Chrysler Crossfire - och ten zadek...
Gdy debiutował na rynku bardzo często porównywano go z Nissanem 350z, japońskim kultowym już autem, który przez lata swojej obecności na rynku zdołał udowodnić, że Nissan na produkcji sportowych samochodów zna się jak mało kto. I zazwyczaj w każdym z możliwych porównań właśnie o Nissanie mówiono "prawdziwy sportowiec", a o Nim "sportowa bulwarówka". Chrysler Crossfire - jaki naprawdę jest jeden z najbardziej stylowych samochodów początku XXI wieku?
W chwili debiutu, tj. w 2003 roku, niemal każdy zachwycał się jego stylistyką. Mierzące zaledwie 4 m nadwozie emanowało stylem i elegancją. Długa, w sposób typowy dla Chryslera pofałdowana maska, potężny grill kipiący chromem, przeogromne aluminiowe felgi (przód 18-calowe, tył 19-calowe!) i ten zadek!!! Chyba nie było wówczas nikogo, komu linia boczna Chryslera Crossfire’a błyskawicznie nie wpadałaby w oko. Zmysłowo, by wręcz nie powiedzieć, obscenicznie narysowany zadek sprawiał, że Crossfire wytyczał nowe standardy w dziedzinie atrakcyjnych samochodów sportowych. Zwężająca się ku tyłowi i subtelnie opadająca linia dachu sprawiała, że Crossfire pobudzał zmysły nie tylko facetów, ale i kobiet. Choć bez wątpienia jest to samochód męski. Dlaczego?
O ile stylistycznie Chrysler wzbił się na wyżyny swoich możliwości, o tyle wykończeniem wnętrza pokazał, że Crossfire to… prawdziwy Amerykanin. Nijaki projekt deski rozdzielczej, niemal żywcem przeniesiony ze starszych modeli Mercedesa (nawiasem mówiąc, Crossfire to owoc krótkotrwałej współpracy Chryslera i Daimlera, bazujący w dużej mierze na modelu SLK) nie przystawał do sportowej elegancji nadwozia. Wsiadając do samochodu często pojawiało się wrażenie, że ktoś… nas oszukał! W pięknym opakowaniu znajdowało się tylko przeciętne wnętrze. Szkoda, bo Chrysler modelem Crossfire mógł naprawdę zbliżyć się do ideału.
Jednak by nadto nie dramatyzować, warto skoncentrować się na innych zaletach auta. Crossfire pomimo niewyszukanego wnętrza, zapewniał całkiem sympatyczne warunki podróży. Bogate wyposażenie, wygodne i doskonale wyprofilowane fotele, wygodna pozycja za kierownicą i dźwięk jednostki napędowej sprawiał, że z każdym przejechanym kilometrem nudne do bólu zegary oraz srebrzyste i bardzo tandetne plastiki coraz mniej zaprzątały nam myśli. Co innego zaczęło nimi władać – co takiego?
Stworzona przez Mercedesa, wykorzystywana w wielu jego konstrukcjach, ale przede wszystkim pięknie brzmiąca widlasta szóstka czyniła z małego Crossfire’a rozkoszną zabawkę w dłoniach dużych chłopców. Z pojemności 3.2 l wykrzesano zaledwie 215 KM, ale dzięki niskiej masie własnej Crossfire z tą jednostką napędową pod maską potrafił osiągnąć prędkość 100 km/h w zaledwie 6.6 s. Z wciśniętym „do dechy” gazem sportowy Chrysler był w stanie rozpędzić się prawie do 250 km/h! A wszystko to przy momencie obrotowym o wartości 310 Nm trafiającym na tylne koła. Doprawdy rozkoszna zabawa.
Świetne osiągi, zawieszenie będące udanym kompromisem pomiędzy sztywnością a komfortem i tylny napęd teoretycznie powinny dawać niczym nieograniczoną przyjemność z jazdy. Niestety, potężne koła, tak pięknie prezentujące się w materiałach prasowych, obuto w szerokie ogumienie (255 mm z tyłu), które sprawiało, że na koleinach, których w polskich realiach nie brakowało, to krótkie auto zachowywało się bardzo nerwowo, by nie powiedzieć nieprzewidywalnie. Szczególnie szybsza jazda po drogach innych niż gładziutkie autostrady wymagała nielada koncentracji i nieustannego korelowania kierunku jazdy. Tym sposobem noga samoczynnie odpuszczała pedał gazu i Chrysler Crossfire z rasowego sportowca przekształcał się w sportową bulwarówkę stworzoną do majestatycznego przemieszczania się po malowniczych podmiejskich dróżkach. I właśnie w tym czuje się najlepiej.