóz, to dalej zwykła „osobówka”, tylko taka, która po prostu dobrze czuje się też na polnej drodze. A gdy trzeba – z wielką chęcią rozpocznie walkę z miejską dżunglą jak zwykłe MINI. I nie tylko. Testowa wersja to prawdziwa perełka – flagowy Cooper S. Ma malutki, 1.6l silniczek, który – uwaga – wyciska aż 184KM! A to oznacza, że nawet na trasie większość aut po prostu nie ma z nim szans. Jestem tylko ciekaw jak ta konstrukcja będzie się zachowywała przy wysokich przebiegach, bo takie osiągi wydobyte z tak małej pojemności, to coś w stylu kilku tabletek na serce u zdrowego człowieka – jak będzie twardy, to może „pochodzi”. Ale i tak nic nie jest tak twarde jak zawieszenie tego wozu. Sam przeważnie poruszam się na co dzień roadsterem, który przy Countrymanie po prostu „wymięka”. A dzieje się tak z dwóch względów. Wersja Cooper S standardowo ma trochę utwardzone podwozie. Po drugie – spójrzcie na te koła. Może nie wyglądają, ale liczą aż 18 cali, a opona nie dość, że ma niski profil, to jeszcze pochodzi z rodziny RunFlat - czyli tej, która ma utwardzone brzegi i będzie jeździła nawet po nagłej utracie powietrza. Taki zlepek w życiu nie zapewni komfortu. Ale i tak wszystko ma swoje plusy – pomimo wyższego środka ciężkości, wóz zachował to, co w MINI jest najlepsze - jeździ jak gokart. Układ kierowniczy to jeden z najlepszych, obecnie dostępnych mechanizmów na rynku. Kierownica od oporu do oporu ma zaledwie 2.5 obrotu, a to oznacza, że samochód reaguje natychmiast na każdy ruch ręką. W połączeniu z bezlitosnym resorowaniem, całość stanowi naprawdę gorącą mieszankę i w ogóle nie czuć tego, że ten samochód teoretycznie jest mikroskopijnym SUVem. Najlepsze jest to, że za 809zł podwozie można utwardzić jeszcze bardziej – ciężko mi to sobie wyobrazić. Tak samo jak całe auto paplające się w błocie. Dla niego granice terenowych możliwości to mimo wszystko polna ścieżka – zgodnie z jego nazwą.
Najtańsza wersja Countrymana z benzynowym 1.6l o mocy 98KM pod maską kosztuje równo 82 000zł. Dużo jak na tak małe i nie za mocne auto, ale nie tak źle jak na coś, co rzuca się w oczy w miejskich korkach. Do tego wyposażenie standardowe jest całkiem bogate – system odzyskiwania energii hamowania, pełna „elektryka”, komplet przednich poduszek powietrznych wraz z kurtynami, alarm, radio CD/mp3 i parę systemów bezpieczeństwa… . Ale niestety i tak dobrze jest wyrzucić trochę gotówki na niezbędne dodatki. Choćby takie felgi – w najtańszej wersji są stalowe i nie mają najszczęśliwszego wyglądu. Najtańsze, 16-calowe, wykonane z aluMINIum kosztują 2 024zł. Komputer pokładowy? Nie ma, ale na szczęście nie kosztuje majątku - 607zł. Napęd na wszystkie koła to gorszy temat, bo jest dostępny dopiero od wersji Cooper D ze 112-konnym dieslem. Cena takiej wersji? 104 900zł… . Wymagający mogą się też zastanowić nad sportowymi fotelami za 1 254zł, bo te zwykłe tylko ładnie wyglądają – podparcie boczne mają takie, jak w taborecie. Najlepsze jest to, że flagowy Cooper S wcale nie rozpieszcza bardziej, niż najtańsza wersja. Dużo gadżetów wnoszą dopiero pakiety Salt, Pepper i Chilli które dodatkowo kosztują od 1 821zł do 13 259zł. Ale 184-konny silnik sporo wynagradza. Przy ręcznej przekładni auto rozpędza się do „setki” poniżej 8 sekund, a dzięki doładowaniu, przyjemną elastyczność czuć zawsze. No – za wyjątkiem tych najniższych obrotów, ale to akurat jest normalne. 6-biegowy „automat” jest standardem, gdy do Coopera S weźmiecie napęd na wszystkie koła. Skrzynia może nie jest najszczęśliwszą konstrukcją, bo jak to zwykle bywa – „zastanawia się” nad zmianą biegów, a na rynku można dostać „automaty”, które pracują płynniej. Ma jednak dwie zalety – to steptronic, czyli posiada tryb sekwencyjny. A to oznacza, że można próbować zastanawiać się za nią. Po drugie – dokładnie za 526zł można kupić przycisk z napisem „Sport”. To jedna z ciekawszych inwestycji - wystarczy go wcisnąć, żeby auto w mgnieniu oka utwardziło swój układ kierowniczy oraz stało się nerwowe, a „automat” późno zmieniał przełożenia i w pogotowiu utrzymywał takie, przy którym Countryman dosłownie strzela przed siebie jak z procy po muśnięciu „gazu”. Właśnie wtedy widać jego prawdziwy charakter, który można nawet podkreślić wizualnie. W ofercie są dostępne kontrastowe kolory dachów, nakładki na lusterka, przyklejane pasy na nadwozie… . Wszystko po to, żeby każdy Countryman był inny, choć i tak spotkanie się dwóch takich aut na parkingu, to coś w stylu natknięcia się na Taylor Swift kupującą fasolkę szparagową na naszym targu – póki co niemożliwe.
Ciekawie jest też we wnętrzu. Co prawda jest za słabo wyciszone, a dobre materiały poprzeplatane są z kiepskimi, ale producent zastosował kilka ciekawych patentów. Klamki oraz zagłębienia podświetlono światłowodami i po zmroku wyglądają jak banery w Las Vegas. Do tego z tyłu można mieć coś w stylu kanapy, lub dwóch, indywidualnych foteli. Pomiędzy nimi ciągnie się szyna, do której da się przypiąć wszystko – od uchwytów na kubki, po schowek na okulary i stojak na telefon komórkowy. Do tego miejsca wszędzie jest znacznie więcej, niż mogłoby się początkowo wydawać. Z kolei deska rozdzielcza jest typowa dla producenta – w centrum prędkościomierz wielkości Saturna, który możne być sprzężony z czymś na podobieństwo iDrive u BMW, a pod nim pełno różnych przełączników w stylu retro. Te od sterowania nawiewem układają się nawet w logo marki. Tylko bagażnik trochę smuci… . Jego nie udało się specjalnie powiększyć i ma od 350 do 1170l.
Pozostaje jeszcze kwestia ceny. Cooper S z napędem na jedną oś kosztuje 107 900zł, a na dwie – 114 900zł. Tak czy owak za dużo. Jednak z drugiej strony taka kwota za 184-konny, naprawdę szybki i krzykliwy wóz z napędem na wszystkie koła, w którym na zdjęciach z fotoradarów nie wygląda się na zakompleksionego cwaniaka – no cóż, w sumie nie jest taka zła.
Artykuł powstał dzięki uprzejmości salonu Inchcape Motor Polska we Wrocławiu, Autoryzowanego Dealera MINI, który udostępnił samochód ze swojej kolekcji do testu i sesji zdjęciowej.
Inchcape Motor Polska
ul. Karkonoska 61
53-015 Wrocław
e-mail: salon.wroclaw@bmw-inchcape.pl
Tel. 71/333-10-00