Citroën C-Elysée - francuski minimalizm
Producenci samochodów osobowych wręcz prześcigają się w kwestii nowości. A to moda na takie, a nie inne przetłoczenia, innym razem nieledwie zawody czyj model będzie bardziej naszpikowany elektroniką. W blasku fleszy zawsze stają najbardziej "wybajerzone" wersje niejednokrotnie i tak imponujących aut. Jest jednak spora grupa samochodów osobowych, która została zepchnięta w cień przez celebrytów o czterech kołach.
Jaskiniowcy, auta dla przeciętnego Kowalskiego – jak zwał tak zwał. Samochody są dla ludzi, a nie każdy musi być moto-zapaleńcem, który nawet nie spojrzy na auto o mocy mniejszej niż 200 koni mechanicznych. Właśnie z takich względów powstają samochody pokroju Citroëna C-Elysée. Mają być towarzyszami dnia codziennego, środkiem transportu z punktu A do punktu B. Jeżeli wrzucimy do jednego worka niską cenę, przyzwoity silnik i bardzo obiecującą przestrzeń, a następnie mocno potrząśniemy, to wyjedzie nam z niego nikt inny, jak Citroën C-Elysée.
Trudno temu modelowi przypiąć łatkę konkretnego segmentu. Jest to bardzo ekonomiczna wersja niedużego, ale pojemnego sedana, gdzieś na pograniczu segmentów B i C. Na polskim rynku model ten pojawił się w 2013 roku i – choć nie piszą o nim na pierwszych stronach gazet – zainteresowanie nim nie maleje. Powód jest prosty – jest schludny, duży i tani, przez co idealnie wpasowuje się w potrzeby rodzin o ograniczonym budżecie. Próżno w nim szukać wyszukanego francuskiego stylu, czy innowacyjnych rozwiązań. Nie doczekaliśmy się także odświeżonej wersji. Widocznie Citroën woli inwestować w nowe generacje bardziej awangardowych modeli, niż zmieniać coś, co i tak zostało już uproszczone do granic możliwości.
Auto zostało zbudowane na płycie podłogowej Citroëna C3, głównie z myślą o byciu możliwie jak najbardziej praktycznym. Nie można jednak powiedzieć, że jest brzydkie. Aspekt na pierwszy rzut oka odróżniający go od znacznie droższych sedanów, to niezbyt długi przód, ze śmiesznie wręcz krótkim przednim zwisem. Poza tym, do profilu auta nie ma się o co przyczepić. Nie znajdziemy tam jednak nowoczesnej opadającej linii dachu, agresywnych przetłoczeń czy fikuśnych kształtów. Ma być prosto i schludnie. Już po kształcie zewnętrznym można zauważyć, że kabina pasażerska przywita nas nienaganną przestrzenią, a bagażnik pomieści więcej niż konkurenci. Niestety testowy egzemplarz był wyposażony w mało eleganckie stalowe koła z kołpakami, które nie dodają uroku. Jednak patrząc na ten samochód łatwo zauważyć, że jego życiowym mottem jest „praktyczność przede wszystkim”.
Wsiadając do środka w pierwszej chwili łatwo doznać osłupienia. Nowoczesne samochody przyzwyczaiły nas do pewnego poziomu i jakości, której oczekujemy już podświadomie. Tymczasem w C-Elysée wkraczamy do ascetycznej jaskini na kółkach, w której niemal szczytem nowoczesności są elektrycznie sterowane szyby. Citroën ciął koszty nawet na okablowaniu – przyciski do ich otwierania znajdują się bowiem na tunelu środkowym. Permanentnie utrudnia to ich odnalezienie, ponieważ instynktownie szukamy ich w okolicach drzwi. Poza bardzo skromnym radiem, nie znajdziemy w tym aucie niemal niczego, co poświadczałoby fakt wyprodukowania go w 2015 roku. Pod plastikową zaślepką znalazło się jednak miejsce na gniazdo Jack oraz złącze USB. Teoretycznie radio jest wyposażone w funkcję Bluetooth umożliwiającą korzystanie z zestawu głośnomówiącego, jednak zsynchronizowanie telefonu z systemem graniczy z cudem.
Wystarczy jedno spojrzenie na plastiki i materiały użyte do wykończenia wnętrza, aby na twarzy obserwatora pojawiło się niedowierzanie. Cały środek został wykonany z twardego, ordynarnego wręcz plastiku. Choć może to razić w oczy amatorów estetyki, nie można zapominać o przeznaczeniu tego samochodu i o tym, że przede wszystkim ma być tani. Oznacza to, że na jego pokładzie znalazły się tylko elementy niezbędne do kierowania pojazdem i utrzymania w nim względnego komfortu (bez obaw, nie jest tak źle, ponieważ C-Elysée posiada klimatyzację).
Fotele w tym modelu służą wyłącznie do… siedzenia. Nie oszukujmy się – pojęcie „trzymanie boczne” jest im całkowicie obce. Niestety są też dosyć miękkie, co miało zapewne służyć poprawie komfortu. O ile do samego siedziska nie ma się o co przyczepić, tak oparcie pozostawia wiele do życzenia. Jazda tym autem przez tydzień przyczyniała się do permanentnego wręcz bólu środkowego odcinka kręgosłupa. Zbieg okoliczności? Być może. Jednak bardziej prawdopodobne wydaje się, że winowajcą był właśnie fotel. Na pochwałę zasługuje jednak tylny rząd siedzeń. Już wygląd zewnętrzny auta sugeruje, że pasażerowie podróżujący z tyłu nie powinni narzekać na brak miejsca zarówno nad głowami, jak i na nogi. Tak jest również w praktyce. Nawet wysokie osoby są w stanie komfortowo podróżować, szczególnie w duecie. Kanapa C-Elysée jednak z przyjemnością przyjmie 3 osoby, pod warunkiem, że posturą nie będą dorównywać Pudzianowskiemu.
Skoro o przestrzeni mowa, to przy spotkaniu z tym autem warto zajrzeć do bagażnika. Swoją pojemnością naprawdę pozytywnie zaskakuje. W końcu mamy do dyspozycji aż 506 litrów! Zdecydowanie wyróżnia to C-Elysée nawet na tle niektórych aut z nadwoziem typu kombi. Dodatkowo, pod podłogą bagażnika znajdziemy jeszcze 20-litrowy schowek, umożliwiający schowanie niedużych przedmiotów. Mankamentem jest jednak sposób jego otwierania. Klapa podnosi się bowiem jedynie po naciśnięciu guzika na pilocie, bądź z wnętrza pojazdu. Brak standardowej klamki lub przycisku zewnętrznego z czasem staje się nieco kłopotliwy.
Pod jakże krótką maską Citroëna C-Elysée znalazł się silnik benzynowy 1.6 VTi o mocy 115 koni mechanicznych i maksymalnym momencie obrotowym 150 Nm. Jednostka współpracuje z (dość niespodziewaną, jak na te rozmiary pojazdu) 5-biegową manualną skrzynią biegów. Na przyspieszenie od 0 do 100 km/h „Eliza” po trzebuje 10,3 sekundy, jednak w praktyce może się wydawać, że trwa to nieco krócej. Winę za to może ponosić wygłuszenie wnętrza. Nie jest ono na najwyższym poziomie, przez co kierowcy wydaje się, że jedzie szybciej niż w rzeczywistości. Teoretycznie (czytaj: katalogowo, ciężko bowiem stwierdzić, czy ktoś sprawdzał tą informację na własnej skórze), C-Elysée potrafi rozpędzić się do 188 kilometrów na godzinę, jednak nie wydaje się to najbezpieczniejszym sposobem podróżowania. Już w okolicach 150 km/h samochód staje się dość nieprzewidywalny. Kierowca może wręcz odnieść wrażenie, że niskobudżetowy Francuz w magiczny sposób stał się poduszkowcem albo uprawia „aeroplanning”. Przy bardziej miejskich prędkościach zużycie paliwa wynosi około 8-9 litrów na 100 kilometrów, co idealnie wpasowuje się w katalogowe obietnice (8,7 l/100 km). Jak na auto o tych gabarytach i dopuszczalnej masie całkowitej 1585 kilogramów, nie można mieć do tego żadnych zastrzeżeń.
Nie ma się co oszukiwać – nie jest to samochód służący do bicia rekordów prędkości, ale do rodzinnych wypadów na wakacje czy jazdy po mieście. I tu spisuje się doskonale. Codzienna jazda z punktu A do punktu B to żywioł ekonomicznego Citroëna. Nieznośne przemieszczanie się z jednego końca miasta na drugi uprzyjemnia komfortowe zawieszenie. Choć nijak nie sprawdzi się przy szybkim pokonywaniu zakrętów czy gwałtownych manewrach, świetnie radzi sobie z nierównościami polskich dróg. Miękko pracujące zawieszenie sprawia, że stan nawierzchni przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Trudno znaleźć Citroënowi C-Elysée odpowiedniego konkurenta. Na tle swojego segmentu wypada nieco zbyt skromnie. Poza solidnością i prostotą ma jednak jeszcze jedną bardzo ważną zaletę – cenę. Cennik zaczyna się bowiem już od 39 900 zł. Za niecałe 40 tysięcy możemy mieć fabrycznie nowe, przestronne auto, wyposażone w najpotrzebniejsze funkcje. XXI wiek przyzwyczaił nas do wszechobecnej elektroniki i bajerów, przyćmiewając podstawową funkcję, jaką jest po prostu bycie środkiem transportu. Citroën za pomocą modelu C-Elysée wrócił do korzeni motoryzacji, kiedy to samochód miał być tylko samochodem, a nie biurem na kółkach. Rankingi sprzedaży pokazują, że była to całkiem dobra decyzja.