BMW 650i Cabrio xDrive - król bulwarów
Na początek podziękowania. Dla pana w zielonym zabytkowym Jaguarze bez dachu, który zatrzymał się na środku ulicy w Skawinie, aby mi powiedzieć, że nie tylko klasyki wyglądają pięknie. Jasnowłosa pasażerka kiwała porozumiewawczo głową. Dla motocyklisty na Zakopiance, który mijając mnie podjechał bliżej i uniósł kciuk do góry. A nade wszystko dla kierowcy polewaczki na Kazimierzu, który wyłączył strumień wody dokładnie w chwili, kiedy mijałem go z otwartych dachem. Dziękuję wszystkim. Dzięki Wam przeżyłem wielkie pozytywne rozczarowanie, bo wydawało mi się, że reakcje na auto będą inne. Z dwóch powodów.
Po pierwsze dlatego, że to wersja Cabrio. Auta bez dachu kojarzymy odruchowo z latem i słońcem w zenicie. Pudło. Kiedy termometry pokazują powyżej 30°C, a słońce parzy w potylicę promieniami, to najgorsze, co może się przytrafić to brak dachu nad głową. Wtedy nie pomogą ani wentylowane fotele, ani klimatyzacja na najwyższych obrotach, ani nawet droga firmowa czapeczka z biało-niebieską szachownicą. Z tym, że inni tego nie wiedzą. Ich zdaniem, jadąc z rozłożonym dachem podczas pięknego letniego dnia, zachowujesz się jak idiota.
A kiedy pada? W mieście dach musisz rozłożyć, ale poza miastem okazuje się, że możesz w BMW serii 6 Cabrio bez dachu jechać nawet w deszczu. Sprawdziłem - rzeczywiście aerodynamika auta na to pozwala i kierowca pozostaje suchy! Z tym, że inni tego nie wiedzą. Ich zdaniem, jadąc ze złożonym dachem podczas deszczu, zachowujesz się jak idiota.
To kiedy w końcu możesz jechać kabrioletem, aby nie wyjść na idiotę? Masz na to około 3 godziny przed zachodem słońca. Wówczas słońce już nie parzy tak bardzo, odgłos silnika dolatuje do Twoich uszu bez zakłóceń, a spojrzenia przechodniów i innych kierowców dowodzą, że teraz wszystko gra. No chyba, że spaprałeś sprawę i kupiłeś diesla – nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego…
Po drugie dlatego, że ma topową wersję silnikową. Podwójnie doładowana jednostka V8 4.4l pod maską wydaje z siebie „parowozowe” wartości 450 KM i 650 Nm. Daje to dużo obiecanej przez BMW radości z jazdy, a poparte doskonałą trakcją, gwarantowaną przez napęd na wszystkie koła xDrive daje także pewność prowadzenia i niezwykłą chęć do skręcania. Co prawda odgłos z tłumików ciężko nazwać bulgotem V8. Jest to raczej delikatne mruczenie – nawet pod obciążeniem ten silnik nie wydaje z siebie żadnego dźwięku, który chciałbyś nagrać i ustawić, jako dzwonek w komórce.
Jednak napis na tylnej klapie 650i bezpardonowo zdradza topową wersję, a to może rodzić mieszane uczucia. Co innego, kiedy facet ma dość kasy, aby kupić piękne auto, ale przy wyborze silnika poprzestaje na silniku zdradzającym oznaki zdrowego rozsądku: swój człowiek, wie co dobre, ale zna wartość pieniędzy. Identyfikujemy się z nim. A co innego taki, co kupił wersję na zasadzie „droższej nie było” (pomijając wersję M) i szasta kasą pod dystrybutorem.
Tymczasem wczuwanie się w rolę posiadacza BMW 650i Cabrio wcale nie było takie bolesne. Szczerze mówiąc, było nawet całkiem przyjemne. Takie jest już samo patrzenie na ten samochód. Auto jest niskie, szerokie i agresywne w bardzo subtelny, ale jednoznaczny sposób. Nie ma tu miejsca na brutalne, wulgarne kształty. Wszystko jest narysowane miękkim ołówkiem 9B i nie zdradza huraganu mocy czającego się pod maską każdej bez wyjątku wersji silnikowej. Może za wyjątkiem jednego detalu – świateł. Dwie pary charakterystycznych oczu działają na wyobraźnię innych kierowców i skutecznie zwalniają lewy pas, czyniąc jazdę w trasie bardziej płynną.
Do wnętrza BMW serii 6 także nie mam zastrzeżeń – asymetrycznie zaprojektowany interier skupia się na najważniejszej osobie w samochodzie – na mnie. Ja mogę mieć inne zdanie, ale Bawarczycy podjęli tę decyzję za mnie – ja tu rządzę. Zadaniem pasażera jest, co najwyżej studzenie zapału kierowcy, bo pod jego fotelem znajduje się irytująco wystająca… gaśnica. Miejsca z przodu nie zabraknie nikomu, nawet dwumetrowiec rozsiądzie się tu komfortowo.
Dostęp do tylnej kanapy jest utrudniony, szczególnie z rozłożonym dachem. Zresztą przednie fotele dodatkowo komplikują sprawę, kiedy po otwarciu drzwi zaczynają odjeżdżać do tyłu, ułatwiając w ten sposób zajęcie miejsca z przodu. Pasażer tylnej kanapy musi się wykazać sprawnością i być szybszym od cofającego się fotela. Oczywiście na fotelu znajdziemy przycisk do jego przesuwania do przodu, ale manewr ten faworyzuje chyba komunikację miejską, bo trwa napraaaawdę długo. Miejsca z tyłu jest w sam raz – jak na kabriolet. Czytaj: mamy tu namiastkę miejsca dla dwóch dorosłych osób, ale na krótką przejażdżkę i tak możesz tam zabrać paru kumpli bez obaw o to, czy jeszcze kiedyś Cię zaproszą na piwo.
Wykończenie jest na podobnym poziomie, jak i w innych drogich modelach BMW. Kierowcę otaczają szlachetne materiały, takie jak skóra czy drewno, a zastosowane plastiki są najwyższej jakości. Nie chciałem nawet szukać powodów do narzekań, ale znalazły się same – przycisk do zmiany ustawień komputera pokładowego znajduje się na kierunkowskazie, więc podczas jego wciskania nietrudno o niezamierzone włączenie migaczy. Jako że drążek po włączeniu wraca w wyjściową pozycję, to próba szybkiego wyłączenia kierunkowskazu najczęściej kończy się włączeniem go w przeciwną stronę i wprowadzeniem istnego bałaganu na drodze. Drugi problem ujawnił się w trakcie robienia zdjęć, kiedy zjechałem z asfaltu na polną drogę. Jasna tapicerka i dywaniki to mało praktyczne rozwiązanie. A tak naprawdę to bardzo niepraktyczne.
Obok drążka do sterowania ośmiobiegową skrzynią biegów znajduje się selektor wyboru trybu jazdy. Do wyboru mamy Comfort, Comfort+, Sport, Sport+ oraz Eco Pro. O ile pierwsze cztery nie wymagają tłumaczenia, o tyle tryb Eco po niemiecku musi oznaczać coś w rodzaju „Nigdzie się nie wybieram, zabieraj swoje paliwo, nic mi się nie chce”. Co ta opcja robi w aucie z 450-konnym silnikiem pod maską – dla mnie jest zagadką. Chyba nie po to dopłacałem do silnika V8, aby włączyć Eco Pro i jechać kabrioletem za dymiącym Jelczem, ciesząc się ze swojego wkładu w walkę z globalnym ociepleniem?
O ile różnica pomiędzy Comfort i Comfort+ jest bardziej niż subtelna, o tyle zachowanie auta w trybie Sport już wywołuje uśmiech na twarzy, a włączenie Sport+ sprawia, że zaczynam czuć auto, jakby było częścią mnie. Silnik wkręca się na wysokie obroty na samą myśl o tym, że planuję nacisnąć pedał gazu, skrzynia biegów przechodzi w tryb „Kubica”, układ kierowniczy staje się tak precyzyjny, jak to możliwe przy elektrycznym wspomaganiu, a zawieszenie aż się prosi o kolejne zakręty, gdzie chętnie udowodni swoje perfekcyjnie sportowe zestrojenie. Doprawdy? Coś mi się wydaje, że ta moja „część mnie” ma lekką nadwagę. Zatankowane auto z wyposażeniem dodatkowym i mną za kierownicą waży blisko 2200 kilogramów i o ile na prostej silnik radzi sobie z tę masą jak z pustym tekturowym pudłem, o tyle w zakrętach auto cierpi na podsterowność za każdym razem, kiedy zachęcający do szaleństw dźwięk V8 sprawia, że zaczynam atakować wiraże ze zbyt wysoką prędkością.
Właściciel kabrioleta BMW 650i będzie miał jeszcze jeden problem, szczególnie, jeśli ma ciężką nogę. Zbiornik paliwa ma pojemność 70 litrów i wystarczy w mieście na niecałe 400 kilometrów i, nawet jeśli właściciel w nosie ma wydatki, to jednak nie będzie zadowolony z częstych wizyt pod dystrybutorem. Chyba, że będzie wpadał na swoją stację w ramach doglądania własnego biznesu. Wtedy zrozumiałe staje się zarówno ignorowanie spalania 14-20l/100 km w mieście, jak również gotowość do wyłożenia niemal pół miliona złotych za topową wersję, która, o ironio, jest taka tylko silnikowo, bo o wyposażenie będzie musiał zadbać sam. Od drobiazgów w stylu złącze Bluetooth za niemal trzy tysiące, po poważniejsze zakupy system audio Bang&Olufsen za niemal 25 tysięcy złotych, pakiet M za 21 tysięcy, czy system Adaptive Drive za 20 tysięcy. Lista dodatkowych opcji zanudza i dłuży się jak podróż w trybie Eco Pro, kiedy z silnika da się wydusić spalanie na poziomie 9,5 l/100 km.
BMW 650i Cabrio jest luksusowym i stylowym autem o sportowym zacięciu, ale nie jest to rasowy sportowiec. Jest raczej mistrzem szybkich prostych oraz królem leniwego toczenia się wzdłuż nadmorskich bulwarów. Mimo drzemiących w nim możliwości zachowuje dyskrecję, a jego największą zaletą jest możliwość wyboru czy nad głową chcę mieć dach czy gwiazdy i możliwość natychmiastowej realizacji tej zachcianki. Idealnie nadaje się do podjechania ciepłą nocą pod restaurację i zjedzenia kolacji. Byle niezbyt obfitej - Twoje auto może sobie pozwolić na spory apetyt i lekką nadwagę – Ty nie!