Bordowe TGV
Jeżeli kiedyś marzyłeś, aby zasiąść za sterami szybkiego i komfortowego superpociągu, mamy dla Ciebie dobrą wiadomość - teraz możesz mieć taką maszynę na własność, tyle że w skali mikro. Ma cztery koła, niecałe pięć metrów długości, daje więcej radości niż jazda TGV, a pali prawie tyle samo co on.
Polskie drogi wyglądają, jakby o tym, jakimi autami mamy jeździć, decydował prezydent do spółki z premierem. Jest po prostu monotonnie – gdziekolwiek się obejrzeć, tam widać nudne, produkowane w setkach tysięcy egzemplarzy Skody Octavie, Fiaty Punto i Fordy Mondeo. W przypadku tych ostatnich są to zazwyczaj firmowe diesle w najuboższych wersjach wyposażenia, a w dodatku najczęściej białe, srebrne lub granatowe.
Jednak na parkingu przed salonem Forda czekało mnie miłe zaskoczenie. Testowany egzemplarz okazał się bordowy, a do tego miał 17-calowe felgi i kilka smacznych chromowanych dodatków, dzięki którym choć trochę wyróżniał się z tłumu. Okazało się, że to niejedyna niespodzianka, jaką przygotował Ford. Druga schowała się pod maską – zamiast oszczędnego diesla, wylądowało tam trzylitrowe V6, legitymujące się mocą ponad 200 koni mechanicznych. Takie Mondeo, to ja rozumiem! Jeżeli nikt na skrzyżowaniu nie zwróci uwagę na wygląd auta, to może przynajmniej ze zdziwieniem odkryje, że jeździ jak rasowe GTI.
Komu w drogę, temu...
...trzeba ustawić fotel. I tu pojawiają się pierwsze schody, bo w testowanym egzemplarzu znalazła się elektryczna regulacja, kosztująca ekstra zaledwie 1 tys. złotych, ale kompletnie zbędna. Silniczki umieszczone pod fotelem ograniczają możliwość jego maksymalnego obniżenia, co może znacznie przyspieszyć łysienie kierowców mierzących powyżej 190 cm wzrostu. Generalnie w Mondeo z elektryczną regulacją fotela trudno znaleźć właściwą pozycję za kierownicą. Wygląda to tak, jakby miejsce pracy kierowcy projektował karzeł na przemian z inżynierem o rękach szympansa. Jednym słowem, lepiej zainwestować ten 1 tys. złotych w fotel na biegunach do domowego salonu albo dorzucić jeszcze 1,7 tys. i zamówić do Forda inny bajer – fotele z opcją klimatyzowania i ogrzewania. Tanie to co prawda nie jest, ale doskonale sprawdza się zarówno podczas upałów, jakich doświadczyliśmy w lipcu, jak i mrozów stulecia, które – znając ostatnie anomalie pogodowe – dotkną nas już podczas najbliższej zimy. Co ciekawe w funkcję podgrzewania można wyposażyć także tylną kanapę. Dzieciom może to się nie przyda, ale już teściowej wiecznie jęczącej od ból korzonków na pewno tak.
Wszystkim bez wyjątku spodoba się jakość wykonania limuzyny Forda i stosunkowo wysoka jakość użytych w jej wnętrzu materiałów, nikomu zaś – pstrokacizna konsoli środkowej. Każdy element – zegarek, radio i panel klimatyzacji – wygląda, jakby pochodził z przysłowiowej innej parafii. Do tego dochodzą smaczki w typowym dla stylu Forda – np. odwrotne niż u innych producentów sterowanie wycieraczkami. Zanim udało mi się spryskać płynem przednią szybę, najpierw przetarłem ją wycieraczkami na sucho i oślepiłem długimi światłami jadących z naprzeciwka kierowców. Na szczęście większość pozostałych urządzeń na pokładzie obsługuje się łatwo, przyjemnie i bez konieczności studiowania fabrycznej instrukcji.
Znacznie więcej zalet wnętrze Forda zyskuje po uruchomieniu silnika i ruszeniu w drogę – jest cicho, przyjemnie i komfortowo. Pasażerom o „normalnym" wzroście, czyli mierzącym do 180 cm, wystarczy miejsca w każdym kierunku, a o wygodzie foteli będą mile wspominali za każdym razem, gdy wsiądą do innego auta. Przesiadywanie w nich nawet przez długi czas nie owocuje bólem kręgosłupa. Szkoda, że tak fajnego krzesła nie mam przy biurku w pracy... I w komplecie takiej wielkiej szafki jak bagażnik Mondeo. Jego 500 litrów pojemności wystarczy, żeby zaspokoić żądania familii dotyczące zabrania na wakacje „wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy" (czyt.: dmuchanych słoni, kosmetyków i trzech kompletów ubrań na każdy dzień).
Jak na torach
Nawet po brzegi załadowany Ford prowadzi się jak najlepszy pociąg – jedzie prosto po zadanym torze i posłusznie reaguje na wszystkie polecenia maszynisty. W zakrętach jest wystarczająco twardy, a na wybojach przyjemnie zaskakuje miękkością. Jednym słowem: szacunek dla konstruktorów zawieszenia oraz ich kolegów odpowiedzialnych za układ kierowniczy. Ten ostatni bez dwóch zdań kwalifikuje się do czołówki w klasie i jeszcze długo będzie budził respekt i podziw. Tutaj koła są sprzężone chyba nie tylko z kierownicą, ale nawet z myślami kierowcy. Myślisz – pojadę w lewo, a koła skręcają, jeszcze zanim Twoje ręce wydadzą im odpowiednią komendę. Myli się jednak ten, kto sądzi, że układ działa nerwowo. Tutaj kierowca panuje nad maszyną, a nie odwrotnie. A do opanowania ma sporo, bo aż 204 konie mechaniczne ciągnące dwie tony różnego rodzaju metali, plastiku i gumy.
Do utrzymania tego potężnego tabunu w ryzach wcale nie trzeba kowboja. Silnik po odpaleniu sprawia wrażenie, jakby miał maksymalnie 100 koni, a swoje umiejętności zdradza dopiero, kiedy wciśniemy pedał gazu w podłogę i podkręcimy go do 5 tys. obrotów na minutę. Te dwie natury spodobają się wszystkim, którzy na co dzień lubią dostojnie przemieszczać się po miejskich ulicach, ale czasami dają popalić na światłach leciwym Golfom VR6 z tłumikami hałasującymi bardziej niż startujący JumboJet.
Kto jednak liczy wyłącznie na sportowe doznania, trzylitrowym Mondeo się rozczaruje. Żeby jeździło jak rakieta, trzeba pilnować, aby strzałka obrotomierza nie spadała poniżej cyfry 4 – wtedy auto ma wspólne z rakietą jeszcze jedno – pali tyle co ona, czyli niemiłosiernie dużo. W mieście potrafi łapczywie wciągnąć ponad 20 litrów na setkę po to, żeby na trasie łaskawie ograniczyć swój apetyt do 10-11 litrów. Łagodniejsze traktowanie pedału gazu pozwala zejść do odpowiednio: 15 i 8 litrów, ale jeżeli ktoś ma zamiar tak jeździć, to niech lepiej kupi sobie diesla. Wyciskając z jednostki siódme poty, można rozpędzić przyciężkawe Mondeo do setki w 8 sekund i pomknąć maksymalnie 240 kilometrów na godzinę. TGV jest lepsze o całe „osiem dych"...
Cena...
Nie pytajcie, jakie słowa cisnęły mi się na usta, gdy zobaczyłem cenę testowanego egzemplarza. Według katalogu Mondeo 3.0 w wersji Titanium kosztuje niecałe 115 tys. złotych, a to jeszcze nie koniec! W tej cenie nie dostaniemy nawet podłokietnika dla pasażerów tylnej kanapy. Aby podczas podróży można było wygodnie oprzeć łokieć, trzeba wybulić dodatkowo 200 złotych. Kolejne dodatki w postaci skórzanej tapicerki, ogrzewanych i wentylowanych foteli, kurtyn powietrznych, reflektorów ksenonowych czy zestawu dla palaczy (za jedyne 40 złotych) potrafią wywindować wartość auta do blisko 140 tys. złotych. Przez chwilę poczułem się, jakbym siedział w Mercedesie! Mniej kosztuje sprowadzenie z USA nowego Mustanga V8. Pali tyle samo, jeździ znacznie lepiej i jak wygląda! Ma tylko jedną wadę – rodzina jadąca nim na wakacje wygląda nie jak w TGV, ale jak w tramwaju...