C-mol
Wystarczy wyłożyć 70 tys. złotych, żeby wyjechać z salonu najtańszym autem z gwiazdą na masce - klasą A. Tyle że ten model ma mniej więcej tyle wspólnego z Mercedesem, ile Coca-Cola z Koka-Kolą. Nazwa w sumie ta sama, ale smak zupełnie inny. Dlatego aby pojeździć prawdziwą Gwiazdą, trzeba mieć na koncie przynajmniej 110 tys. Tyle kosztuje C180K SportCoupé - najtańszy Merc z krwi i kości.
Do tej pory nie darzyłem Mercedesów szczególną sympatią. Były jak portret Mona Lizy – wcale nie piękne, jak wielu śmie twierdzić, za to nudne i pozbawione emocji. Mimo to miliony ludzi na całym świecie chciałyby powiesić na ścianie przynajmniej kopię Giocondy, a w garażu postawić oryginał Mercedesa. Żeby stać się właścicielem dobrej podróbki obrazu Leonarda da Vinci, ponoć wystarczy wyłożyć kilkanaście tysięcy złotych. Spełnienie marzeń o prawdziwym Mercu kosztuje mniej więcej dziesięć razy więcej. Testowaną przez nas wersją C180K SportCoupé można wyjechać z salonu po wpłaceniu niecałych 110 tys. złotych. Mniej więcej tyle samo trzeba wydać na duży, bardzo dobrze wyposażony samochód średniej klasy z porządnym silnikiem, np. 200-konnego VW Passata albo oszczędną Alfa Romeo 159 1.9 JTD. Czy zatem warto wyłożyć taki – bądź co bądź – majątek na kupno trzydrzwiówki z podstawowym silnikiem, ale za to z gwiazdą na masce? Hmmm... ten test na pewno nie przyniesie odpowiedzi na to pytanie.
W blasku neonów
Nienawidzę srebrnych samochodów! Ale za SportCoupé w takim kolorze dałbym się pokroić. Nie wiem, jak specjaliści ze Stuttgartu to zrobili, ale srebro w ich wydaniu wygląda zupełnie inaczej niż u konkurencji i w salonach jubilerskich. Nawet w deszczowy dzień samochód świeci, jakby był pokryty jakąś fosforyzującą powłoką, a w połączeniu z pięknymi 17-calowymi felgami dostarczonymi przez AMG uwodzi nawet wzrok właścicieli BMW – ponoć najbardziej zatwardziałych wrogów Mercedesów.
Jest się czemu przyglądać, tym bardziej że SportCoupé jak rzadko które auto spod znaku gwiazdy wygląda oryginalnie. Podwójne reflektory, nisko zawieszony przód, a wysoko tył, chromowany grill, dużo obłości, do tego zwarta sylwetka, tylny spojler wbudowany w szybę i nietuzinkowe lampy – wszystko to sprawia, że auto z każdej strony wygląda zgrabnie i obiecująco. Co ciekawe, znacznie lepiej prezentuje się w rzeczywistości niż na katalogowych zdjęciach. Niestety, w środku tak wesoło i sympatycznie już nie jest. Deska rozdzielcza wygląda, jakby została żywcem przeniesiona ze starej klasy C i jedynie oszlifowana, aby stać się bardziej obłą i sprawiać wrażenie nowoczesnej. Na pocieszenie pozostaje piękne, mleczne podświetlenie zegarów, doskonała ergonomia i świetne materiały – nic nie trzeszczy, nie stuka i jest przyjemne w dotyku. Jednym słowem – Mercedes przez duże „M".
To samo można powiedzieć o pozycji za kierownicą. Wysocy kierowcy mogą opuścić fotel tak nisko, że prawie usiądą na asfalcie, a kierownicę (gruba, o niewielkiej średnicy i skórzana – nie potrzeba jej niczego więcej) i oparcie wyregulują w ciągu kilku sekund. Do pełni szczęścia brakuje ciut większych lusterek zewnętrznych, lepszej widoczności do tyłu i wycieraczki tylnej szyby (jest ona pochylona tak bardzo, że można ją zachlapać, używając przednich spryskiwaczy).
Miejsca z przodu jest pod dostatkiem w każdym kierunku, ale w przypadku tylnej kanapy sytuacja prezentuje się już znacznie gorzej. Wygospodarowano co prawda zaskakująco dużo przestrzeni na nogi (zaleta stosunkowo długiego rozstawu osi), ale już nad głowami nie ma go prawie wcale. Pasażerom mierzącym powyżej 170 centymetrów wygodniej będzie z przodu albo nawet w bagażniku mieszczącym sensowne, choć nie rekordowe 310 litrów. Cóż... to takie fajne autko dla młodej zamożnej parki nieobarczonej wychowywaniem potomstwa...
Konik na biegunach
...i nieprzepadającej za wielkimi prędkościami czy przyspieszeniami godnymi bolidu Formuły 1. Wielbiciele mocnych wrażeń powinni wysupłać z portfela dodatkowe 50 tys. złotych i nabyć ponad 270-konną wersję C350. Testowany C180K prezentuje się przy niej jak skromny konik na biegunach – żeby dobrze „bujał", trzeba się trochę napracować rękoma i nogami, a do tego wykazać cierpliwością. Co prawda na papierze 143 konie i 9,7 sekundy do setki robią dobre wrażenie, ale już na asfalcie tych rumaków i sekund jakoś nie czuć. Mimo że motor jest wzmocniony kompresorem, to chcąc zachować przyzwoitą dynamikę, należy go trzymać na wysokich obrotach – wskazówka obrotomierza nie powinna spadać poniżej trójki, a to zmusza do częstego korzystania z precyzyjnej, sześciostopniowej skrzyni biegów.
Oczywiście SportCoupé w żadnym wypadku nie będzie zawalidrogą, jednak po jego nadwoziu i znaczku na masce można by się spodziewać czegoś więcej. Większe oczekiwania mogłoby spełniać także zawieszenie kompaktowego Merca. Jasno ono sugeruje, że auto zostało stworzone do dynamicznej jazdy – jest twarde i zdecydowane, co doskonale sprawdza się na równych, krętych drogach. Ale gdy przyjdzie nam tłuc się po polskim asfalcie (czytaj: pełnym dziur i kolein), szczęśliwi na pewno nie będziemy – 17-calowe felgi w połączeniu z małą sprężystością zawieszenia postawią nasz kręgosłup i pośladki w stan alarmowy. Jazdy w takich warunkach nie ułatwia tylny napęd, który czasami potrafi wyrzucić auto z koleiny czy dziury. Na szczęście seryjny system ESP nie dopuszcza do krytycznych sytuacji i w ułamku sekundy przywraca samochód do porządku. A gdy przyjdzie nam ochota poszaleć na szutrze albo śliskiej nawierzchni, zawsze możemy go dezaktywować.
Wtedy zabawa będzie przednia. Tym bardziej że w ostatnich latach Mercedes sporo się napracował, aby poprawić układy kierownicze w swoich samochodach. Ich „gumowatość" podczas kręcenia kierownicą znikła i teraz można dobrze wyczuć, co się dzieje z kołami na asfalcie. Żeby tylko ten w C180K był bardziej przewidywalny i mniej nerwowy. Jednym słowem rzecz ujmując – Stuttgartczycy poradzili sobie nieźle, ale żeby dogonić BMW czy Audi, muszą się jeszcze trochę postarać.
Kosztowny blask gwiazdy
Hmm... znowu wracamy do ceny, czyli najmniej przyjemnej rzeczy w SportCoupé. 110 tys. „peelenów" to niewątpliwie dużo, ale paradoksalnie najtańszy z prawdziwych Mercedesów jest wart tych pieniędzy, choć bardziej ze względu na znaczek, jaki dumnie wozi na masce, niż za to, jak wozi pasażerów. W sumie jego właściciel będzie szczęśliwym człowiekiem, przynajmniej do czasu, aż podjedzie pod dystrybutor. 12 litrów bezołowiówki w mieście to jak na taki silniczek i jego osiągi stanowczo za dużo. W trasie można zejść ponoć do 6 litrów, ale ten wynik osiągnął chyba tylko sam producent, który zrobił dwa kółka wokół fabryki, nie przekraczając 60 km/godz. Na polskich drogach przy oszczędnym operowaniu pedałem gazu można zejść do 7 litrów. Do tego ubezpieczenie AC pochłaniające pięć przeciętnych polskich pensji i drogie niczym wizyta w centrum SPA przeglądy w autoryzowanym serwisie. Mimo to, gdybym miał na zbyciu 110 tys. zł, to zamiast przebierać w superwyposażonych Mondeo, Lagunach i Passatach, wybrałbym SportCoupé. Bo bez gwiazdy nie ma jazdy...
Kwestionariusz osobowy – Mercedes C180K SportCoupé (wersja promocyjna StarLine)
- obywatelstwo: niemieckie
- wiek: produkowany od 2002 roku
Wymiary
- długość – 4343 mm
- szerokość (z lusterkami) – 1957 mm
- wysokość – 1406 mm
- rozstaw osi – 2715 mm
- pojemność bagażnika: 310 l
- pojemność zbiornika paliwa: 62 l
Serce
- silnik benzynowy o pojemności 1796 cm sześc.
- 4 cylindry, 16 zaworów
Tężyzna fizyczna
- moc: 143 KM przy 5200 obr/min
- maksymalny moment obrotowy: 220 Nm przy 2500 obr/min
- napęd: na koła tylne
- skrzynia biegów: ręczna, 6-stopniowa
Zajęcia na bieżni
- sprint 0-100 km/godz. – 9,7 s
- prędkość maks. – 223 km/godz.
Apetyt
- miasto – 11,9 l/100 km
- trasa – 6,1 l/100 km
Stan majątkowy
- ABS, ASR, ESP, 6 poduszek powietrznych, utomatyczna klimatyzacja dwustrefowa, fabryczny alarm, skórzana, wielofunkcyjna kierownica, elektryczne szyby i lusterka, radio CD z 6 głośnikami, centralny zamek, sportowe zawieszenie, sportowe fotele, czujnik deszczu, aluminiowe felgi 16"
Wartość
- od 108.900 zł