Chevrolet Orlando - 6 punktów na 7 możliwych
Chevrolet jeszcze nie miał okazji sprzedawać minivanów w Europie. W koncernie GM było to dotychczas domeną Opla, jednak wszystko się zmieniło po entuzjastycznym przyjęciu koncepcyjnego modelu, który niczym syberyjski wóz policyjny, oświecił w 2008 roku lodowato zimnym niebieskim światłem cały autosalon w Paryżu. Zaledwie 2 lata później i znów w Paryżu, Chevrolet pokazał produkcyjne Orlando.
Pokazał w Europie i nie ma zamiaru powtarzać tego za Oceanem. Kierownictwo uznało, że Chevrolet ma już w USA dość modeli (np. Traverse, Equinox, Malibu i znany nam Cruze) i chce się skupić na nich. Jest to o tyle kontrowersyjna decyzja, że rynek minivanów w USA nie jest zbyt tłumnie obsadzony, a więc łatwiejszy. Nie mówiąc już o tym, że nazwa Orlando pasuje jak ulał właśnie do amerykańskiego rynku. Mi się kojarzy ze starą grą komputerową RPG pt. „Jack Orlando”, ale za oceanem każdy wie, co to jest Orlando: to miasto na Florydzie, w którym znajduje się słynny Disneyland, a więc większość amerykańskich nastolatków (i nie tylko) o Orlando wie więcej, niż o Nowym Yorku. Idealna nazwa dla rodzinnego auta i szkoda, że w Europie te skojarzenia nie zadziałają z odpowiednią mocą.
O wyglądzie Orlando nie można napisać książki. Prosta, kwadratowa i niezbyt finezyjna zewnętrzna forma nadwozia, zapowiada praktyczność, pojemność i ładowność wewnątrz. Szerokość ostatniego słupka dodaje wagi tylnej części pojazdu, a boczne lusterka są zamocowane na tak masywnej i grubej podstawie, jakby auto miało nimi ścinać drzewa w dżungli. Wielkie i prawie kwadratowe nadkola pozwolą zmieścić pod nimi ogromne felgi, dlatego 16-calowe koła auta testowego wyglądają w nich na nieproporcjonalnie małe. Szukając czegoś ciekawego można zatrzymać się co najwyżej na charakterystycznym grillu, przeciętym pasem z wielkim logo Chevroleta.
Wygląd 5-drzwiowego nadwozia nie wprowadza w błąd. Auto jest pojemne na tyle, na ile wygląda – jest to 7-miejscowe auto dla dużej rodziny. W pierwszym i drugim rzędzie może komfortowo podróżować 5 dorosłych osób, a z tyłu - i tu nie lada zaskoczenie, może wciąż komfortowo podróżować jeszcze dwójka nastolatków. Dlaczego zaskoczenie? Bo wiele 7-miejscowych aut oferuje z tyłu albo śmiesznie małe i niewygodne fotele, albo zbyt mało miejsca na nogi, albo wreszcie niewygodne zajmowanie miejsca w trzecim rzędzie. A w Orlando fotele z tyłu są praktycznie pełnowymiarowe. Ja zmieściłem swoje 2 metry z tyłu bez łamania stawów i mógłbym nawet przejechać w tym stanie z godzinę. Dzięki pomysłowo składanym fotelom drugiego rzędu, zajmowanie miejsca z tyłu jest niemal tak samo proste, jak miejsca kierowcy. Jedyna niewygoda, którą odnotowałem w trzecim rzędzie, to sufit opadający mi na głowę, ale nastolatkom poniżej 1,9 metra wzrostu nie będzie to przeszkadzało. Doskonałe rozwiązanie dla dużej rodziny.
A to jeszcze nie koniec. Przy złożonych siedzeniach w trzecim rzędzie pojemność bagażnika to 460 litrów. A przy podróży w dwie osoby (system Flex7 - siedzenia drugiego rzędu chowają się w podłogę tworząc płaską przestrzeń) przestrzeń bagażowa (albo już towarowa?) zwiększa się do równych 1500 litrów. Na przeciwnym biegunie znajduje się pojemność 90 litrów, którą Orlando zaoferuje przy podróży w 7 osób. Ten nienajlepszy wynik (przykładowo 7 osobowa i krótsza o ponad 20 centymetrów Toyota Verso oferuje znacznie więcej miejsca na bagaże) jest ceną za komfort w przestrzeni pasażerskiej, szczególnie tej w trzecim rzędzie.
Wszystkie siedzenia łatwo się składają i rozkładają, co jest kolejnym plusem dla Orlando. Nie brakuje bowiem aut, w których rozłożenie siedzeń z tyłu składa się z długiej serii czynności do wykonania. A tu: jedno pociągnięcie i fotel rozłożony. Drugie – zagłówki stoją. Proszę wsiadać! W środku zabraknąć może jedynie osobnych foteli w drugim rzędzie (jest 2+1) oraz możliwości przesuwania drugiego rzędu siedzeń. Nie zabraknie natomiast schowków, uchwytów na napoje i kieszonek. Czuć, że to amerykańska marka: auto jest praktyczne, duże i nie przesadzone z nadmiernym wyposażeniem czy zbyt finezyjnym wykończeniem.
Wewnątrz auto wygląda lepiej, niż ciosane siekierą formy na zewnątrz. Rozplanowanie kokpitu jest logiczne, a większość przycisków łatwo znaleźć na swoim miejscu. Jedyny wyjątek to przycisk „OK”, o który nawigacja prosi na każdym kroku, a który na kokpicie dla niepoznaki nazwany jest „Menu”. Kiedy już go znalazłem, to naturalnie przestało mi to przeszkadzać, ale przypomniało mi inne auto ze stajni GM, w którym przycisk „OK” jest równie misternie ukryty (Opel Astra).
Przyciski i pokrętła wyglądają na nie najtańsze, a obszyta skórą kierownica przyjemnie leży w dłoniach. Projektanci przesadzili trochę z polerowanym czarnym plastikiem – zastosowany na zbyt wielkiej powierzchni wygląda jakby chcieli nim przykryć wszystko, na co nie mieli lepszego pomysłu. Rewelacyjny jest zakres regulacji wielofunkcyjnej kierownicy, a fotele są wygodne i również dają się regulować w bardzo dużym zakresie – po zajęciu miejsca, standardowo obniżyłem fotel maksymalnie w dół i zauważyłem, że dolna krawędź okien jest za wysoko, co mogło sprawiać kłopoty przy parkowaniu. Musiałem więc nieco podkręcić fotel z powrotem do góry, a przypomnę, że mam 2 metry wzrostu. Czyżby Orlando miało być oficjalnym wozem rozgrywek NBA?
Po zapadnięciu zmroku okazało się, że oświetlenie kokpitu nie przewiduje podświetlenia szczeliny na CD. Trafianie płytą w nocy na pamięć „Gdzieś tu za dnia to było…”, nie było najlepszą rozrywką na autostradzie, więc zjechałem na stację, aby z rozczarowaniem dowiedzieć się, że aby posłuchać swojej muzyki muszę wyciągnąć z napędu CD z nawigacją. Kierowca Orlando ma więc nawigację, o ile nie chce słuchać swojej muzyki. Dziwne to rozwiązanie w czasach twardych dysków, pendrive’ów czy kart SD.
Testowe auto było wyposażone w benzynowy silnik o pojemności 1,8 litra i maksymalnej mocy 141 KM. Cztery cylindry robią co mogą, jednak napędzanie ponad 1,5-tonowego auta jest dla nich sporym wyzwaniem. Przy prędkościach do 90 km/h nie jest to tak krytyczne - zawsze można zredukować parę biegów niżej, jednak przy wyższych prędkościach opór powietrza zaczyna być dla tego wysokiego (druga strona medalu dużej pojemności wnętrza) auta już na tyle odczuwalny, że moc silnika można określić jako niemoc. Do tego w skrzyni brakuje 6-go biegu – jazda autostradą na „piątce” dominują szum wiatru i wycie rozkręconego do 4000 obrotów/min silnika. Obawiam się, że przy maksymalnym 7 osobowym wypełnieniu auta silnik przestaje wystarczać nawet w mieście. Spalanie w trasie to 8 litrów na 100 km, w mieście od 10 do nawet 13 litrów w zakorkowanej Warszawie.
Dzięki dobrze ustawionemu zawieszeniu auto płynnie i stabilnie pokonuje nierówności. Nie jest to rzecz jasna poduszkowiec, więc nierówności czuć, ale przysłowiowa Coca Cola z ręki nie wypada. Wyczynowcem też nie jest – wysoki środek ciężkości nie ułatwia szybkiego pokonywania zakrętów, jednak nie ma zbędnych przechyłów, ani zarzucania tyłem. Zgodne z oczekiwaniami - poprawne duże auto rodzinne. Przysłowiowej „radości z jazdy” w nim nie znajdziesz, ale nada się do niezbyt szybkiego przewożenia 7 pasażerów z punktu A do punktu B. Czego sobie życzyć więcej? Może dobrej ceny?
O cenie w Chevrolecie pomyśleli też. W Polsce Orlando jest dostępne w 4 wersjach wyposażenia: LS, LT, LT+ i najbogatszej LTZ. Jeśli nie masz dużych wymagań i wystarczy Ci benzynowy silnik w opcji LS, to w salonie zostawisz bardzo małą, jak na takie auto, kwotę 59.900 złotych. Najtańsze wersje Zafiry czy Toyoty Verso kosztują powyżej 71.000 złotych – w tej cenie można dostać Orlando z silnikiem Diesla! Nie można więc powiedzieć, że Orlando nie wzbudza żadnych emocji – humor poprawia się już od samego patrzenia na cennik.
Orlando dba o swoich pasażerów, zapewniając im komplet 6 poduszek i kurtyn powietrznych. Dla pasażerów w trzecim rzędzie co prawda kurtyn nie przewidziano i pozostaje im liczyć tylko na siebie, ale to problem obecny nie tylko w Orlando, ale też w wielu innych 7-miejscowych autach. Orlando jeszcze nie został przetestowany przez Euro NCAP, jednak doskonały wynik rozbitego ostatnio wg nowych zasad Cruze’a, z którym Orlando współdzieli platformę Delta II, pozwala sądzić, że również Orlando wypadnie dobrze w kryzysowej sytuacji.
Szukasz dużego samochodu w niedużej cenie? Przyjrzyj się Orlando. Nada się i do wycieczki całą rodzina na piknik i do przeprowadzki. Nie zrujnuje budżetu przy zakupie. Dodaj do tego 3 letnią gwarancję. Odejmij słaby silnik benzynowy pomnożony przez niewyraźną 5-biegową skrzynię biegów. Mi na końcu tego równania wyszło 6/7. Co oznacza, że na 7 osób w tym samochodzie co najmniej 6 będzie zadowolonych z życia. Tylko jeden może mieć kwaśną minę – kierowca. No chyba, że od początku nie spodziewał się radości z jazdy, ale takich w tym równaniu nie uwzględniam.