BMW Seria 7 po faceliftingu, czyli DUŻE zmiany i... jeden problem
Facelifting BMW Serii 7 wywołał spore emocje, zwłaszcza wśród fanów marki. Moim zdaniem problem z nową Serią 7 jest jeden. Jaki? Już wyjaśniam.
Nowa „siódemka” po kuracji odmładzającej, biorąc pod uwagę prowadzenie i komfort, przeszła zaledwie drobne zmiany. Pierwsze zdjęcia tego modelu wywołały jednak dużo emocji, zwłaszcza wśród fanów BMW.
Facelifting w motoryzacji z reguły polega na modyfikacji reflektorów, czasem odświeżeniu systemu multimedialnego i dodaniu innych nazw wyposażenia. Bardzo często te zmiany, które według producentów tworzą coś nowego, w rzeczywistości są niezauważalne dla przeciętnego użytkownika samochodu.
Drobne zmiany, a duże emocje, czyli BMW Seria 7 po faceliftingu
W przypadku BMW Serii 7 (G11/G12) po faceliftingu od razu widać sporą różnicę – czemu? Samochód dostał nowe, wielkie, a raczej gigantyczne nerki, które wchodzą na maskę. Wygląda to tak, jakby stylistom – w programie do edycji projektu – zaciął się przycisk do powiększania. Efekt jest co najmniej kontrowersyjny, ale nie da się pomylić BMW Serii 7 sprzed i po liftingu. Sam producent informuje, że flagowe nerki zostały zwiększone o 40%. Logo BMW na masce również trochę rozciągnięto. Osobiście nie mogę się przyzwyczaić do nowych nerek. Faktycznie przednie reflektory są mniejsze, aby idealnie korespondować z nowym grillem, ale samochód z eleganckiego stał się – delikatnie mówiąc – bardzo ostentacyjny. Czy „siódemka” chce w ten sposób upodobnić się Rolls-Royce’a, który również należy do grupy BMW?
Z tyłu auta zmiany są, ale raczej nie wywołują tylu emocji. Tutaj tylne lampy zostały zwężone, zaś końcówki wydechów, a raczej ich imitacje na zderzaku, delikatnie poszerzono. Reszta detali – jak chociażby wyżej poprowadzona linia maski – jest tak mało zauważalna, że różnice dostrzeżemy jedynie w katalogu modelu. Nowe kolory lakierów, wzory felg to raczej dodatkowe atrybuty dla działu sprzedaży, który będzie mocno komunikował, że mamy do czynienia z czymś nowym.
Rozsądny pałac – wnętrze BMW Serii 7 po faceliftingu
We wnętrzu – można by rzec – po staremu. System iDrive dostał nowszy interfejs, kierownica ma możliwość programowania przycisków dotyczących asystentów bezpieczeństwa, a deskę rozdzielczą można wzbogacić o nowe paski dekoracyjne.
Wnętrze BMW Serii 7 cały czas ma swój luksusowy i bardzo ergonomiczny design. „Siódemka” robi naprawdę bardzo pozytywne wrażenie, kiedy jest bogato skonfigurowana. Obicie większości materiałów skórą, sufitu alcantarą oraz wyflokowane schowki potęgują doznanie, że siedzimy w limuzynie segmentu F i odnieśliśmy w życiu sukces. Zwracam na to uwagę, ponieważ uwierzcie, ale ostatnie co chcecie pokazać znajomym, to podstawowe obicie sufitu z materiału pokroju aut segmentu D. Niejednokrotnie spotkałem się z taką konfiguracją w Klasie S i co z tego, że miała niemal wszystkie systemy bezpieczeństwa, skoro nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że nie jest ona prawdziwą Sonderklasse.
Na tylnej kanapie BMW Serii 7 po faceliftingu jest wciąż bardzo wygodnie. Szczególnie jeśli wybierzemy wersję 4-osobową. Dzięki temu pasażerowie zasiadający z tyłu mają ogromną ilość miejsca, zwłaszcza w wersji przedłużanej oraz można dowolnie konfigurować ustawienia foteli, rolet, systemu Infotainment za pomocą przycisków, a także dekowanego tabletu dla „siódemki”. Podobne rozwiązanie oferuje Audi A8 (D5).
Raz słabiej i wolniej, innym razem mocniej i szybciej – zajrzyjmy pod maskę BMW Serii 7 po faceliftingu
Od dłuższego czasu mówi się o zmierzchu silników V12. Są to wielkie, drogie w utrzymaniu i dość paliwożerne jednostki, ale jednak wciąż możemy je mieć w nowym BMW Serii 7 po faceliftingu. I tutaj pojawia się druga kontrowersyjna sprawa. Flagowe M760Li z silnikiem V12 6.6 litra ucierpiało, bo zabrano mu aż 25 koni! Obecnie jest 585 KM, a było 610 KM. Co więcej, o 0,1 sekundy pogorszył się sprint do pierwszej setki – teraz wynosi 3,8 sekundy (wcześniej 3,7 sekundy). Wszystko dzięki normom WLTP, które – według polityków Unii Europejskiej – mają chronić misie polarne, a z drugiej strony w bardzo śmiały sposób zabiją motoryzację. Skutkiem tego jest filtr cząsteczek stałych GPF, który w większości przypadków jest montowany w nowych autach z silnikami benzynowymi. Może niepotrzebnie wchodzę w politykę, ale warto było to wytłumaczyć. Chociaż będę szczery do końca. Moim zdaniem, silniki V12 w limuzynach segmentu F są po prostu bez sensu. Mają odgłos suszarki, osiągi są bardzo zbliżone, a nieraz słabsze od wersji V8 i tak jak wspominałem, są drogie w naprawie. Wersja M760Li to „sztuka dla sztuki”, która kosztuje o ćwierć miliona więcej niż 750i. Zgadzam się, że na autostradzie silniki 12-cylindrowe mają lepszą elastyczność, np. w zakresie 100-200 km/h, ale czy warto za to aż tyle zapłacić?
Lifting BMW Serii 7 przyniósł na szczęście więcej plusów pod względem gamy silnikowej. Otóż najciekawsza propozycja, czyli BMW Serii 7 o oznaczeniu 750i stała się mocniejsza i to o 80 KM! A przyspieszenie w krótkiej wersji to równe 4 sekundy (wersja przedłużana 4,1 sekundy). Standardowo ma napęd na cztery koła xDrive. Dodatkowo wciąż pozostaje nam przyjemny, naturalny dźwięk i aksamitna praca V8.
Warto również pochwalić Bawarczyków za porządne zmiany w wersji hybrydowej, która ma teraz oznaczenie 745e. Oznacza to, że zamiast najmniejszego w historii modelu 2-litrowego silnika benzynowego, „siódemka” dostała „rzędowe sześć” o pojemności 3 litrów, a moc systemowa wynosi blisko 400 koni mechanicznych. Oczywiście limuzyna pozostała hybrydą typu plug-in, dzięki temu możemy ją ładować np. z domowego gniazdka i maksymalnie powinniśmy przejechać na prądzie około 50-58 km. Dokładne testy to zweryfikują. Niemniej to ciekawa propozycja, zwłaszcza że w przypadku całkowitego rozładowania akumulatorów mniej wysilony większy silnik powinien zadowolić się mniejszą ilością paliwa niż małe 2.0 turbo.
Silniki Diesla w BMW Serii 7, wszystkie o pojemności 3 litrów, są ciekawą propozycję, kiedy sporo podróżujemy. Dużym plusem jednostek wysokoprężnych jest ich niemały zasięg, który często pozwala na pokonanie 900-1000 kilometrów na jednym baku.
Jednak wolę poprowadzić
Zawsze powtarzam, że BMW to sport, a Mercedes to komfort. Teraz ta granica nieco się zaciera, ale mimo wszystko nadal ją widać. Ciężko powiedzieć o BMW Serii 7, że to auto pozbawione wygody, wręcz przeciwnie. Dodatkowo BMW, pomimo dość sporych wymiarów, daje dużo sloganowej „radości z jazdy”. Siódemka w prowadzeniu przypomina Serię 5, tylko taką przyprawioną prestiżem i elegancją. W przeciwieństwie do Mercedesa Klasy S, w którym mamy wrażenie jakbyśmy byli w wielkiej łodzi, to w kwestii wyczucia, parkowania, zwinności BMW Serii 7 jest małą motorówką.
W mojej opinii jest to ciekawe auto, ponieważ zapewnia niesamowity komfort, ma bardzo dobre osiągi, a bagażnik pomieści kilka walizek. Dzięki trybom jazdy w zależności od potrzeby możemy zamienić Serię 7 w niesamowicie wygodną limuzynę lub ustawić tryb sport i z radością pokonywać zakręty, zapominając, że prowadzimy ponad 5-metrowe auto. W każdej wersji silnikowej mamy 8-biegowy klasyczny automat, który działa wzorowo.
Na dwa sposoby
Jeśli szukamy limuzyny i lubimy przy okazji czerpać przyjemność z prowadzenia, to BMW Serii 7 będzie dobrym wyborem, a po liftingu jest jeszcze lepiej. Chociaż konkurent jest, i to świeży. Nie chodzi o Mercedesa Klasy S, ani o Audi A8 (D5). Mam na myśli nowego Lexusa LS. Nowa piąta generacja nie jest już kanapą z kołami, to świetnie prowadzący się samochód.
Kolejnym plusem BMW Serii 7 jest szeroka gama silnikowa i bardzo dobre osiągi. Dodatkowo bawarska limuzyna to z jednej strony auto, w którym kierowca powinien mieć przyjemność z operowania kierownicą, z drugiej zaś samochód gra w tej samej lidze co jego rywale w zakresie niesamowitego komfortu podróżowania jako pasażer.
Jeden problem z nowym BMW Serii 7
Podsumowując, jak dla mnie problem z BMW Serii 7 po faceliftingu jest tylko jeden, za to DUŻY. Są to jego nowe nerki. Żeby można było przyzwyczaić się do designu Chrisa Bangle, musiały minąć lata, może w tym przypadku będzie nieco szybciej.