Tony błota, mułu i niełatwe wyzwania, czyli relacja z II. Ogólnopolskiego Zlotu Mitsubishi
W ostatni weekend maja, na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej odbyło się drugie spotkanie fanów marki Mitsubishi. 136 załóg przejechało łącznie ponad 11 500 kilometrów. Wzięliśmy ASX’a i nieco incognito wtopiliśmy się w tłum.
Do Zawiercia, będącego bazą całego zlotu, dotarliśmy w piątek po południu. Po kolacji przyszedł czas na oficjalne otwarcie imprezy, w którym uczestniczył prezes polskiego przedstawicielstwa Mitsubishi Motors, Yasuyuki Oyama. Nie mogło również zabraknąć ambasadorów marki – aktorów: Ani Cieślak i Macieja Stuhra.
Po krótkim powitaniu, przyszedł czas na odprawy przed sobotnimi trasami. Uczestnicy dowiedzieli się, co czeka ich kolejnego dnia i z czym przyjdzie im się zmierzyć. Przygotowano trzy trasy: turystyczną, terenowo-turystyczną oraz typowo terenową, w której mogły pojechać tylko auta wyposażone w napęd na cztery koła i odpowiedni ekwipunek. Niestety nasz ASX miał napęd tylko na przednie łapki, co skierowało nas na malowniczą trasę turystyczną, niestety bez możliwości wjazdu do śląskich kamieniołomów.
Trasa terenowa i terenowo-turystyczna
Największe „zakapiory” wśród zgromadzonych aut Mitsubishi, czyli poprzerabiane Pajero, czy niebojące się niczego L200, wyruszyły już o 8 rano. Co minutę kolejna załoga opuszczała bezpieczny teren hotelu, by ruszyć na podbój bezdroży Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Na trasie na uczestników czekały nie tylko krzaki i błoto, ale także wyzwania. W różnych miejscach rozmieszczono ponumerowane tabliczki z rysunkiem ręki. Zadanie uczestników polegało na tym, aby zrobić zdjęcie, jak jeden uczestnik dotyka jednocześnie auta i wspomnianej tabliczki, na dowód, że dotarli do wyznaczonych punktów.
Trasa turystyczna
Z uwagi na mniejszy stopień trudności trasy turystycznej od dwóch terenowych, mogliśmy się wyspać – pierwszy start był przewidziany na godzinę 9 rano. Następnie co 30 sekund w powietrzu pojawiała się flaga i kolejna załoga ruszała w drogę.
Aby wtopić się w tłum, na zlot wybraliśmy się autem Mitsubishi ASX, z napędem na przednią oś i wolnossącym silnikiem 1.6 o mocy 115 koni mechanicznych. Z takimi parametrami, jedyną opcją możliwą do przejechania (bez uszczerbku na zdrowiu testowego auta) była trasa turystyczna. Roadbook wskazywał, że nawet na chwilę nasze koła nie utracą kontaktu z asfaltem, co było nieco smutne, bo trasa przygotowana dla aut terenowych obfitowała w bardzo zachęcające błoto.
Opcja turystyczna okazała się jednak strzałem w dziesiątkę dla aut typowo osobowych (na zlocie pojawiły się między innymi Lancery różnych generacji, Colty oraz Space Stary) oraz dla załóg z dziećmi. Trasa składała się z sześciu odcinków, na których rozmieszczono 7 „fotopunktów”, czyli charakterystycznych miejsc widocznych z drogi, które mieliśmy odnaleźć i zanotować, w którym miejscu trasy się znajdowały. Poza tym organizatorzy zaplanowali sporo atrakcji, takich jak zwiedzanie Muzeum Dawnych Rzemiosł w Żarkach, odwiedziny na zamku w Bobolicach, a na zakończenie dnia dłuższą wycieczkę po zamku w Ogrodzieńcu w towarzystwie przemiłego starszego pana przewodnika, który z pasją opowiadał o wydarzeniach z przełomu XIV i XV wieku.
Błotne przygody
W połowie dnia, nieopodal kamieniołomu, Mitsubishi zorganizowało Miasteczko 4x4, w którym uczestnicy nie tylko mogli zjeść obiad i odpocząć, ale także wykonać kolejne punktowane zadania. Nawet osoby niemające zielonego pojęcia o off-roadzie, mogły spróbować swoich sił za kierownicą L200 Monster oraz Pajero Adventure, ze wsparciem instruktorów.
Pierwsza próba polegała na przejeździe przez dość groźnie wyglądające koleiny. Zasiedliśmy za kierownicą żółtego Mitsubishi L200, które po kosztujących około 30 tysięcy złotych przeróbkach, obejmujących opony MT Cooper Discoverer Radial STT, podniesione o 2 cale zawieszenie, osłony pod silnikiem, okleinę, wyciągarkę z liną syntetyczną oraz dodatkowe oświetlenie, uzyskuje dumny przydomek Monster. Pokonaliśmy krótką błotnistą trasę, która rankiem tego samego dnia została obficie podlana wodą, dla zwiększenia emocji.
Największa nauka płynąca z tej zabawy dotyczyła przede wszystkim włączania reduktora. Wszystkim choć trochę obeznanym z samochodowym off-roadem wydaje się, że jeśli teren jest trudny i wymagający, należy załączyć napęd na obie osie i włączyć reduktor. Ma to sens, jednak nawet wtedy L200 sunęło brzuchem tuż przy ziemi i mimo skręconych kół, parło naprzód tak, jak prowadziły go koleiny. Instruktor podsunął nam jednak pewien trik, dzięki któremu L200 przestało zachowywać się jak tramwaj. Na hasło „wyłącz reduktor” moje oczy przybrały rozmiar spodków od filiżanek, szczególnie patrząc na głębokie maziste błoto. Ale niewiele myśląc (w końcu dookoła pełno było terenowych aut, które w razie czego wyciągnęłyby nas z opresji), wajcha od reduktora wróciła na swoje miejsce. Wówczas ku mojemu zdziwieniu, L200 powoli i z mozołem zaczęło wspinać się na brzeg błotnistego bajora, nie robiąc sobie nic z głębokich po kolana kolein. Każde koło kręciło się ze swoją prędkością, dzięki czemu L200 dosłownie wygrzebało się z błota, koło po kole.
Ciekawostką jest, że dzień wcześniej podczas próbnych przejazdów, mających na celu wyrycie jak najgłębszych kolein, przez czyjąś pomyłkę na błotny odcinek wjechał… seryjny Outlander. Zanim kierowca się zorientował, że to chyba nie ta trasa, na którą miał wjechać, było już za późno. Według świadków Outlander tarł brzuchem po błocie i kopał się niemiłosiernie, ale ku zdziwieniu wszystkich – cały czas posuwał się naprzód. Niestety na końcu błotnego przejazdu napotkał na dość trudny punkt, z którym L200 radziło sobie całkiem nieźle dzięki dużym kątom natarcia i zejścia. Niestety te parametry w Outlanderze nie są aż tak terenowe, więc przejazd przez ostry pagórek, połączony z zakrętem i ominięciem sporego drzewa, oznaczałby uszkodzenie samochodu. Co zrobić… Niewiele myśląc, za kierownicą posadzono doświadczonego w terenie kierowcę, który cały błotny odcinek kolein pokonał… na wstecznym biegu. Jak to mówią: nie da to się wywrócić hełmu na drugą stronę. Jak widać nawet seryjny Outlander w obliczu off-roadowego wyzwania, wyszedł prawie cało – cięższy o kilka kilogramów błota i lżejszy o plastikową osłonę pod silnikiem, która padła ofiarą kolein.
Po ubłoceniu L200 Monstera, którego kolor felg przestał być zauważalny pod centymetrową warstwą błota i mułu, przyszedł czas na zabawę na pagórkach. Za kierownicą pomarańczowego Pajero Adventure wjeżdżaliśmy na strome zbocze po to, by zaraz za ostrym nawrotem zjechać „z górki na pazurki”. Żadna z tych terenowych konkurencji nie była wykonywana na czas ani na punkty. Po prostu był to jeden z punktów programu, jeśli ktoś miał w planach walkę o nagrody lub… dobrą zabawę.
Po powrocie do hotelu nie tylko dzieci zasypiały na stojąco. Na twarzach uczestników, poza błotem, malowało się zmęczenie, ale też bardzo szerokie uśmiechy. Wieczorem wszyscy zgromadzili się na terenie hotelu podczas grillowej kolacji - ni brakowało rozmów przy ognisku i degustacji regionalnych piw. Wieczorem po pokazie walki samurajskiej nastąpiło uroczyste wręczenie nagród najlepszym załogom. Przewidziano również nagrodę za najlepszą off-roadową „wklejkę” dla samochodu, który najbardziej widowiskowo utknął w błocie.
Drugi zlot Mitsubishi miał atmosferę typowego, rodzinnego pikniku. Wszędzie auta, słońce i dzieci. Ale przede wszystkim radośni ludzie, machający sobie na trasie. Mitsubishi zawsze podkreśla, że jest bardzo rodzinną marką, a podczas drugiego zlotu fanów trzech diamentów, jeszcze bardziej się to potwierdziło.