Citroen C4 Cactus 1.2 PureTech - awangarda w mieście
Wydawałoby się, że w świecie samochodów pokazano już wszystko, a kolejne pomysły są jedynie rozwinięciem poprzednich. Jest w tym trochę racji, ale co jakiś czas pojawia się model, który jest w stanie zachwiać naszym dotychczasowym światopoglądem. Czy Citroen C4 Cactus to jeden z nich?
Po premierze na 84. Salonie Samochodowym w Genewie, Citroen C4 Cactus wywołał mieszane uczucia. Jedni byli zachwyceni niecodzienną stylistyką, inni wręcz przeciwnie – uznawali to za przesadę. Jedno jest jednak pewne – nikt nie przeszedł obok niego obojętnie. Dlaczego?
AirBump po raz pierwszy
Przede wszystkim właśnie przez rozwiązania stylistyczne. Wszyscy wiemy, co najbardziej odbiega tu od normy, ale zacznijmy od początku – frontu. Już w tym miejscu jest… inaczej. Światła podzielone są bowiem aż na trzy sekcje, w dodatku wyraźnie od siebie odcięte. Na samej górze mamy wąski pasek LED do jazdy dziennej, pod nim drugi klosz z kierunkowskazami i regularnymi światłami mijania, a na samym dole już światła doświetlające statycznie zakręty. Z tyłu mamy z kolei lampy mające dawać trójwymiarowy efekt, a pomiędzy nimi znowuż spore nakłady czarnego plastiku.
Linia boczna wygląda całkiem dynamicznie, a charakterystyczne relingi są również cechą identyfikującą Cactusa na tle innych samochodów. Najbardziej kontrowersyjnym elementem jest tutaj jednak słynny AirBump. Jest to plastikowa powierzchnia wypełniona pęcherzykami powietrza, która ma być odporna na zarysowania i amortyzować drobne stłuczki. Zastanawiam się tylko, przed czym ma chronić ten cały plastik? Prześwit jest podwyższony, a ochronne elementy znajdują się raczej w miejscach, których większość samochodów nie dosięgnie. Wydaje mi się, że drzwi boczne są raczej pułapką na rowerzystów i dostawców pizzy, a jedynym sensownym miejscem jest tu panel na przednich drzwiach. Faktycznie obejmuje on obszar, którym najczęściej możemy uderzyć inne samochody na parkingu podczas wysiadania, ale niestety – na tylnych drzwiach, z których będą wyskakiwać nasze rozbrykane dzieci już o tym nikt nie pomyślał. Wnioskuję więc, że sam AirBump będzie działać przy starciach z innymi Cactusami, crossoverami i SUV-ami, a jego zastosowanie miało raczej wymiar finansowy – plastik jest w końcu tańszy od blachy, a jego jest tu jednak sporo.
Mimo wszystko, ocierająca się o wygląd łazika księżycowego stylistka Cactusa wpada w oko – niezależnie od opinii. Na skrzyżowaniach ludzie wpatrują się w niecodzienny widok, przy czym jedni uśmiechną się z aprobatą, a inni pokiwają głową z myślą „Coś ty chłopie sobie kupił…”. W końcu testowy model był żółty.
Inaczej, a jednak…
W środku wszystko wydaje się być już bardziej unormowane, choć to tylko pozory. Przede wszystkim zauważymy tu ekran systemu multimedialnego, który znamy już z innych modeli koncernu PSA. Choć w zamyśle jest to rozwiązanie całkiem przyjazne, bo mamy wszystko w jednym miejscu, to jednak dla kierowcy może być zbyt rozpraszające. Chodzi mi tu przede wszystkim o kontrolę nawiewu, bowiem ta odbywa się całkowicie na owym ekranie. Kierowca musi więc trafić w odpowiednią ikonkę, a następnie szukać przycisków na ekranie, zamiast zwyczajnie chwycić za pokrętło i je przekręcić. Przyciski są oczywiście odpowiednio duże, ale nie zastępują niestety tych fizycznych.
Drugi ekran znajduje się przed kierowcą. Znajdziemy na nim cyfrowo pokazaną prędkość, komputer pokładowy i wszelkie kontrolki, choć zabrakło obrotomierza i wskaźnika temperatury oleju. Odpowiadające mu wskazania są realizowane jedynie przez kontrolki. Przez te właśnie ekrany, zostaliśmy pozbawieni większości przycisków, które widnieją na konsolach innych samochodów. Jadąc ciemną drogą ciężko się przez to niestety zorientować w kabinie i wszystko właściwie robimy po omacku. Jeśli więc czegoś akurat szukamy w schowkach, to nie obejdzie się bez zapalenia lampki.
W Cactusie chodziło jednak o co innego, niż stworzenie kolejnego pojazdu. Projektanci pokazali nam, jak bardzo przyzwyczailiśmy się do pewnych rozwiązań i jak bardzo może zmienić się nasz kontakt z autem, jeśli część rzeczy zostanie zaprojektowana inaczej. Tylne szyby zawsze się opuszczają? U nas będą się tylko odchylały. Regulujecie ustawienia nawiewu za pomocą staroświeckich gałek? Nuda. Zabierzemy wam je wszystkie i wsadzimy do dotykowego ekranu na konsoli. Przyciski jakie się ostały to podgrzewanie przedniej i tylnej szyby, zamek centralny, kontrola trakcji oraz pokrętło głośności – widać takie zostały uznane za niezbędne. O dziwo, na kierownicy przycisków jest już więcej. Możemy sterować telefonem, głośnością radia i multimediów, przełączać piosenki i ustawiać tempomat.
Oceniając stylistykę, jest tu jednak całkiem fajnie. Są eleganckie wstawki z matowego aluminium i wiele inspiracji „podróżami sprzed lat”. Objawiają się one choćby w postaci schowka przed pasażerem, który przypominać ma klasyczny kufer. Spytacie być może, gdzie w takim razie jest poduszka powietrzna pasażera? Otóż, Citroen wpadł na pomysł, by umieścić ją w suficie. W razie kolizji rozwija się przed przednią szybą, zapewniając, wedle zapewnień producenta, identyczną ochronę, jak w przypadku klasycznej poduszki. Na drzwiach, oprócz klamek, znajdują się również rączki stylizowane na te, które widujemy w podróżnych walizkach. Citroen C4 Cactus ma kształty zbliżone do prostopadłościanu, przez co możemy spodziewać się sporo miejsca w środku. Nad głową – owszem. Kierowca również może przyjąć optymalną pozycję, ale z tyłu miejsca jest po prostu wystarczająco. Ani za dużo, ani za mało – bez zbędnego luksusu. W bagażniku również nie znajdziemy szczególnie dużo miejsca, bo jego pojemność wynosi 358 litrów. Jego ładowanie utrudnia wysoki próg załadunkowy, ale sam w sobie jest całkiem ustawny z racji prostopadłościennego kształtu.
Pieśń trzech cylindrów
Do testów dostaliśmy wersję z benzynowym silnikiem PureTech o mocy 82 KM. Cechuje się on przyjemnym warkotem 3-cylindrów, które pojawiają się w każdej odmianie – 75 KM, 82 KM i 110 KM. Może nie są to wartości powalające, ale jeśli połączyć je z masą własną poniżej tony, to przy małym obciążeniu uda się zachować wystarczającą dynamikę jazdy. Maksymalny moment obrotowy testowego modelu to 118 Nm objawiające się dopiero przy 2750 obr./min. Faktycznie, na niskich obrotach za wiele się nie dzieje, ale redukując biegi i kręcąc silnik pod czerwone pole, da się wyprzedzać wolniejsze auta. Zastosowane tu zawieszenie to klasyczny układ kolumn MacPhersona z przodu i belki skrętnej z tyłu. Jego zestrojenie jest raczej miękkie i sugeruje leniwe pokonywanie codziennych dystansów, ale niska masa to zawsze korzyść przy szybkich zmianach kierunku jazdy. W slalomach samochód zachowuje się więc całkiem stabilnie, nie razi nadsterownością, a wystąpi tu jedynie delikatna podsterowność przy zbyt głębokich skrętach - nie odbiega od standardów aut tej klasy.
Citroen C4 Cactus ma być przede wszystkim samochodem oszczędnym. Stwierdzenie to rozpoczyna się klasycznie – ograniczeniem zużycia paliwa. Na trasie udało mi się osiągnąć spalanie na poziomie 5.4 l/100 km, ale jeżdżę raczej dynamicznie i jeśli trzeba było wyprzedzać, odbywało się to w okolicach czerwonego pola na obrotomierzu. Jadąc wolniej, jedynie utrzymując obroty poniżej 3 tys. obrotów, zapewne na komputerze pokładowym pojawi się i niższa wartość. Oszczędny samochód oznacza tu jednak coś jeszcze. Weźmy na przykład spryskiwacze do szyb. Zastosowano tu system o wdzięcznej nazwie Magic Wash, w którym dysze spryskiwaczy umieszczone są bezpośrednio na wycieraczkach. Tym sposobem zużycie płynu do spryskiwaczy powinno być o wiele mniejsze, choć nie udało mi się tego dokładnie sprawdzić – w trakcie testu płyn się nie skończył, więc wierzymy na słowo. W wersjach z dachem panoramicznym, pozbyto się całkowicie rolet, co obniżyło wagę tego rozwiązania, ale to też mniej elementów do ewentualnego serwisowania.
Kreatywny i niszowy
Citroen C4 Cactus to z pewnością samochód niszowy. Oryginalny wygląd gwarantuje wyróżnienie się z tłumu, co jednym się spodoba, a innym nie. Podoba mi się tu ogólnie kreatywne podejście do tematu miejskiego auta, zastępując znajome rozwiązania innymi, czasem nowatorskimi, ale nie zawsze jest to praktyczne. Bynajmniej nie od razu. Pomysł ten kojarzy mi się trochę z Fiatem Multiplą, którego wygląd do dziś wywołuje sporo kontrowersji, a jednak w środku wiele osób szybko się odnajdywało i uznawało ten pojazd za bardzo praktyczny. Przede wszystkim znaczenie ma tutaj ilość miejsc w środku, bo choć nie musimy zawsze jeździć pełnym samochodem, to czasem właśnie to jedno dodatkowe miejsce się przydaje – a w Cactusie z automatem z przodu jest też trzyosobowa kanapa.
Oszczędność wysuwa się na pierwszy plan w każdym aspekcie jego promocji, a jednak cena nie jest tak niska, jak by się wydawało. Ceny zaczynają się od 51 900 zł za najniższą wersję wyposażeniową i silnik benzynowy o mocy 75 KM. Silnik taki, jak w testowanym modelu jest bazowo o 3 tys. zł droższy, a automatyczna skrzynia biegów to dodatkowe 3 400 zł. Topowa wersja z benzynowym silnikiem to już 75 400 zł, a diesle obejmują zakres 68 500 zł – 82 400 zł. Ta ostatnia cena wydaje się być już naprawdę wysoka, ale być może chętni się znajdą.
I o to chyba tutaj chodzi. O magię przyciągania, chęć posiadania czegoś, czego nikt inny nie ma i co nie istniało w podobnej formie wcześniej. Wiele osób zapewne woli tradycyjne rozwiązania – i ja im się nie dziwię, bo sam do nich należę. Ale jeśli patrząc na awangardowego Citroena, pomyślisz, „Hej, przecież ten AirBump to jest to, czego potrzebuję!”, to zapewne przymkniesz oko na cennik i z uśmiechem na twarzy wyjedziesz z salonu nowym Cactusem. Po wybraniu jednej z 21 konfiguracji kolorystycznych nazwiesz go „swoim”, a wtedy będziesz mógł w pełni identyfikować się z pojazdem, którym poruszasz się na co dzień. Jeśli chcesz się wyróżniać, a nawet więcej – być rozpoznawalnym na drodze, C4 Cactus czeka na Ciebie w salonach Citroena.
Redaktor
Citroen C4 Cactus 1.2 PureTech 82 KM, 2014 - test AutoCentrum.pl
Wyświetlenia: 13 603Spoglądając na Citroena C4 Cactusa można dojść do wniosku, że jest to jeden z tych drogich crossoverów klasy premium, samochód dla tych, którzy chcą się wyróżnić na drodze. Po bliższym kontakcie zarówno z autem, jak i cennikiem diametralnie zmieniamy zdanie. Ale czy to źle? Okazuje się, że nie! Zapraszamy na test!