Tuning - byle ze smakiem
Już pod koniec maja, w Krakowie, rusza ósma edycja targów Tuning Show. Ten fakt niesie ze sobą dwie zalety – będzie można podziwiać „odpicowane” wozy stojące w towarzystwie „odpicowanych” modelek, a teraz – poruszyć temat tuningu samochodów, bo dalej nie każdy ma świadomość, że poprawnie wykonany wypuszcza na światło dzienne działa sztuki – designerskiej i inżynierskiej.
Obecnie pojęcie tuningu samochodów jest trochę, jakby to powiedzieć – skrzywione. Zwykle jest kojarzony z oszpecaniem aut, choć pierwotnie tuning miał na celu polepszenie ich specyfikacji technicznej. Dzięki niemu miały one jeździć szybciej, lepiej i ułatwiać swoim kierowcom uzbieranie 24 punktów na swoim złotym koncie. Pojawiły się jednak liczne dodatki do karoserii aut, które tak naprawdę nie są prawdziwym tuningiem, bo zamiast poprawić, potrafią nawet pogorszyć osiągi wozu. Dlaczego? Ponieważ bywają cięższe od oryginalnych elementów auta i częściej – stawiają większe opory powietrza. Do tego w rękach nieodpowiednich osób ośmieszają tą dziedziną motoryzacji - jednak po kolei.
Tuning mechaniczny ma na celu transformację potulnego i nudnego auta w narzędzie, które w krytycznych momentach pozwala ujrzeć przez przednią szybę uśmiechniętego, Św. Piotra u bram raju. Do tego zazwyczaj nie jest tani. Stosunkowo niedrogą przeróbką jest wymiana filtra powietrza na stożkowy, zastosowanie innych świec i kabli zapłonowych, czy wymiana niektórych elementów motoru na lżejsze. Bardziej odczuwalny przyrost mocy i momentu obrotowego można jednak uzyskać poprzez wymianę oprogramowania sterującego pracą silnika – to w ostatnim czasie częsta przeróbka. Tutaj można „pobawić się" wieloma parametrami – dawką paliwa, czasem wtrysku, kątem zapłonu... . Jest jednak jeden haczyk – łatwo uśmiercić w ten sposób całą jednostkę napędową. Dla motorów wolnossących bezpieczny przyrost mocy waha się w granicach 5%, a dla doładowanych – od 20 do nawet 40-50%, ale ich żywotność zostanie wtedy skrócona. Tyle na temat niedrogich modyfikacji – reszta jest już zwykle bardziej skomplikowana i może polegać na wymianie turbosprężarki na większą, czy dołożeniu intercoolera. Po co? To czysta fizyka – oba dodatki mają na celu upchnięcie większej ilości powietrza w silniku, dzięki temu auto będzie mocniejsze. Różnorodność wprowadzanych zmian jest ogromna i nie ma sensu nawet teraz o nich wszystkich pisać, bo wszyscy zasną podczas czytania, włącznie ze mną. Jednak modyfikacje wcale nie muszą dotyczyć tylko silnika. Samobójstwem byłoby machnięcie ręką na układ hamulcowy – standardowy w znacznie wzmocnionym aucie sprawdzi się w tej roli tak dobrze, jak pół kilo szynki, czyli wcale. Duże, nawiercane tarcze w mocnych wozach to podstawa. Do tego u rozrzutnych mogą być wykonane z materiału, który większość z nas kojarzy z wazonem – czyli z ceramiki. Ta w motoryzacji kosztuje jednak krocie i podczas eksploatacji pozwala wręcz zaprzeczać prawom fizyki. Dobrze jest też poddać modyfikacji zawieszenie – zwykle obniża się je poprzez zastosowanie choćby krótszych sprężyn i utwardza – to już wymiana amortyzatorów. Dzięki temu na nierównościach w ulepszonych wozach zazwyczaj tak „tłucze", że nie można przełknąć śliny, ale prowadzenie znacznie się poprawia. Wygląd zresztą też.
Modyfikacje designu auta stały się oddzielną kategorią – tuningiem optycznym. Dzięki niemu 90-konny kompakt może wyglądać tak groźnie, że wszyscy będą zjeżdżać mu z drogi. Tak naprawdę, to nie do końca o to chodzi – wóz ma po prostu wyglądać stylowo i odzwierciedlać indywidualizm swojego właściciela. Jest jednak pewien haczyk – powinien również ukazywać wyczucie dobrego smaku swojego kierowcy, bo za tuningiem optycznym skrywa się jego podkategoria, która teraz na domiar złego jeszcze ładnie się nazywa – „agrotuning". Cóż to takiego? W skrócie można powiedzieć, że należą do niej wszystkie wozy, które zamiast okrzyku: „kurczę, ale świetne auto!" u osób, które je zobaczyły, wywołują raczej myśl: „co za idiota tym jeździ??". Co zrobić, żeby do niej nie trafić? Kierować się zdrowym rozsądkiem.
Chyba najprostszą i najbezpieczniejszą modyfikację optyczną stanowią felgi. Króluje tutaj zasada „im większe tym lepsze", a jak wiadomo – trudno zepsuć wygląd auta dużym, „aluminowym" lub „magnezowym" kołem z niskoprofilową oponą. Amerykański tuning uwielbia felgi chromowane lub polerowane na wysoki połysk. Europa jest raczej narodem tradycjonalistów, dlatego częściej spotykane są koła srebrne lub czarne.
Pozostałe dodatki wymagają już z reguły większej inwencji twórczej. Tym mniej kontrowersyjnym jest wymiana chociaż końcówki układu wydechowego, ale trzeba przyznać, że modyfikując od razu cały, można dodatkowo podnieść nieco moc silnika i uzyskać ładne brzmienie auta. Często wymienia się też reflektory – obecnie świat tuningu ma fioła na punkcie tych wykorzystujących diody świetlne. „Bezpieczniejsze" lampy wyglądają jak oryginalne części producenta auta, ale w odróżnieniu od nich wykorzystują technologię LED. Praktycznie w każdym przypadku poprawiają wygląd wozu, a do tego pobierają mało prądu. Z kolei te bardziej ryzykowne mają zwykle dziwne kolory szkła, czy wyszukane wzory podczas świecenia – tu już trzeba uważać, żeby pasowały do koncepcji zastosowanych przeróbek, bo w przeciwnym wypadku nawet dzieci pod przedszkolem wyśmieją takie auto. W dobrym guście są również dyskretne spoilery i lotki na klapie bagażnika – nie muszą być ogromnymi skrzydłami, które odpowiednio kształtują strugę powietrza, bo te można już podpiąć pod modyfikacje mechaniczne. Lotki mają tylko ładnie wyglądać. Design auta w łatwy sposób można również poprawić poprzez wymianę zderzaków, czy zastosowanie różnych dokładek do nadwozia, ale tutaj łatwo przesadzić. Profesjonalne elementy są drogie i wykonane z włókna węglowego. Obniżają masę wozu, ale gigantyczne zderzaki z olbrzymimi wlotami powietrza, które przypominają wykrzywioną głowę marcującego kota zwykle wyglądają odpowiednio w gruntownie zmodyfikowanych samochodach. Hardcorowcy idą za to jeszcze dalej – przemalowują auta, montują unoszone drzwi, zmieniają kształt nadwozia... . Stosunkowo niedawno pojawił się nawet „rost tuning". W praktyce oznacza po prostu zdarcie lakieru z samochodu, oblanie go roztworem soli, i uzbrojeniem się w chwilkę cierpliwości – żeby zardzewiał. Całość naprawdę potrafi rzucać się w oczy.
To wszystko jest jednak tylko suchą teorią podaną przez redaktora, który współczuje ludziom krzywdzącym swoje samochody nieumiejętnymi przeróbkami. To, że dobry tuning potrafi tchnąć drugą młodość w auta będzie można poznać w praktyce już niebawem – w Krakowie od 22. maja. Najlepiej samemu wyrobić sobie opinię o tym obco brzmiącym pojęciu.