Chevrolet Malibu - long drink
Chevrolet nie miał łatwej drogi na europejski rynek. Założyciel marki pochodził co prawda ze Szwajcarii, ale swoją firmę rozwinął po drugiej stronie Atlantyku, gdzie złota mucha Chevroleta jest od dawna amerykańską "marką dla ludu". A tu w Europie Chevrolety kojarzyły się do niedawna wyłącznie z wielkimi pickupami z amerykańskich filmów lub sportowymi Camaro czy Corvette z raperskich teledysków. Dlatego Chevrolet musiał mieć poważne argumenty, aby przebić się w świadomości nabywców, ale też wygrać wyścig do ich portfeli.
Jakie to argumenty? Gdybym był Amerykaninem, powiedziałbym pompatycznie, że są 3 najważniejsze: Cena, cena i cena! Jesteśmy jednak w Europie, gdzie liczy się też jakość, przyjemność z prowadzenia oraz wygląd. Chevrolet zawalczył o wszystkie, ale dodał coś jeszcze: kompletność oferty. Dziś w salonach Chevroleta znajdziemy auta od małego Sparka, większego Aveo, jeszcze większego Cruze po minivana Orlando, bulwarówkę Captiva i wreszcie sportowca Camaro.
Czego brakowało? Dużego, rodzinnego auta! Kiedyś tę funkcję usiłowała spełnić Epica, ale nie cieszyła się zbytnią popularnością, dlatego Chevrolet wprowadził do salonów model Malibu - sedan o długości niemal 4,9 metra. Dlaczego nazwa Malibu? Bo zadanie tego dużego Chevroleta jest równie wielkie - ma on stać się modelem globalnym, sprzedawanym na 6 kontynentach i w setce krajów. Nazwa jest dobrze znana w USA, a reszta świata kojarzy Malibu, jako miasto w Kalifornii, a już na pewno jako likier, z którego przyrządza się rozmaite drinki. Mocny punkt wyjścia.
Malibu ma zabrać klientów dużym sedanom Forda, Volkswagena czy Toyoty. Powiedziałbym, że Oplowi też, choć zapewne nie taka była intencja GM, aby kanibalizować rynek siostrzanym modelem Insignii zbudowanym na tej samej platformie Epsilon II. Jakieś niebezpieczeństwo podbierania klientów samemu sobie oczywiście jest, jednak klamka już zapadła i nowy sedan wjechał do salonów Chevroleta. A jak często będzie z nich wyjeżdżał? Sprawdzamy to w naszym teście.
Wygląd Malibu jest zgodny z nowym dress-code Chevroleta. Z przodu znajomy pas z wielkim logiem Chevroleta, przecinający "miodowy" grill, z tyłu podwójne, grube rury wydechowe - auto deklaruje przynależność do rodziny i zapowiada dobre osiągi. Uwagę zwracają długie zwisy, harmonijna linia nadwozia, z której można wyczytać kilka zapożyczeń z Insignii czy Camaro. Auto nie szokuje wyglądem - jest po prostu dużym, rodzinnym sedanem i gdyby nie fajnie narysowany bagażnik i światła a'la Camaro to można by było powiedzieć, że z wyglądu jest nudny. A tak... Nie jest nudny... przynajmniej z tyłu.
Wnętrze przypomina w niektórych szczegółach Insignię, choć różnice są. Strefy dla kierowcy i pasażera są znacznie wyraźniej zaznaczone i oddzielone od siebie, a zegary oprawiono w niedające się pomylić kwadratowe oprawy z Camaro. Ciekawe świecące paski otaczają kierowcę i pasażera a także migają w odpowiedzi na obracanie pokręteł na kokpicie. Niebieska kolorystyka jest trochę śliskim pomysłem - pamiętamy wszyscy o wyświetlaczach niektórych VW z przełomu wieku, które wypalały siatkówkę swoimi jadowito-fioletowymi zegarami. W Malibu jednak intensywność tych świateł nie przeszkadza nawet w nocy.
Miłośnicy sprawdzania miękkości i jakości plastiku będą zadowoleni - co najmniej na 5 kontynentach, bo w Europie klienci oczekują więcej. Cóż, tworzenie modeli globalnych wymaga kompromisów, jednak nie są one wcale tak bolesne, kiedy się popatrzy na korzyści globalizacji, a najważniejszą z nich jest oczywiście cena. Podstawowa wersja Malibu z dużym benzynowym silnikiem o pojemności 2,4 l i mocy 167 KM wynosi 86.990 zł. Konkurencyjne Mondeo z silnikiem o mocy 160 KM kosztuje 93.400 zł, Avensis z silnikiem o mocy 152 KM kosztuje 97.400 zł. Kosztowo więc nowość od Chevroleta wypada dobrze.
Automatyczna skrzynia biegów ma 6 przełożeń i dobrze pasuje zarówno do charakteru sedana, jak i do parametrów silnika. Nie jest mistrzem szybkości, a zmiana biegu na wsteczny trwa dość długo, ale powtórzmy to jeszcze raz - do charakteru spokojnego, rodzinnego sedana pasuje dobrze. Przeważnie zapomina się o jej istnieniu zaraz po przesunięciu lewarka w położenie "D". Nawet przy szybszej jeździe nie można mieć do niej większych zastrzeżeń, czego nie można powiedzieć o dziwnym sposobie ręcznej zmiany biegów. Otóż sterowanie biegami w trybie manualnym umieszczono na szczycie lewarka zmiany biegów i jest to zwykły plastikowy przycisk, jak do sterowania radiem - w życiu nie widziałem nic dziwniejszego. Może to też efekt globalizacji? Dziwni ci Aborygeni... Z drugiej strony - po co ktoś miałby kupować rodzinną limuzynę z automatem i potem namiętnie zmieniać biegi?
Widoczność jest świetna, głównie ze względu na dużą powierzchnię szyb. Początkowo wątpliwości może wzbudzać dość łagodnie opadająca tylna tafla szkła oraz szeroki słupek C, ale podczas jazdy nie było problemów z widocznością do tyłu. Fotele są dość twarde, ale zadowalający zakres ich regulacji pozwala na dobranie wygodnej pozycji, dzięki czemu nawet podczas długiej podróży cztery litery nie będą obolałe.
Z zewnątrz auto sprawia co prawda wrażenie przestrzennego i komfortowego, mimo to rośli pasażerowie na tylnych fotelach nie założą nogi na nogę. Na szczęście przestrzeń nad głową jest aż nadto wystarczająca, co w porównaniu do Insignii z jej opadającym ku tyłowi dachem, jest krokiem w dobrą stronę. Z tyłu bez problemu zmieścimy 3 osoby, ale pamiętajmy, aby dobierać sobie pasażerów w rozsądnym wzroście, by uniknąć częstych postojów i marudzenia.
Jeśli już jesteśmy w podróży, z pewnością wielu użytkowników doceni imponującą ilość bardzo pojemnych schowków i uchwytów. Na przykład kierowca może skorzystać z uchwytu na 2 butelki z lewej strony, oraz 2 kubki po prawej stronie. Niezwykle ciekawym rozwiązaniem jest schowek pod ekranem systemu multimedialnego – idealne miejsce na schowanie dokumentów lub innych gadżetów przed wścibskimi oczami pasażerów.
Bagażnik jest pojemny, choć jego kształty nie należą do regularnych. Dostęp do niego uzyskujemy poprzez naciśnięcie niewielkiego guzika ukrytego przy środkowym świetle stop na klapie. Jeśli przewozimy coś długiego, możemy co prawda złożyć tylne fotele w układzie 40:60, jednak nie oczekujmy idealnie płaskiej powierzchni. Z drugiej strony to rodzinny sedan, więc nie spodziewajmy się cudów. Jeśli ktoś chce przewozić dwumetrowe deski powinien zainteresować się innym autem.
Miłośnicy sportowej jazdy i ścigania się spod świateł ze wszystkim, co się rusza nie będą zadowoleni. Układ kierowniczy i zawieszenie przypominają o swoim amerykańskim pochodzeniu – jest miękko, dostojnie i komfortowo. Nie jest to oczywiście wada, tylko celowy zabieg mający sprawić, że rodzina będzie podróżować wygodnie bez narzekania na bolące korzonki i wypadające plomby z zębów. Autem można przejechać duży dystans w ciszy, bez zmęczenia i obolałych kości. Malibu również w mieście radzi sobie bardzo dobrze, głównie dzięki niezłej zwrotności. Na zatłoczonych parkingach przed marketem przydadzą się czujniki parkowania oraz duże, obniżające się lusterka po wrzuceniu wstecznego biegu – bardzo przydatny dodatek. Jedynie lusterko wsteczne jest niezbyt użyteczne - małe i niewiele w nim widać przez pochyloną szybę sedana.
Na trasie przy wyższych prędkościach również jest poprawnie, komfortowo i miękko. Wydawałoby się, że taka charakterystyka źle wpłynie na kontrolę nad autem, ale mimo wszystko kierowca panuje nad sytuacją, a w zakrętach doskonale wie, co robią i gdzie kierują się przednie koła. Jak wiadomo miękkie samochody tych gabarytów z przednim napędem potrafią żyć własnym życiem, ale Malibu przy odpowiednim traktowaniu jest bezpieczne i pewne w prowadzeniu. To również kolejny dowód na globalność modelu – Chevroletowi nie chciało się robić twardej, sportowej wersji na Europę, więc zadbał o to, aby ten miękki ponton prowadził się poprawnie. Denerwować może kultura pracy tegoż zawieszenia – dziury prędzej usłyszymy, niż odczujemy tam, gdzie kończą się plecy. Przy ostrzejszej jeździe dokuczać może też hałas, pochodzący z pod maski, kiedy skrzynia zredukuje o parę biegów a silnik wkręci się w okolice 7 tysięcy obrotów.
Na stacji benzynowej nie będzie niespodzianek - choć Chevrolet Malibu do oszczędnych mieszczuchów nie należy. Automatyczna skrzynia biegów, wielkie nadwozie i silnik o słusznej pojemności i względnie niewielkiej mocy (2,4l i zaledwie 167 KM zapowiada nieskończoną żywotność tej jednostki) sprawiają, że w trasie auto spala około 10 litrów na 100 kilometrów, w mieście zaś apetyt wzrasta do około 14 litrów. Czy to dobry wynik? Z pewnością wielu powie, że są oszczędniejsze jednostki o podobnych osiągach, ale jak na wielkie nadwozie i komfortowy automat wynik można uznać za dający się przewidzieć.
Czy Chevrolet Malibu to dobra partia? Nie ukrywajmy, że auto jest bardzo udane, poprawne stylistycznie, funkcjonalne i przemyślane, choć konkurencja również ma dużo do zaoferowania. Testowany, najwyższy wariant wyposażenia LTZ widnieje w ofercie Chevroleta w cenie od 101 990 złotych. Wyposażenie auta jest bardzo bogate i obejmuje między innymi 18-calowe felgi aluminiowe, reflektory ksenonowe, podgrzewane przednie fotele, czujnik deszczu, dwustrefową klimatyzację automatyczną, system audio z ekranem dotykowym LCD i ukrytym schowkiem czy system kontroli ciśnienia w oponach. W podobnej cenie możemy kupić Forda Mondeo z silnikiem 1,6 l o mocy 115 KM w wersji Ghia (104 800 zł) lub Toyotę Avensis w wersji SOL z pakietem Business i Plus ze 147-konnym silnikiem 1,8 l (105 900 zł).
Czy dobre wyposażenie w rozsądnej cenie sprawi, że nowe Malibu będzie często wyjeżdżać z salonów? Sami przedstawiciele Chevroleta twierdza, że Malibu nie będzie liderem sprzedaży w ich ofercie. To raczej uzupełnienie oferty niż nowa nadzieja na zwiększenie wolumenu sprzedaży marki. Jeśli więc ktoś szuka auta dużego i w atrakcyjnej cenie, ten powinien sprawdzić ofertę nowego sedana Chevroleta - szczególnie, jeśli nie lubi przepłacać za komfort, płynną jazdę i dobre wyposażenie.