Citroen C4 Picasso - francuskie ciacho
Remonty, zwężenia, wszędzie te niekończące się korki. Dzisiejszy kierowca spędza w nich zdecydowanie za dużo czasu. Nie dość, że sytuacja na rynku pracy każe szukać zatrudnienia tam, gdzie się da, czyli często zbyt daleko, to jeszcze czas spędzany dziennie w aucie niebezpiecznie się wydłuża przez tłok na drogach. Kto wie, może niedługo będziemy przebywać w aucie więcej czasu, niż pod własnym dachem? W tej sytuacji warto wybór samochodu traktować równie poważnie co zakup i urządzenie mieszkania. A to daje poważne fory bohaterowi dzisiejszego testu.
Jak się spojrzy na stereotypy, to przykładowo Włosi kojarzą nam się z klanami, rodzinnymi interesami i więzami krwi. A pokażcie mi jakieś przebojowe włoskie auto rodzinne…? Croma? Phedra? Powiedziałem p r z e b o j o w e! No właśnie – to ciekawe, że tak prorodzinny kraj, motoryzacyjnie najlepiej radzi sobie na polu sprzedaży pojazdów dla indywidualistów. Z kolei typowy Francuz jawi nam się jako amant egoistycznie smakujący życie. A tymczasem rynek rodzinnych francuskich aut kwitnie i oferuje nam szeroką paletę udanych i popularnych modeli dla żonatych i dzieciatych. To paradoks. Jeden z przykładów tego paradoksu spędził ostatni tydzień w naszej redakcji i nazywa się C4 Picasso.
Być może Citroen chce w ten sposób pokazać amantom z kraju nad Sekwaną właściwy kierunek: un - znajdź kobietę, deux - spłódź dzieci, wreszcie trois - spędzaj dużo czasu w naszym minivanie. Przynajmniej ja, kiedy tylko wsiadłem do C4 Picasso, od razu chciałem sprawdzić i wykorzystać wszystkie jego możliwości. Francuzi naprawdę się postarali – spędzanie czasu w ich minivanie jest przyjemne. Wnętrze jest komfortowe, przestronne, i, co nie dziwi, estetycznie wykończone. Plastiki są starannie spasowane i mają ciekawą fakturę, a w każdym zakątku czai się jakiś przycisk, uchwyt czy pokrętło, którego próżno szukać w innych autach, i który nie wiadomo do czego służy, a kiedy już się zgadnie, co autor miał na myśli, to z płuc oglądającego wydobywa się długie „woooow”. Nieczęsto spotyka się model, który potrafi zaskoczyć, a kiedy słyszę aż tyle „woooow”, to warto wspomnieć o powodach tych zachwytów.
Pierwszy powód: nieruchomy środek kierownicy – wygląda niezwykle, bardzo nowocześnie i z pewnością pozwala zoptymalizować kształt poduszki powietrznej dla kierowcy. Wymaga jednak przyzwyczajenia, bo odruchowo szuka się przycisków, które obracają się wraz z kierownicą, a te stoją w miejscu. Da się to polubić – gorzej mi poszło z przebrnięciem przez niezbyt przejrzysty system obsługi radia, komputera czy nawigacji – wszystko sterowane, bagatela, dwudziestoma przyciskami z kierownicy (nie licząc klaksonu). Może jadam za mało pleśniowych serów albo bagietek i nie rozumiem francuskiej duszy, ale nie mogę tego systemu ocenić jako łatwy w obsłudze. Dogadywanie się z nim przypomina rozmowę z Azjatą na targu – niby mówi po naszemu, ale po kwadransie rozmowy potrzebujesz urlopu.
Drugi powód: olbrzymie schowki umieszczone pod szybą. Może nie są zbyt pojemne, ale na papiery czy mapki wystarczą, a do tego (cóż za dbałość o szczegóły) są podświetlane. Zostały tak dobrze zintegrowane z kokpitem, że odkrycie, iż w ogóle istnieją powoduje jęk zachwytu. Trzeci powód to przednia szyba, która wcina się w dach o parędziesiąt centymetrów głębiej niż w innych autach i daje efekt jazdy przeszklonym jak akwarium autokarem. Czwarty: sterowanie nawiewem i klimatyzacją, które z centralnej konsoli powędrowało do dwóch osobnych paneli przy drzwiach kierowcy i pasażera. Rozwiązanie dyskusyjne, tym bardziej, że poszczególne przyciski sterujące temperaturą, siłą nawiewu i setką innych funkcji, są małe i w dotyku niewiele się różnią – wymagają więc oderwania oczu od drogi i dłuższego skupienia uwagi na „kalkulatorze” przy drzwiach. Warto wspomnieć też o przednich fotelach, które mają tak imponujące podparcie boczne, jakby auto miało służyć do rozgrzewek rajdowych dla Sebastiana Loeba. Co ciekawe, taki sportowy kształt fotela wcale nie przeszkadza przy zajmowaniu miejsca, ponieważ boczki są miękkie. Pozostając przy fotelach – z tyłu są 3 osobne miejsca, co nie jest niczym szokującym w tym segmencie – jednak kiedy otworzyłem rozkładaną półeczkę za przednim fotelem i zobaczyłem podświetlającą ją diodową lampkę, to znów musiałem przyznać, że dbałość o szczegóły jest mocną stroną tego auta. Dodajmy do tego rozwijane rolety w oknach tylnej pary drzwi, torbę na kółkach w bagażniku czy dodatkowe wypukłe lusterko dla kierowcy, pozwalające na obserwacje sytuacji na tylnych fotelach i mamy jasność, że im bliżej się zapoznajemy z tym samochodem, tym bardziej on może się podobać.
Zapewne zanudzam tą wyliczanką. A jeszcze nie powiedziałem o najważniejszym „wooow”, tym który pomoże zrealizować pierwszy punkt planu Citroena, czyli słynne „recherche de la femme” - to jego wygląd zewnętrzny. Bordowy kolor auta testowego sięga tylko do linii okien. Słupki i dach pomalowane są na czarno a kolory bordowe i czarne dzieli zmysłowo pofalowana chromowana listwa. Przejść obojętnie obok tego auta może tylko osoba z poważnymi zaburzeniami wzroku. Jaskrawe, kontrastujące kolory, światła LED, atrakcyjne i indywidualne kształty i olbrzymia powierzchnia szyb (w wersji z przeszklonym dachem to aż 6,2m2) sprawiają, że C4 Picasso staje się bardzo atrakcyjnym autem dla klientów kupujących auta oczami.
I o ten efekt Citroenowi chodziło! Domowe kapcie, prawdziwy rosół z prawdziwej kury czy Jumbo-Pack pampersów też są bardzo rodzinnymi atrybutami, ale żadna z tych rzeczy nie wygląda „sexy”. A C4 Picasso wygląda.
Może dlatego po zajęciu miejsca w aucie wcale nie chce się nigdzie jechać – z tego samego powodu, z którego nie chce się jeść ładnie podanego francuskiego ciasta. Wygląda ono na tyle obłędnie, że pojawia się obawa, czy może smakować tak dobrze, jak wygląda? Czy na pewno kucharz jest tak samo dobry w pieczeniu, co w dekoracji? A co jeśli ciasto będzie za słodkie albo za twarde? Sprawdźmy to!
Auto wyposażone jest w 2-litrowy, 150-konny silnik HDI. W połączeniu z manualna 6-biegową skrzynią biegów silnik, umożliwia bezstresową jazdę w trasie. Jest elastyczny, dobrze wyciszony i pozwala pędzić z maksymalna prędkością nawet 205 km/h. Zanim jednak postanowisz rozpędzić auto do tej prędkości, dobrze się zastanów nad budżetem, który przeznaczyłeś na podróż, ponieważ ekonomiczna jazda ze spalaniem poniżej 7 litrów na 100 km kończy się gdzieś w okolicach 90-100 km/h. Przy wyższej prędkości wysoka i szeroka bryła auta zaczyna stawiać tak duży opór aerodynamiczny, że spalanie wzrasta bardzo szybko o parę litrów.
Zawieszenie jest „francuskie” – czyli komfortowe i nieco chybotliwe. Przy większych prędkościach ostre ruchy kierownicą powodują wyraźne przechyły nadwozia. Auto prowadzi się jednak sprężyście i przewidywalnie - kierowcy łatwo jest wyczuć i przewidzieć granicę, za którą opony mogą zacząć piszczeć w zakrętach, a nadsterowność każe ćwiczyć robienie kontr. Jak na rodzinne auto - nie można mieć żadnych zastrzeżeń prócz jednego – praca podwozia jest zbyt dobrze słyszalna w kabinie, jak na auto o przebiegu 10 tysięcy km.
Problem z tym francuskim ciastem zaczyna się w mieście, gdzie zmiany biegów to chleb powszedni. To, na co można przymknąć oko w trasie, zaczyna denerwować w gąszczu świateł i skrzyżowań. To skrzynia biegów - jest nieprecyzyjna, stawia niezrozumiałe opory, a do tego pierwsze dwa biegi są nie najlepiej zestopniowane, co powoduje, że obroty nieustannie są albo za wysokie albo za niskie. Dokładnej prędkości obrotowej silnika i tak nie poznamy, ponieważ obrotomierz jest wyświetlany na panelu LCD, a do tego zajmuje skrajne prawe miejsce na centralnie umieszczonym, głównym wyświetlaczu schowanym pod pokaźnym daszkiem. Obrotomierz jest więc faktycznie przed oczami pasażera na prawym fotelu, a nie przed oczami kierowcy – szkoda, że tak potraktowano tak ważny parametr pracy silnika. Jeśli to kwestia przyzwyczajenia, to zapewniam, że tydzień nie wystarczy. Jeszcze jeden problem spotka nas przy parkowaniu w trudnych warunkach, kiedy trzeba pomóc sobie hamulcem ręcznym. Otóż projektanci zrezygnowali z klasycznego „ręcznego” hamulca, na rzecz elektrycznego, sterowanego eleganckim przyciskiem. Daje to oczywiście pole do popisu dla wielbicieli gadżetów – hamulec sam się włącza po zaparkowaniu i sam się wyłącza po ruszeniu, jednak są sytuację, w których stara dobra klasyczna „wajcha” bywa po prostu niezbędna. Na koniec warto wspomnieć o niemal niewidocznych w słońcu diodach symbolizujących włączony kierunkowskaz (umieszczonych oczywiście w niezwykłym miejscu na kierownicy) – przy szybszej jeździe z częstą zmianą pasów szybko traci się orientację, który kierunkowskaz obecnie jest włączony. No cóż – czy wszystko musi być idealne? Świat generalnie taki nie jest - wystarczy spojrzeć na słynny obraz Guernica – Picasso też umiał narysować porządny bałagan.
Rzadko które auto ma tak dobrze dobraną nazwę – Picasso był niedoceniany lub przeceniany, ale zawsze niezwykły i wywołujący emocje - C4 Picasso ma coś z obrazów genialnego malarza. Wygląda jak arcydzieło, które na pierwszy rzut oka nawet szokuje, ale na drugi chce się to cudo mieć na własność. Tym bardziej, że nie trzeba po nie jechać do słynnego domu aukcyjnego Christie’s – wystarczy najbliższy salon Citroena, gdzie otrzymasz potężny, niemal 20-tysięczny rabat i wyjedziesz wersją Exclusive za jedyne 86,600 zł.
Wówczas będziesz mógł w towarzystwie rzucić dla żartu, że „…mam taką kolekcję dzieł sztuki, że Picasso to ja trzymam w garażu”.
Zalety:
+ wyjątkowa prezencja
+ obszerne i funkcjonalne wnętrze
+ mocny silnik
+ atrakcyjne rabaty w salonie
Wady:
- nieprecyzyjna i niezbyt dobrze zestopniowana skrzynia biegów
- ergonomia wymagająca przyzwyczajenia
- elektryczny ręczny hamulec