Citroen C-Elysee – mniej budżetowy?
Citroen C-Elysee to samochód, który jest na rynku niewątpliwie potrzebny. To dla wszystkich tych, którzy chcą kupić samochód z salonu, ale nie widzą sensu w wydawaniu na niego całych swoich wieloletnich oszczędności. Ot, samochód ma jeździć, być tani w eksploatacji i się nie psuć. Citroen też tak myślał. Zostawił ten model samemu sobie – klienci i tak się znajdowali, mimo dość topornej konstrukcji i niezbyt dobrego wyposażenia. Ci sami klienci jednak, kiedy dostali alternatywę w postaci Fiata Tipo, szybko się od Citroena odwrócili. Oto dostali samochód ładniejszy, nowocześniejszy, ale nadal w dobrej cenie. Okazuje się, że walkę można toczyć nie tylko na szczycie cenników. Nagle trzeba było też zawalczyć o klienta, który kupuje najtańszy model – i po prostu dać mu więcej. Jak więc zaktualizowano C-Elysee?
Trochę nowoczesności
Poprzednie C-Elysee już na pierwszy rzut oka wyglądało dość budżetowo. Po prostu nie przypominało nowego samochodu – gdzie były światła LED do jazdy dziennej czy LED-owe akcenty z tyłu? Wydaje się, że to tylko detale, ale to między innymi dzięki nim nowe samochody wyglądają… nowocześnie. W ten sposób projektanci kreślą charakter samochodu lub wszystkich modeli, jeśli mają mieć podobną identyfikację świetlną. Choć LED-ów zamkniętych w kloszach lamp nadal nie zobaczymy, to same reflektory zmieniły kształt odbłyśnika.
Nieszczególnie piękne były też w C-Elysee koła. Najczęściej spotykaliśmy ten model – jak to się pisze w ogłoszeniach: „w kołpaku”. Teraz do oferty weszły ciekawe, 16-calowe felgi aluminiowe San Diego. Kosztują 800 zł, ale samochód prezentuje się na nich o wiele lepiej. To te, które możecie zobaczyć na naszych zdjęciach.
Przy okazji faceliftingu zmieniono też nieco kształt przedniego zderzaka. Jego linie są teraz bardziej dynamiczne i nawet pokuszono się o imitację wlotów powietrza. Na zderzaku pojawiło się też trochę chromu.
Odświeżone C-Elysee wygląda teraz bardziej elegancko – bliżej mu do wyboru, który nam się podoba niż takiego, który wybieramy, bo musimy – ze względu na cenę.
A jednak…
O ile z zewnątrz mało wprawne oko mogłoby wycenić wersję po liftingu drożej, tak wewnątrz nie ma „zmiłuj”. Tutaj czuć, że jest to samochód budżetowy, ale ktoś, kto zdecyduje się na C-Elysee, raczej nie będzie spodziewał się tu skóry, drewna czy aluminium. Patrząc przez pryzmat ceny, materiały są w porządku, a tym bardziej ich spasowanie.
Projekt deski rozdzielczej nie jest szczególnej urody. Kremowo-szary, błyszczący panel trochę za bardzo rzuca się w oczy, ale mamy za to… system Citroen Connect! C-Elysee to w dodatku jeden z niewielu już Citroenów, w których ustawienia klimatyzacji możemy dostosowywać za pomocą fizycznych przycisków. Pozostałe funkcje przeniesiono już do dotykowego interfejsu. Jeśli chodzi o ergonomię – ekran jest trochę zbyt nisko i zbyt pionowo, jak na tę wysokość. Podglądanie informacji wyświetlanych w tym miejscu mocno rozprasza.
Projekt dźwigni zmiany biegów miał być chyba elegancki, ale wyszło i tanio, i niepraktycznie. Górna część gałki zdobiona jest imitacją chromu. Taki lakierowany materiał w tym miejscu aż prosi się o rysy od kontaktu z obrączką, zegarkiem, czy jakimkolwiek innym twardym przedmiotem. Niezbyt praktyczne jest też umieszczenie tylko jednego uchwytu na napój na tunelu środkowym.
Tak, jak w wersji sprzed liftingu, elektrycznymi szybami sterujemy z poziomu tunelu środkowego. Takiego rozwiązania nie spotkamy już prawie w żadnym innym samochodzie, ale widocznie tak jest taniej.
C-Elysee nie konkuruje jednak z nikim pod względem wykończenia. Liczy się to, ile samochodu dostaniemy za te 40 czy 50 tys. zł. Okazuje się, że bardzo dużo – w samochodzie spokojnie może podróżować piątka dorosłych osób. Wystarcza miejsca na nogi i głowę – to też zasługa bezkonkurencyjnego rozstawu osi wynoszącego 2652 mm i wysokiego, prostego dachu. To też dlatego często, zamawiając taksówkę czy Ubera, podjeżdża do Was ten sedan.
Choć przestrzeń dla pasażerów jest spora, bagażnik również sporo pomieści – 506 litrów. W rzeczywistości trzeba jednak odjąć parę litrów, które zajmują dość masywne zawiasy.
Twardziel, jakich mało
C-Elysee zdecydowanie spodoba się tym, którzy uważają, że dzisiejsza motoryzacja jest zbyt delikatna i skomputeryzowana. To samochód – i tyle. Został zaprojektowany tak, by jako ten środek transportu służył jak najdłużej i sprawiał jak najmniej problemów.
14-centymetrowy prześwit pozwala jeździć też po drogach gorszej jakości. Zresztą, zawieszenie zostało odpowiednio pod tym kątem wzmocnione. By nie straszna była mu wilgoć i zima, podwozie zostało też dodatkowo zabezpieczone powłoką antykorozyjną. Silnik ma być też odporny na jazdę na paliwie niskiej jakości. Można więc próbować wybrać się z Polski do Władywostoku na kołach.
W testowym egzemplarzu znalazł się benzynowy silnik 1.6 VTi o mocy 115 KM. Wolnossący. Trochę już zapominamy, jak się takimi jeździ. Turbosprężarki są dzisiaj tak powszechne, że w większości nowych samochodów, nawet w tych ze słabszymi silnikami, spodziewamy się wyczuwalnego przyspieszenia. Najlepiej już od niższych obrotów.
A C-Elysee? Choć moc jest wystarczająca, trzeba wkręcać silnik na wysokie obroty, by coś poczuć. To wiąże się też z częstszymi redukcjami podczas jazdy. Jeżdżąc tym Citroenem, doceniamy postęp i możliwości… innych konstrukcji.
Największą zaletą 1.6VTi jest jego względnie prosta konstrukcja i umiarkowane zapotrzebowanie na paliwo. Producent mówi o niecałych 9 l/100 km w mieście – i nie odbiega znacząco od prawdy, o ile nie próbujemy być pierwsi na każdych światłach. Raczej nam to nie grozi. W trasie przeszkadza brak szóstego biegu.
Podczas jazdy poczujemy względny komfort, choć fotele nie sprawdzają się na dłuższych trasach. Zawieszenie jest zdecydowanie z tych bardziej miękkich, ale i to nie zapewnia mu odpowiedniej przyczepności na dziurawych drogach. Tył, szczególnie obciążony, czasem uskakuje na boki. Nie jest to nic strasznego, po prostu taki to urok belki skrętnej.
Poprawiono tyle, ile trzeba
I tylko tyle. C-Elysee po faceliftingu zyskał przede wszystkim bardziej atrakcyjny wygląd. Dobrze, że mamy też możliwość dodania do konfiguracji systemu multimedialnego ze sporym ekranem i nawigacją. Radia z małym, dwukolorowym wyświetlaczem z dnia na dzień stają się coraz bardziej przestarzałe.
Łatwo jest jednak oceniać C-Elysee, kiedy patrzy się na niego z góry. Można go porównywać do popularnych hatchbacków, ale to nie ta liga – i on nawet w tej lidze grać nie chce. Ma swoją, w której liczy się to, ile trzeba zapłacić, by kupić samochód jak największy, jak najbardziej przestronny i jak najtańszy w eksploatacji. I tutaj jest nadal bardzo konkurencyjny.
C-Elysee możemy mieć już za 41 900 zł, choć będzie to kwintesencja samochodu budżetowego. O poziomie Live świadczy już sam fakt, że jednym z głównych punktów, którymi Citroen sprzedaje go na swojej stronie internetowej, jest… centralny zamek. Witajcie w 2000 roku. Przyzwoicie robi się dopiero od kwoty 47 290 zł w More Life i wyżej. Za najlepszy standard, Shine, musimy zapłacić już ponad 60 tys. zł.
Jeśli postanowicie w końcu, by zdjęcia tego wymarzonego BMW E90 z przebiegiem 175 tys. km. odłożyć na bok, a w zamian kupić nowego Citroena z salonu – na pewno odwdzięczy się tanią i bezproblemową eksploatacją.
Redaktor