BMW M240i – jak dorosnę, zostanę M-ką
W gamie modelowej BMW przez lata brakowało auta, które wpasowałoby się między najmniejszą „jedynkę”, a nieco większą „trójkę”. Rolę tę pełniła seria 1 w wersji coupe, która z czasem jednak odeszła do lamusa. "Trójka" urosła na tyle, że przestała być zgrabnym coupe, a "jedynka" z kolei została typowym mieszczuchem. Z pomocą przyszedł numer 2.
BMW serii 2 niestety nie ma najlepszej prasy. A dzieje się tak dlatego, że seria 2 Acive Tourer nie dość, że jest minivanem, to jeszcze ma napęd na przednią oś. W skrócie – to totalne zaprzeczenie idei marki spod znaku śmigła. Honoru cyfry 2 broni jednak zwykła „dwójka”. Zajęła miejsce serii 1 coupe, z tą różnicą, że wydoroślała i choć nie jest już taką małą „pchełką”, to nadal potrafi pokazać pazurki. Zwłaszcza w wersji M240i.
I wtedy wchodzi ona, cała na biało…
Takie mam z reguły szczęście do szybkich i sportowych aut, że przypadają mi do testów akurat wtedy, gdy jest paskudna pogoda. I weź tu "popuść wodze fantazji" i "spuść ze smyczy" tę literkę „M” w nazwie, jak ciągle leje i jest ledwo na plusie. Ale M240i nie podjudza. Nie szarpie się jak M2, które dosłownie męczy się, jadąc powoli. Młodsza siostra jest spokojniejsza, w miejskim ruchu wcale nie zamierza bawić się w berka. Jedynie gdy odpalamy zimny silnik, spod maski dochodzi zadziorny warkot, który jednak po chwili przeradza się w spokojny pomruk. Nawet dwie końcówki wydechów przypominają kominy na Batorym. Gdy 6 cylindrów ustawionych w rzędzie pracuje spokojnie, spaliny zobaczymy tylko z lewej końcówki. Dopiero gdy „damy do pieca”, otwiera się przepustnica w układzie wydechowym i pomaga silnikowi oddychać drugim tłumikiem.
Jak wspominałam – plucha, deszcz, zimno. A jednak w tym wszystkim za białym eleganckim coupe mało kto się nie obejrzy. Linie nadwozia są wręcz perfekcyjne i z pewnością doceni je każdy amator aut typu coupe. Nienachalnie długa maska, stosunkowo krótka kabina pasażerska, w której jednak jest zadziwiająco przestronnie, a to wszystko zakończone szybko opadającą linią dachu, przechodzącą w zgrabny krótki kuperek. Całość prezentuje się bardzo dobrze. Charakteru dodają też LED-owe ringi pełniące funkcję świateł do jazdy dziennej. Dzięki nim front małej dwójki wygląda groźnie i tajemniczo.
Waleczne serce
Pod maską mruczy rzędowa szóstka o objętości skokowej 3 litrów. Sześć półlitrowych garnków generuje moc 340 KM i maksymalny moment obrotowy 500 Nm, który jest dostępny w bardzo szerokim przedziale obrotów od 1520 do 4500 obr./min. Auto waży 1615 kilogramów, zatem nie dużo jak na taką moc, ale sporo gdy patrzymy na rozmiary. W trakcie jazdy czuć masę samochodu i nie doświadczymy poczucia zbyt dużego stosunku mocy do masy. Mimo to pierwsze 100 km/h zobaczymy na prędkościomierzu po 4,5 sekundy, a maksymalna prędkość została ograniczona elektronicznie do 250 km/h.
Napęd jest przekazywany na wszystkie koła za pośrednictwem 8-biegowej przekładni automatycznej. Pracuje ona szybko, jednak czasem gubi się przy wyborze odpowiedniego przełożenia. Jednak napęd na cztery koła rekompensuje wszystkie niedogodności, zarówno te płynące z charakterystyki przekładni, jak i warunków pogodowych. Choć przednia oś wspiera tył, który w BMW jest przecież oczywistością (poza czarną owcą – Active Tourerem), auto pozwala na odrobinę zabawy. Poślizgi są jednak krótkie i kontrolowane, ani przez moment „dwieścieczterdziestka” nie pozwoli kierowcy poczuć się niepewnie. Przy szybkim pokonywaniu ostrych wiraży na początku ma lekkie skłonności do podsterowności, które szybko zmieniają się w miłą nadsterowność, a sportowe adaptacyjne zawieszenie daje pewność prowadzenia. Nie ma w jej zachowaniu niczego, czego nie dałoby się przewidzieć ani opanować, nie będąc profesjonalistą.
O ile M2 nie wybaczy wielu błędów, M240i jest w kwestii prowadzenia znacznie bardziej wyrozumiała. Daje się pobawić, ale nie jest to zabawa z "duszą na ramieniu" i głową pełną strachu o samochód warty ponad 295 tysięcy złotych, bo na tyle została wyceniona nasza testowa wersja. W końcu cały czas czuwa nad nami elektronika. Nawet tryb Sport+ jedynie usypia czujność układu DSC, ale go w pełni nie dezaktywuje.
Klasyka broni się sama
Kabina pasażerska naszego testowego egzemplarza to kwintesencja prostoty i elegancji. Wszystko utrzymane zostało w ciemnych barwach, subtelnie przełamanych matowym aluminium, które na tunelu środkowym przypomina nieco karbon. Skórzane fotele są bardzo miękkie i wygodne, a skóra jest niesamowicie przyjemna w dotyku. Zastanawiam się tylko, jak ta mięciutka skórka będzie wyglądała po kilku latach eksploatacji. Te niepozorne siedzenia zapewniają przyzwoite trzymanie boczne i dobre podparcie dla kręgosłupa, co docenimy szczególnie w dłuższej trasie. Analogowe zegary z czerwonym podświetleniem nadają 240-tce surowego klimatu z pierwszych BMW. Nie znajdziemy w niej przesytu nowoczesnych wyświetlaczy i bajerów. Jest tylko to, co być powinno.
Kierownica jest zacznie grubsza niż w „cywilnych” BMW, dzięki czemu świetnie leży w dłoniach. Dodatkowo jest podgrzewana, co znacznie uprzyjemnia jazdę w chłodnie dni. Od pierwszych chwil w tym aucie czuć, że jest ono stworzone dla kierowcy, a nie dla pasażerów. Konsola środkowa jest nieznacznie zorientowana na kierowcę, dając poczucie panowania nad wszystkim. We wnętrzu znajdziemy także przyciemniany szyberdach, posiadający możliwość pełnego otwarcia, a także subtelnie przyciemnione tylne szyby.
2 x M
Wielu kierowców lubi szybkie auta, jednak nie wszyscy z tej grupy potrafią sobie z nimi poradzić. I zrzucanie w tej sytuacji winy na samochód to po prostu głupota. Pomijając marginalne przypadki (wybuch opony, dziura w nawierzchni, unikanie uderzenia przez inny pojazd etc.), jeśli trafiliście do rowu, to jest to wasza wina. Nie samochodu, nie słońca, nie kamyka w bucie. I to jest problem BMW M2. Jeśli nie posiadacie „skillsów” co najmniej ponadprzeciętnych, lepiej z nią uważać. To małe, wredne bydle, które jednak potrafi być cudowne we wprawnych rękach. Jednak granica między grzecznością a jej brakiem jest bardzo cienka. Choć BMW M240i ma 340 KM, czyli zaledwie 40 koni mechanicznych mniej niż M2, jest zupełnie inna, znacznie łagodniejsza. Napęd na cztery koła daje poczucie pewności, które oczywiście może was wyprowadzić w maliny, jednak daleka do nich droga. Wchodząc M240i w zakręt, można w jego szczycie z niepokojem pomyśleć „oj…”. Ale na „oj’ się kończy i bez szwanku wychodzimy z zakrętu.
BMW M240i to doskonałe auto dla amatora lub osoby, która potrzebuje auta co jazdy na co dzień. M2 w tej roli mogłaby być nieco męcząca. M240i podczas jazdy do pracy czy tylko "po bułki" jest grzeczna, cicha, mało absorbująca. Jednak w trybie sportowym, zwłaszcza z ograniczonym działaniem DSC, potrafi poszaleć i dać naprawdę ogromną frajdę z jazdy. Ale bezpieczną frajdę, która nie ma nic wspólnego z "igraniem z diabłem". To zostawmy M-dwójce.