Azjaci Europejczykom - nowy Hyundai i20
To jest fascynujące - przeciętna marka w ciągu kilku lat zdobyła popularność Coca Coli. To oznacza, że cuda się zdarzają i nawet ja przez chwilę uwierzyłem, że kupię sobie kiedyś apartament na szczycie SkyTower. Ale czy Hyundai produkuje dobre auta? Spakowałem walizki i sprawdziłem to w skrajnych warunkach!
Jeszcze nie tak dawno temu zdanie: „kupiłem sobie Hyundaia” brzmiało przynajmniej tak beznadziejnie jak: „Sylwester przed telewizorem jest fajny”. Ostatnio zdarzyło się jednak coś dziwnego i w 2010 oraz 2011 roku ten producent został uznany za najszybciej rozwijający się koncernem motoryzacyjny! I to nie dlatego, że Koreańczycy zaczęli wspierać rodzimy rynek i kupować Hyundaie zamiast chleba. Aż 90% produkcji tej marki jest przeznaczona na eksport. Czy to oznacza, że producent oddaje swoje auta za darmo, skoro ma tak duży obrót? Nie! I do tego ma z nich na tyle duży zysk, że został nawet głównym sponsorem Euro 2012. Postanowiłem przekonać się na czym polega fenomen tych aut i kilka dni później otrzymałem kluczyki do miejskiego i20, który właśnie przeszedł facelifting. Jednak polskie miasta nie są niczym nadzwyczajnym do przeprowadzenia krótkiego testu. Istambuł będzie znacznie lepszy…
Zabawę czas zacząć!
Czasem jest mi słabo, gdy pomyślę, że muszę się gdzieś przedostać przez centrum Wrocławia. Tym razem zrobiło mi się słabo, gdy z okna samolotu zobaczyłem Istambuł. Jedno z największych miast na całym świecie - około 13 milionów mieszkańców, ponad 1,5 tysiąca kilometrów kwadratowych powierzchni i chaos jak w robocie kuchennym. To właśnie tutaj potężny most na cieśninie Bosfor łączy ze sobą dwa kontynenty, a sama aglomeracja jest jednym z najważniejszych szlaków handlowych w Eurazji. Trudno o lepsze miejsce do testu miejskiego auta. Bardziej od miasta zaczął mnie jednak zastanawiać sam samochód.
Nigdy nie przepadałem za Hyundaiem, a model Accent kojarzył mi się z początkiem końca motoryzacji. Jednak kilka lat temu zmieniłem zdanie o tej marce. Ostatnio zastanawiałem się nawet dlaczego i szybko doszedłem do jednego wniosku – bo Hyundai zaczął w końcu słuchać się Europejczyków. Wziął się za produkcję aut z dedykacją dla Starego Kontynentu, dopracował konstrukcję i przestał wzorować się na technologii z resoraków Matchboxa. Gdy stanąłem obok nowego i20, zacząłem się zastanawiać nad jeszcze jedną rzeczą – dlaczego nie pamiętam wersji przedliftingowej?
Samochód jak rzeźba
Prawda jest taka, że poprzedni i20 był po prostu poprawny. Ani brzydki, ani wyszukany. A ludzie mają to do siebie, że pamiętają tylko skrajności. Hyundai chyba o tym wiedział, dlatego postanowił coś z tym zrobić. Problem polegał tylko na tym, że konieczne było osiągnięcie pozytywnego efektu. Czy się udało? Ostatnio Hyundaie wyglądają podejrzanie dobrze, a wszystko dzięki temu, że koncern wprowadził „fluidic design” – stylistykę opływowej rzeźby. Z przodu i20 nie można pomylić z żadną inną marką i choćbym chciał, to nie potrafię odmówić mu uroku. Szkoda tylko, że styliści nie poświęcili tak samo dużo czasu na tylną część auta. Wygląda jak pomieszanie Suzuki Swift z poprzednią Toyotą Yaris i jest po prostu mdła. Czy z wnętrzem jest podobnie?
Ucieszyła mnie jedna rzecz – Hyundai nie kopiuje niemieckiej stylistyki. Przeprojektowany kokpit jest czytelny i bardzo miły dla oka, ale tylko w dzień. Niebieskie podświetlenie deski rozdzielczej trochę drażni, ale za to nie wypala oczu tak, jak w starszych autach Volkswagena. Barwa światła jest dużo delikatniejsza, także podczas snu nikt nie powinien mieć dalej cyferblatu przed oczami. Nie warto też dotykać materiałów na kokpicie, bo są twarde i subtelne jak beton. Ponadto wyświetlacz na podszybiu jest trochę za mały, ale przynajmniej nie zmusza do odrywania oczu od drogi podczas jazdy. Jednak samochód nadrabia wszystko przestrzenią. Z tyłu co prawda brakuje jej trochę na nogi, ale przecież to tylko miejskie auto. Za to z przodu miejsca jest naprawdę mnóstwo i łatwo można znaleźć wygodną pozycję za kierownicą. Podczas wszelkich wyjazdów nie potrafię zmieścić swojego ekwipunku w małej walizce, dlatego bałem się, że będę ją musiał przywiązać dratwą do dachu. Na szczęście ustawny, 295-litrowy kufer potrafi zmieścić całkiem sporo. Szkoda, że jeszcze podłoga nie jest płaska po złożeniu oparcia kanapy. Tylko co tak naprawdę zmieniło się w tym aucie po liftingu?
Poza zmianami w wyglądzie i wnętrzu, producent popracował jeszcze nad ekologią silników, bezpieczeństwem i wyposażeniem. Auto zdobyło 5 gwiazdek w testach EuroNCAP i chyba tylko to przekonało mnie do podboju Istambułu. Poza tym pojawiło się kilka rozwiązań z klasy Premium – ogranicznik prędkości, sensor zmierzchu i deszczu, system bezkluczykowy, Start&Stop i światła LED do jazdy dziennej. Szczególnie ciekawe wydało mi się jednak wewnętrzne lusterko – prócz funkcji automatycznego ściemniania miało jeszcze wbudowany mały wyświetlacz połączony z kamerą cofania. Aż podniosłem się z fotela kierowcy, by sprawdzić czy standardowo jest zamontowana na zderzaku i zbiera cały brud z drogi. O dziwo nie – producent przeniósł ją na klapę bagażnika. Dobry pomysł. Czas jednak ruszyć na podbój tego chaotycznego miasta.
Na pohybel!
Już na „dzień dobry” zostałem obtrąbiony przez jakiegoś Turka i zrozumiałem, że będzie ciężko. Trochę poprawił mi się humor, gdy okazało się, że Turcy trąbią dla rozrywki, ale szybko go straciłem, gdy nagle z trzech pasów zaczęło robić się pięćdziesiąt i stworzył się gigantyczny korek. Polacy pewnie by się ze sobą już dawno pobili, tymczasem w Istambule każdy tylko standardowo trąbił i zabijał wzrokiem. 3.99-metrowy i20 całkiem zgrabnie wciskał się w szczeliny pomiędzy autami, a wszystkie manewry znacznie ułatwiał układ kierowniczy - wspomaganie automatycznie wzmacniało się przy niskich prędkościach. Na ulicach było tak ciasno, że najchętniej odrąbałbym siekierą lusterka, żeby łatwiej przemykać pomiędzy samochodami. Jednak z drugiej strony ich duża powierzchnia świetnie pokazywała to, co dzieje się za autem. Swoją drogą – i20 uwielbia slalomy, bo jest twardo zestrojony i o dziwo pewnie się prowadzi. Zupełnie jak niemiejskie auto. Czas wyjechać z centrum, by to dokładnie sprawdzić – wrzucam wsteczny bieg, żeby wycofać się i skręcić w jakąś boczną uliczkę. Duża powierzchnia szyb okazała się niezastąpiona, a czujniki parkowania i kamera czuwały, bym nie obtarł kilku białych Mercedesów S63 AMG zaparkowanych w rzędzie, bo prawdopodobnie nie wróciłbym żywy do Polski. Po walce w śródmieściu nareszcie wyskoczyłem na autostradę i jadąc potężnym mostem przez cieśninę Bosfor zacząłem zastanawiać się nad charakterystyką silnika.
Jeździłem dwoma wariantami i nie sądziłem, że to napiszę, ale… nie kupujcie wersji benzynowej. 100KM z 1.4l to świetny wynik, ale te konie chyba nie mają nóg, bo mocy w ogóle nie czuć. Wolę nie wiedzieć jak jeździ słabszy, 1.2-litrowy motor. Szczególnie na autostradzie auto niechętnie reaguje na pedał gazu, a bez wchodzenia na obroty lepiej nie liczyć na jakąkolwiek dynamikę. Zresztą nie warto poganiać samochód prawą nogą, bo zemści się na stacji benzynowej – grubo ponad 8l/100km w cyklu mieszanym to przesada. Motor można połączyć z 4-biegowym automatem, który paleontolodzy wykopali z ziemi razem ze szczątkami Stegozaura i wysłali Hyundaiowi kurierem. Przekładnia jest wolna, źle dobiera przełożenia i zabija resztki wigoru silnika. Za to do 1.4-litrowego diesla o mocy 90KM ciężko się przyczepić. Fakt, „na papierze” wygląda kiepsko, ale najlepiej wziąć broszurkę producenta, zwinąć ją w kulkę i wrzucić do kosza – silnik w praktyce radzi sobie z i20 dużo lepiej. 220Nm momentu obrotowego utrzymuje dynamikę nawet przy wysokich prędkościach, a podczas spokojnej jazdy można zejść poniżej 5l/100km. Mniejszy, 1.1-litrowy diesel, ma 75KM.
Chwila refleksji
Po ciężkim dniu w końcu dojechałem do Sapanca – małej, sennej i malowniczo położonej miejscowości, ponad 100km od granic Istambułu. Tutaj nikt się nie spieszył, nie trąbił, a miejscowi patrzyli na mnie jak na kosmitę. Zresztą ja na nich też, bo potrafili nosić misy na głowach. Jadąc spokojną uliczką w kierunku spektakularnego jeziora stwierdziłem, że i20 tak naprawdę ma wszystko, czego statystycznie oczekuje się od auta klasy B. Około 70% tych samochodów ma nadwozie 5-drzwiowe, większość jest zasilana benzyną i pochodzi z tureckich fabryk. i20 na rynek europejski jest produkowany właśnie w Turcji oraz Indiach, a do wyboru jest jeden wariant nadwozia w 10 kolorach. Zamknąłem auto i udałem się w stronę hotelu. Dobrze, że są na rynku tacy producenci jak Hyundai i takie auta jak i20. W końcu ciężko jest przebić się w wymagającym segmencie B. I utrzymać się na polu bitwy…