Wyprawa na Nordkapp Volkswagenami 4Motion - dzień trzeci
Trzeci dzień wita nas trzaskającym mrozem. Termometry pokazują -26°C, więc zakładam na siebie połowę zawartości walizki, ponieważ za chwilę jedziemy do Action Park, gdzie trzeba będzie spędzić sporo czasu, stojąc na świeżym powietrzu.
Action Park to zimowy tor testowy, pokryty śniegiem i lodem, na którym testowane są samochody i opony. Kompleks składa się z kilku mniejszych torów, wielkiego ronda oraz toru kartingowego - naturalnie, również ośnieżonego. Jednak gokarty miały kolce - a nasze testowe samochody nie. Zapowiadała się więc dość śliska impreza.
Przybyliśmy na miejsce około godziny 9 rano, kiedy niebo na południowym wschodzie już było jasne, a na ledwo rozświetlonym zachodzie wisiał upiorny księżyc. Zapowiadał się piękny, mroźny dzień, pełen okazji do zrobienia świetnych zdjęć aut na tle błyszczącego, białego śniegu.
Samochody i uczestnicy wyprawy zostali podzieleni na 3 grupy. Pierwsza walczyła z podsterownością na wielkim rondzie, które było pokryte śniegiem i lodem. Druga próbowała swoich sił w slalomie - równie śliskim rzecz jasna. Trzecia sprawdzała auta w śnieżnym teście łosia.
Oblodzone rondo było testem dla Amaroka i Passata. Obydwa auta ześlizgiwały się bez kolców z wewnętrznej, oblodzonej części ronda i dopiero kilka metrów na zewnątrz łapały przyczepność. Naokoło ronda można było więc przejechać powoli, lub bardziej efektownie - dodając mocniej gazu z kierownicą zwróconą do wewnątrz zakrętu. Wówczas auto ponownie zrywało przyczepność, stawało się nadsterowne i przy umiejętnym operowaniu gazem i z kontrą na kierownicy potrafiło przejechać długim slajdem całe rondo, wzbijając tumany śnieżnego kurzu spod czterech kół. Nie powiem raczej nic odkrywczego, ale znacznie lepiej jechało mi się w tym ćwiczeniu Passatem, gdyż był lżejszy i bardziej poręczny od Amaroka.
Po obowiązkowej przerwie na rozgrzewającą herbatę (temperatura na zewnątrz utrzymywała się w okolicy -18°C) zmieniliśmy auta na Golfa R i Touarega, którymi trenowaliśmy slalom. Ponownie, mniejsze auto było bardziej poręczne, ale też klasyczny ręczny hamulec i mocny silnik w Golfie pozwalały na więcej w chwilach, kiedy trzeba było obrócić auto naokoło pachołka, lub wprowadzić go w dłuższy kontrolowany poślizg. W przypadku Touarega mocy również nie brakowało - potężny silnik 4,2 TDI V8 o mocy 340 KM z łatwością i na każde zawołanie mielił kołami zarówno na lodzie, jak i na śniegu. Trzeba było jedynie uważać na to, aby poślizg tym kolosem nie stał się niekontrolowany przez oblodzoną nawierzchnię - a właściwie to przez wszechobecny pancerz lodowy, przysypany gdzieniegdzie obiecująco wyglądającą warstwą śniegu.
Trzecim ćwiczeniem był klasyczny test łosia, czyli hamowanie z omijaniem przeszkody. Tu mieliśmy do dyspozycji Multivana i Tiguana. Najeżdżając na pierwszą bramkę z prędkością 70 km/h rozpoczynaliśmy awaryjne hamowanie i nie odpuszczając hamulca omijaliśmy przeszkodę stojącą na drodze poprzez zjazd na lewy pas, ominięcie przeszkody i powrót na swój pas. Z tego ćwiczenia wynieśliśmy 2 nauki: po pierwsze ciężki Multivan nie może przejechać w tym ćwiczeniu wszystkich bramek tak samo szybko jak lżejszy Tiguan, a po drugie: w pełni udane ćwiczenie dzieli od zupełnie niezaliczonego bardzo niewielka prędkość rzędu kilku kilometrów na godzinę. Manewr, który byłem w stanie z łatwością wykonać przy 70 km/h był niewykonalny przy 73 km/h. Truizm: prędkość ma ogromny wpływ na nasze bezpieczeństwo.
No moment, my tu ćwiczymy już trzecią godzinę, a gdzie te piękne zdjęcia? I gdzie właściwie jest słońce? Jest godzina 12, a instruktor wskazuje ręką w kierunku jasnego brzasku południowego nieba i mówi bez specjalnego smutku, że najprędzej słońce zobaczy dopiero w marcu. Wpatruję się w zmrożoną mgłę nad wierzchołkami drzew i ogarnia mnie smutek, że teraz brakuje mi czegoś, co w Krakowie biorę za coś naturalnego, coś, co musi codziennie obudzić miasto i zgasić latarnie. Brakuje mi tarczy słońca, która tysiące kilometrów stąd na południe jest wysoko nad głową mojego redakcyjnego kolegi, który na hiszpańskiej Maladze testuje nowego Leona. No cóż, sam chciałem tu być…
Po zakończeniu ćwiczeń przeszliśmy do fazy wyścigowej. Można było się wykazać w slalomie znajomym Golfem R, lub w nieznajomych gokartach śnieżnych. Uwielbiam gokarty i lubię się nimi ścigać, mimo, że ze wzrostem 2 metry ledwo się do nich mieszczę, a z wagą 100 kg nie mam szans na dobry wynik, bo większość gokartów ma silniki o mocy 3 chomików mechanicznych i najczęściej w ogóle nie potrafi ruszyć z miejsca ze mną na pokładzie. Dotychczas jeździłem jednak po suchej nawierzchni, a tym razem przede mną był lód i bandy ze śniegu. Niska temperatura (-20°C) i brak gogli również zapowiadały niezapomniane wrażenia. I wrażeń nie zabrakło. Gokart miał mocny 13-konny silnik, napęd na tył i drobne kolce na oponkach. Mocne dodanie gazu potrafiło obrócić gokartem nawet na prostej, a w zakręcie nie starczało nieraz nawet pełnej kontry - aby utrzymać się na torze, trzeba było przede wszystkim racjonalnie operować gazem. Jeździliśmy po 5 osób na torze i zrobienie pełnego szybkiego kółka bez omijania tkwiących w bandach innych gokartów (lub, co tu ukrywać, bez tkwienia w zaspie własnym gokartem) było bardzo trudne. W efekcie zrobiłem zaledwie jedno okrążenie bez zakłóceń i… jakież było moje zdziwienie, kiedy na ceremonii wręczenia nagród okazało się, że to ja byłem autorem najszybszego okrążenia. W slalomie Golfem R od zwycięzcy dzieliła mnie jednak przepaść dwóch sekund, więc tu jeszcze mam wiele do zrobienia.
Breloczek z otwieraczem do butelek, który dostałem jako nagrodę, miał się przydać wieczorem w hotelu, ale do niego było długich 260 km i granica z Norwegią. Ten odcinek był najbardziej niebezpieczny, bo droga była już biała na całej długości i pełna pagórków. Po kilku godzinach drogi na północ byliśmy u celu, gdzie temperatura wzrosła do minus 5°C. W ten sposób w ciągu jednego dnia na odcinku niecałych 300 km doświadczyliśmy skoku temperatury o 21 stopni w górę. Jutrzejsze prognozy mówią o +1°C na samym Nordkapp. Chyba pójdę w klapkach…